Psycholog: Staram się nie oceniać tych matek i ojców, ale czasem moja percepcja wysiada

Fot. Declan Sun / Unsplash
PAP / mł

- Kiedy dziecko dostaje "cyfrowy smoczek" w postaci smartfonu, tabletu czy nieograniczonej dostępności do komputera - to początek końca utraty relacji z dzieckiem. Na szczęście są rodzice w wieku 40+, którzy się otrząsają, otwierają oczy i zauważają: "okej, mówiliście nam o nie stawianiu granic, o tym, że wszystko wolno, że bezstresowe wychowanie jest najlepszą drogą do rozwoju młodego człowieka, ale zrobiliście nas po prostu w konia" - mówi psychoterapeuta i psycholog Daniel Dziewit w rozmowie z PAP. 

PAP: Często mówi się o przemocy rodziców wobec dzieci, ale jest też druga strona tego medalu. Jak często w swojej pracy spotyka się pan z przemocą dzieci wobec rodziców?

Daniel Dziewit: - To spory problem, często przewija się w rozmowach z rodzicami. Zauważam bardzo roszczeniowe podejście młodych do życia, ich dużą, moim zdaniem rosnącą agresję, która przybiera formy nie tylko werbalne. Ostatnia rozmowa dotyczyła 17-latka, który skopał matkę za to, że budziła go rano do szkoły, a on skończył swoje funkcjonowanie ok. czwartej nad ranem. Chłopak 80 proc. swojego życia spędza w grze online, trwającej 24 godziny na dobę. Mama nastolatka nie zgłosiła napaści na policję, co jest zresztą normą wśród rodziców – starają się chronić dzieci przed konsekwencjami.

Kolejna historia kilkunastolatka: pobił matkę i ojca za to, że wyłączyli prąd w domu, chcąc odciąć syna od utonięcia w sieci. To częsty wyraz rodzicielskiej desperacji – wykręcenie korków – żeby przywołać potomstwo do rzeczywistości, gdyż wszelkie prośby, próby perswazji, kończą się dzikimi awanturami. A ci młodzi ludzie, siedząc przed monitorami, naprawdę toną, zawalają nie tylko szkołę, ale całe swoje życie.

I destabilizują życie rodzinne.

- Tak się dzieje, zwłaszcza, jeśli w domu jest młodsze rodzeństwo – okazuje się, że nie matka czy ojciec mają decydujący głos, ale to starszy brat czy siostra rządzą. Przyszedł do mnie po pomoc starszy pan, ojciec rodziny, który chciał się poradzić, czy spisując kontrakt z synem dotyczący zasad korzystania z internetu, czasem nie naruszy jego praw, jako człowieka. A ten młody człowiek urządził piekło rodzinie - był agresywny, obrażał matkę najplugawszymi słowami, trzaskał drzwiami, szantażował rodziców mówiąc, że jeśli mu nie ulegną, zrobi sobie krzywdę. Kiedy próbowałem o tym z chłopakiem porozmawiać, oznajmił: "to wy macie problem, a nie ja". Zero refleksji.

Pobicia, o których pan mówił, były dotkliwe?

- Nie na tyle, żeby można je było ująć w klauzulę mówiącą o uszkodzeniach ciała o skutkach trwających powyżej siedmiu dni. Natomiast pozostawiły ślady na ciałach i duszy rodziców. Moim zdaniem te działania miały na celu ich zastraszenie, co zresztą przyniosło skutek, gdyż ci ludzie obawiają się podjąć radykalne kroki. Boją się, że całkiem stracą kontakt z dziećmi, że prawo może je skrzywdzić, wreszcie obawiają się tego, że ich sprzeciw sprawi, iż sytuacja zacznie eskalować. Przykładem może być dziesięciolatek grożący matce, która wyłączyła mu komputer, że poderżnie sobie gardło. Mówiąc to trzymał nóż do filetowania ryb przy swojej szyi. Innym razem usiadł na parapecie okna i zagroził, że wyskoczy. Ustąpiła, jak zwykle.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nie tylko te dzieci są zaburzone, ale także ich rodzice.

- Staram się nie oceniać tych matek i ojców, staram się ich rozumieć, tak po ludzku. Natomiast czasem moja percepcja wysiada. Jak w przypadku szesnastolatki, uzależnionej od technologii cyfrowych, samookaleczającej się, która trafiła na prywatną, sześciotygodniową terapię. Na detoks cyfrowy, za grube pieniądze. Psychoterapeuci pracowali z nią, wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, do momentu, kiedy mama przywiozła jej elektroniczny zegarek z dostępem do internetu. Wówczas proces naprawy legł w gruzach. Kiedy pytaliśmy matkę, dlaczego to zrobiła, odpowiedziała, że chciała mieć kontakt z córką, która obiecała, że nie będzie wchodzić na społecznościówki. Jedna i druga kłamała.

Ludzie dziś nie wyobrażają sobie, że można funkcjonować bez "bycia w kontakcie".

- To wiara, jak w dogmat, że nie da się funkcjonować podczas procesu terapeutycznego bez telefonu. Ale przecież telefon nie jest naszym hipokampem ani naszą piątą kończyną – o czym jest przekonanych wiele osób. Tak dzieciaki uzależnione od mediów społecznościowych, jak i ich rodzice, obawiają się, że osoba, która w ramach detoksu funkcjonuje offline, straci znajomych, znajdzie się na bocznicy i już nie wróci do towarzystwa. To bzdura.

Może rodzice – sami uzależnieni od sieci – chcą racjonalizować swoje błędy, przysparzając tym samym cierpień dzieciom. Widziałam na ulicy obrazek, który mnie zdołował: w spacerówce siedział może dwuletni chłopczyk, w łapkach miał smartfon. Jego mama, pchając wózek, gapiła się w ekran swojego telefonu.

- To się samo komentuje... Na szczęście są rodzice w wieku 40+, którzy się otrząsają, otwierają oczy i zauważają: "okej, mówiliście nam o nie stawianiu granic, o tym, że wszystko wolno, że bezstresowe wychowanie jest najlepszą drogą do rozwoju młodego człowieka, ale zrobiliście nas po prostu w konia". Mają rację - jeżeli nie ma granic, lubimy robić to, co nam się podoba i trudno nam się wpisywać w jakiekolwiek ramy.

Rodzice tych przemocowych nastolatków nie szukają pomocy na policji, ale szukają pomocy u psychologów. Co mówią te dzieciaki, jak się tłumaczą?

- Przepraszają, że to było tylko chwilowe, że to wcale nie jest problem. Bagatelizują, minimalizują, w ogóle nie chcą o tym rozmawiać. Wypierają.

Kiedy ten problem się zaczyna, jakie jest jego podłoże?

- W momencie, kiedy dziecko dostaje "cyfrowy smoczek" w postaci smartfonu, tabletu czy nieograniczonej dostępności do komputera - to początek końca utraty relacji z dzieckiem. Nierzadko bezpowrotne, w pewnym momencie dzieciak wchodzi w fazę krytyczną, gdzie nie ma już miejsca na psychoterapię, tylko pozostaje pole działania dla psychiatry. Wiele, wieleset godzin spędzonych przed monitorem nie pozostaje bez wpływu na neurony i neuroprzekaźniki w mózgu. Stąd wiele trudności w zapamiętywaniu, w przyswajaniu treści, w nauce pisania, mówienia, czytania. Zauważyli to Szwedzi i rezygnują z technologii cyfrowej stosowanej w edukacji na rzecz zeszytów i książek. Świat cyfrowy, ciekawszy, bardziej kolorowy, nieoceniający, niewymagający, wciąga. Jeśli w nim jest tak dobrze, to dlaczego młody człowiek ma się męczyć w świecie analogowym, nudniejszym i jeszcze żądającym od niego wysiłku?

Dorośli odsuwają od siebie odpowiedzialność, tłumacząc się m.in. tym, że nie rozumieją tamtego świata.

- Nawet w tym analogowym świecie dzieci mają mnóstwo praw. W przeciwieństwie do dorosłych, którzy mają same obowiązki - muszą zapewnić byt rodzinie. Nie biorą pod uwagę tego, że powinni wychować dzieci w ten sposób, żeby i one mogły kiedyś realizować swoje obowiązki. A jak coś złego z dzieciakiem się dzieje, to nie szukają winy w sobie, tylko krążą po gabinetach psychoterapeutów, przy czym kolejni są odrzucani przez dziecko, bo "nie ma tego flow". To jest błędne koło, uzależnione dzieci manipulują swoimi, także uzależnionymi, rodzicami.

Nawiązując do tego dwulatka ze smartfonem: za kilka lat, gdy to dziecko będzie już całkiem uzależnione, jego matka będzie starała się oderwać synka od tego narzędzia. A on nie będzie rozumiał, dlaczego jego mamusia, która do tej pory na wszystko się zgadzała, nagle chce go wyrwać z jego ukochanego świata. Bo ten chłopczyk, proszę mi wybaczyć przenośnię, nie jest już człowiekiem, on stał się "smartfonem", nie może bez niego żyć.

Ma pan pomysł, w jaki sposób rozwiązać ten problem?

- Warto ograniczyć korzystanie z technologii cyfrowych dla dzieci. Np. w Wielkiej Brytanii te ograniczenia wejdą w życie jesienią. Badania NASK robią dobrą robotę, bo pokazują, w jaki sposób te "przegięcia" cyfrowe wpływają na całe społeczeństwo. Zaburzenia, problemy psychiczne – to nie tylko koszt dziś dla NFZ-u, ale także dla przyszłości naszej gospodarki. Nie wiem, czy to dobrze zabrzmi, ale Chińczycy, którzy tworzą najwięcej problematycznych treści w infosferze, zauważyli, że uzależnienie od sieci jest problem społecznym numer jeden i "stają na uszach", żeby detoksykować od tego zagrożenia swoją młodzież.

PAP / mł

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Psycholog: Staram się nie oceniać tych matek i ojców, ale czasem moja percepcja wysiada
Komentarze (12)
WJ
~Weronika Justa
28 maja 2024, 08:31
Ten cały problem osiągną punkt krytyczny między innymi przez "800 plus". Rząd jest jak diler narkotyków dla młodych ludzi, sam pcha ich w otchłań uzależnień. Może gdyby młodzież musiała uczciwie zapracować na zachcianki tak jak kiedyś to ich podejście było by inne.
GP
~Gosia Pedagog
26 maja 2024, 09:28
Poruszamy problem uzależnień. Mechanizm jest ten sam w przypadku uzależnienia od alkoholu, hazardu czy technologii cyfrowych. Widzimy dramaty wielu rodzin i dzieci. Tylko, czy rodzic podający dziecku w wózku "małpkę" lub zabierający 10-latka do kasyna zasługuje na krytykę? Tak! Tak samo jak rodzic uspokajający roczne dziecko dając mu smartfon do zabawy lub kupujący przedszkolakowi smartfon. Sami wpychamy dzieci w uzależnienie, a potem dziwimy się, że są uzależnione. Dorośli, otrząśnijmy się! Rodzina to relacje, a nie gadżety.
GJ
~Gosia Jagoda
23 maja 2024, 23:21
A ja nie rozumiem rodziców, którzy niszczą dzieciom życie i ograniczają ich rozwój, dając do ręki smartfona od urodzenia i uzależniając ich od elektroniki. Tacy rodzice sami powinni iść na terapię. Po co tworzyć dziecko, jeżeli i tak niszczy mu się to życie przez złe wychowanie.
JJ
~Just Just
24 maja 2024, 14:26
Jeśli ktoś sobie nie radzi, to chrześcijanin nie wypomina mu , że to jego wina i że karma mu wraca i tak ma, jak mu się należy, tylko chce pomóc tak, jak Samarytanin pochylił się nad człowiekiem, który głupio sam wszedł prosto w ręce zbójców.
AK
~Agnieszka Kwiatkowska
25 maja 2024, 17:28
Po pierwsze - chrześcijanin nie wierzy w karmę. Po drugie - w Biblii nigdzie nie ma mowy o tym, że napad zabójców był winą ofiary, nad którą pochylił się Samarytanim
MK
~Monika Kaminska
23 maja 2024, 17:41
Gdyby rodzice zamiast telefonu dali dziecku książkę i sami też z dzieckiem czytali pograli w grę planszową i rozmawiali tego problemu by nie było. My tak robiliśmy i nasze dzieci potrafią mądrze korzystać z telefonu
KM
~Katarzyna Mańkowska
24 maja 2024, 14:02
Życie nie jest czarno-białe ani proste jak równanie.My czytaliśmy, rozmawialiśmy, poszłam do pracy dopiero, gdy młodsze dziecko miało 9 lat, odkładałam na bok swoje zajęcia, gdy przychodzili z problemem, nie naciskałam na wykonywanie prac domowych, woziłam na wycieczki, zajęcia sportowe i odwiedziny do kolegów i koleżanek, wspólnie spędzaliśmy czas, graliśmy w różne planszówki, wakacje zawsze były organizowane pod dzieci, spotkania ze znajomymi, imprezy rodzinne - zawsze z nimi.Nasze dzieci późno dostały smartfony i internet (w dodatku limitowany), a i tak z roku na rok jest coraz gorzej. Smartfon najważniejszy na świecie, odłożyć go nie można.Jeszcze kilka lat temu jakoś sobie radziliśmy - dzieciaki potrafiły się odłączyć, ale starszy nastolatek (powyżej 14 lat) to coś zupełnie innego.Tutaj w grę wchodzi grupa rówieśników i tzw. szeroki świat.Prawdą objawioną są k-dramy i komentarze do gier.To nie tak, że bierze się przykład z rodziców i robi to, co oni - dzieci to odrębne osobowości.
AA
~Anua Ania
25 maja 2024, 12:38
Bardzo ważny głos. Bez wpłynięcia na ogól grupy rówieśniczej poprzez ich rodziców nasze indywidualne starania mogą nie być wystarczające. Niestety jeżeli dziecko wszędzie otacza tylko rzeczywistość telefonowa, to rodzic nie ma szans. Dlatego trzeba walczyć o szkoły bez telefonów, aktywności typu harcerstwo, krajoznawstwo, żeby dzieci w grupie rówieśniczej miały dostęp do atrakcyjnego realnego świata. Niestety bycie rodzicem jest coraz bardziej wymagające.
JJ
~Just Just
23 maja 2024, 11:33
W domyśle, że przecież ci ludzie mogliby mieć spokój, gdy wystarczyłoby tylko, gdyby jak wielu nie podjęli decyzji o rodzicielstwie. I chyba o tu chodzi, żeby odstraszyć innych prawda?
JJ
~Just Just
23 maja 2024, 11:31
"Staram się nie oceniać", ale jak zawsze winni są rodzice. W procedurze Niebieskiej Karty w sytuacji przemocy winny jest zawsze dorosły, chyba że udowodni swoją niewinność a dziecko zawsze niewinne. Konsekwencje tak czy siak ponosi dorosły, czy jest więc sens wzywać policję?
MC
~Mirka Cieniuch
23 maja 2024, 19:13
Bo to prawda - rodzice są winni!! Pomijam jakiś mały procent dzieci chorych/zaburzonych, ale reszta to dzieciaki zaniedbane emocjonalnie przez rodziców. Więc tak, to RODZICE są winni
AK
~Agnieszka Kwiatkowska
25 maja 2024, 17:31
Widać, że nie masz dzieci