Smutna prawda
Ostatnie dni przed początkiem roku szkolnego dają rzadką okazję, by zobaczyć polską biedę. Szkolna wyprawka, wydatek rzędu kilkuset złotych, to dla bardzo wielu rodzin prawdziwe wyzwanie. I to się, niestety, nie zmienia. Możemy zaklinać rzeczywistość opowieściami o naszej spokojnej przystani na oceanie światowego kryzysu, mamić wykresami i danymi o wzroście gospodarczym, ale biedy nie oszukamy.
Prawda jest taka, że w roku 2010 w skrajnym ubóstwie żyło blisko 2 miliony Polaków. To tyle samo, ile w roku poprzednim i tyle samo co w 2008.
Statystyki się nie zmieniają. Ubóstwo oznacza według nich wydatki na życie niższe od minimum egzystencji ustalanego przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. Z najnowszych danych GUS wynika, że oprócz tej grupy niedostatek doskwiera dalszym 6 milionom osób.
Ich sytuację socjologowie nazywają "ubóstwem relatywnym". W praktyce oznacza to, że wystarczy takie wydarzenie, jak początek roku szkolnego, by domowy budżet się rozsypał. Zwłaszcza że najwięcej nędzy jest właśnie w rodzinach wielodzietnych. Wśród małżeństw z co najmniej czworgiem dzieci, aż 24 proc. egzystowało w skrajnym ubóstwie, a w rodzinach z trójką dzieci - 9,8 proc.
Te dane są niezwykle mocnym oskarżeniem dla polskiego państwa. Chodzi nawet nie o liczbę ludzi ubogich (żaden kraj na świecie nie jest w stanie zlikwidować ubóstwa), ale o fakt, że ta liczba się nie zmniejsza, mimo wzrostu gospodarczego. Jego owoce w całości są konsumowane w Polsce przez ludzi zamożnych.
To nie populizm, ale twarde dane. Rośnie rozwarstwienie społeczne, zwiększa się dystans między regionami. Co więcej, metropolie uważają, że i tak zbyt duży procent podatków jest im odbierany. Właśnie złożyły w tej sprawie obywatelski projekt ustawy, która ma zlikwidować tzw. janosikowe.
W szkole jak w soczewce widać polską biedę. Az 23 proc. dzieci żyje u nas na granicy ubóstwa, to jeden z najwyższych wskaźników w Europie. Według danych MEN, 2 miliony dzieci powinno być dożywianych, a taką opieką państwo obejmuje tylko ok. 1,5 miliona. Organizacje pozarządowe pomagają 500 tysiącom uczniów, ale wciąż - jak ujawniła niedawno Janina Ochojska, pomysłodawczyni akcji "Pajacyk" - pozostaje ok. 170 tysięcy, które powinny być objęte dożywianiem, a nie są. Kto dziś pamięta mocne słowa premiera, że w Polsce żadne dziecko nie będzie głodne?
Rząd bardzo dużo mówił w ubiegłych latach o pomocy dzieciom, ale nic z tego, co zapowiadał, nie zostało zrobione. Chodzi nie tylko o słynne laptopy. Obiecywano darmowe podręczniki i kompleksowe rozwiązanie problemu dożywiania. Nie załatwiono tych spraw w latach dobrej koniunktury, teraz będzie jeszcze trudniej.
Przygnębiające statystyki dotyczące polskiej biedy są nie tylko aktem oskarżenia władzy. Pokazują, jak wiele mamy do zrobienia - my wszyscy, Polacy. Wspieranie "Caritasu" nie wystarczy. Trzeba zobaczyć biedę, która jest obok nas. Nieprzypadkowo od lat najsprawniejsze w pomaganiu są wspólnoty parafialne. Z ich perspektywy widać więcej i dokładniej. Tu nie ma przykładów marnotrawstwa czy niewłaściwego wykorzystywania pomocy.
Państwo musi być bardziej aktywne w pomaganiu, przede wszystkim rodzinom. Bardzo wiele do zrobienia jest także w szkole. Podręczniki nie muszą być tak drogie, dla tych 2 milionów uczniów powinny być bezpłatne. Tak jak ciepłe posiłki. Ale - jak widać - tego samo państwo, bez naszego wsparcia, nie załatwi.
Skomentuj artykuł