Szkoła nieustannej reformy?

Grzegorz Dobroczyński SJ

Pewien zdolny uczeń klasy matematyczno-informatycznej bez żadnej złej woli spontanicznie wypowiedział na lekcji polskiego filozoficzną maksymę: "Istnieje to, co ma sens i literatura". Jego nauczycielka, Ilona Glatzel, polonistka  z Gimnazjum i Liceum Akademickiego w Toruniu, jednej z najlepszych szkół średnich  w Polsce, odnotowała to zdarzenie w tekście o problemach dydaktycznych w kształceniu młodzieży uzdolnionej matematycznie.

Można potraktować ten fakt anegdotycznie, jednak ponieważ ujawnia to pewien trend, rodzi się pytanie, dlaczego potencjalny przedstawiciel przyszłej elity intelektualnej kraju tak trudno dostrzega znaczenia i wartości tego, co kształtuje jego tożsamość  społeczną, kulturową i narodową?

Bogumił Łoziński w "Gościu Niedzielnym" z 1 września krytycznie zauważa, że od roku 1989 kolejni ministrowie oświaty za punkt honoru przyjmowali wprowadzanie nowych rozwiązań, często kontrowersyjnych lub cofających poprzednie. Obecnym celem nowej podstawy programowej jest - jak tłumaczy ministerstwo - lepsze przygotowanie do studiowania i wejścia na rynek pracy. Środowiska naukowe i nauczyciele alarmują, że system obniża  poziom wykształcenia uczniów. Szczególnie dotyczy to przedmiotów humanistycznych, historii i  literatury. Autor przestrzega, że droga tej reformy prowadzi do kulturowego analfabetyzmu.

Przyjęcie za główny cel kształcenia przygotowanie do wejścia na rynek pracy brzmi pozornie bardzo praktycznie, ale o wiele bardziej pobrzmiewa bezdusznym pragmatyzmem, widzącym w młodym człowieku tylko trybik w machinie produkcji i konsumpcji. Zaś "rynek pracy" podlega dzisiaj tak częstym zmianom, że najlepiej radzą sobie na nim ludzie z wyobraźnią, dużą wiedzą o świecie, mechanizmach  społecznych, o śmiałych inicjatywach, a więc profesjonaliści z szerokim humanistycznym horyzontem myślenia. To natomiast skutecznie osłabia w młodzieży np. system sprawdzianów testowych ocenianych według jednego jedynie słusznego klucza. Tegoroczna matura z języka polskiego, gdzie częścią zadania był tekst dziennikarza, który sam - według arkusza ocen - zaledwie na 70 proc. zrozumiał własny artykuł, jest  najlepszym przykładem.

Dlatego ważnym głosem w debacie o szkolnictwie jest List pasterski Episkopatu: "Wychowywać do wartości". Media wychwyciły głównie akapit krytyczny wobec niektórych programów wychowania seksualnego. A przecież dokument dobitnie podkreśla ważniejszy aspekt, że obecnie wychowanie skierowane jest przede wszystkim na wartości praktyczne, materialne i sprawiające przyjemność. Problemem jest i niespójność  między wartościami deklarowanymi, i rzeczywiście przekazywanymi, co wywołuje dezorientację wśród dzieci i młodzieży. "Sytuacja taka prowadzi z kolei do wzrostu nieufności, poczucia uczestnictwa w grze pozorów, a w rezultacie do cynizmu i agresji wobec wszelkich przekazów związanych z wartościami. Dotyczy to w pierwszym rzędzie rodziny i szkoły, wobec których oczekiwania są przecież największe, a rozczarowania najbardziej bolesne" - piszą biskupi. To zaś, podkreślają, "wymaga od wszystkich środowisk wychowawczych ogromnego wysiłku wychowywania do wartości i postaw chroniących relacje międzyludzkie."

Tak więc warto z początkiem roku szkolnego przywołać myśl Jana Zamoyskiego z aktu fundacyjnego jego Akademii w r. 1600: "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie".

Ku uwadze czytelnika:

Glatzel, "Jest to, co ma sens, i literatura." Uczeń uzdolniony matematycznie na lekcjach języka polskiego. W:  Tygiel talentów. Z doświadczeń nauczycieli uczniów uzdolnionych. W 15-lecie GiLA (red. I. Glatzel, A. Kierys), ss. 30-56, Toruń 2013.

B. Łoziński, Edukowanie analfabetów. Gość Niedzielny 35/2013, ss. 32-33.

Wychowywać do wartości. List Pasterski Episkopatu Polski z okazji III Tygodnia Wychowania  (15-21 września 2013 r.): http://episkopat.pl/dokumenty/listy_pasterskie/5295.1,Wychowywac_do_wartosci.html

--------------------------------------------------------

Felietony Grzegorza Dobroczyńskiego SJ można usłyszeć w każdą niedzielę w programie Familijna Jedynka w Programie 1 Polskiego Radia.

Grzegorz Dobroczyński SJ - doktor teologii, analityk mediów, od 1991 r. stały współpracownik redakcji katolickich w Polskim Radiu (4 lata jako red. nacz.) i TVP, komentator pielgrzymek Jana Pawła II od 1983 roku (współpraca z ZDF w czasie drugiej pielgrzymki do Polski), obecnie nauczyciel religii w Gimnazjum i Liceum Akademickim w Toruniu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szkoła nieustannej reformy?
Komentarze (23)
LS
le sz
12 września 2013, 06:36
@Drabiniasty Twoje cytaty: "Nigdzie nie twierdziłem że zmieniając stanowisko lub zakład pracy musisz uczyć się wszystkiego od początku." "A jak absolwent szkoły Pana Forda chce się zatrudnić w firmie produkującej mercedesy, to musi ukończyć szkołę u Pana Mercedesa przygotowującą go do pracy na konkretnych stanowiskach przy produkcji mercedesów." "Więc jednak przy zmianie firmy czy stanowiska te roczne przygotowanie do pracy na konkretnym stanowisku staje się nieaktualne i konieczne jest ponowne przygotowanie do pracy na kolejnym stanowisku." Widzę,że jesteś "za a nawet przeciw" co utrudnia dyskusję. A niby w którym miejscu jestem "za a nawet przeciw"? Przecież jak widać po przytoczonych przez Ciebie cytatach, wcale nie twierdziłem niczego w stylu "musi się uczyć wszystkiego, a nawet nie musi się uczyć wszystkiego". Natomiast wyraźnie i jednoznacznie pisałem o tym, że zmieniając firmę czy choćby stanowisko (w ramach firmy) jego przygotowanie do pracy na dotychczasowym stanowisku staje się nieadekwatne do pracy na nowym stanowisku i konieczne jest przygotowanie do pracy na kolejnym stanowisku. Po raz trzeci powtarzam, że opisując zupełnie odmienny system kształcenia za pomocą obcych dla tego systemu pojęć trudno o precyzję i jednoznaczność, stąd możliwość nieporozumień. Ale odnoszę wrażenie, że usiłujesz się czepiać, byle tylko bronić swojego stanowiska. Stąd też ta Twoja wypowiedź, w której nie ma ani słowa merytorycznego, ale usiłowanie zrobienie ze mnie durnia, który rzekomo sam sobie zaprzecza. A takie podejście rzeczywiście utrudnia dyskusję.
Janusz Brodowski
11 września 2013, 23:51
@XLeszek Twoje cytaty: "Nigdzie nie twierdziłem że zmieniając stanowisko lub zakład pracy musisz uczyć się wszystkiego od początku." "A jak absolwent szkoły Pana Forda chce się zatrudnić w firmie produkującej mercedesy, to musi ukończyć szkołę u Pana Mercedesa przygotowującą go do pracy na konkretnych stanowiskach przy produkcji mercedesów." "Więc jednak przy zmianie firmy czy stanowiska te roczne przygotowanie do pracy na konkretnym stanowisku staje się nieaktualne i konieczne jest ponowne przygotowanie do pracy na kolejnym stanowisku." Widzę,że jesteś "za a nawet przeciw" co utrudnia dyskusję.
LS
le sz
11 września 2013, 19:59
@Drabiniasty Przy zmianie stanowiska lub zakładu pracy nie musisz uczyć się wszystkiego od początku. Tak dzieje się gdy zmieniasz zawód. Nigdzie nie twierdziłem że zmieniając stanowisko lub zakład pracy musisz uczyć się wszystkiego od początku. Niemiecka szkoła przyzakładowa nie polega na systemie szkoleń. To jest normalna szkoła zawodowa z zajęciami w szkole i zakładzie pracy. Oni chodzą do szkoły zawodowej! Znowuż muszę stwierdzić, że opisując zupełnie odmienny system kształcenia za pomocą obcych dla tego systemu pojęć trudno o precyzję i jednoznaczność, stąd możliwość nieporozumień. "Normalna szkoła zawodowa"oraz "normalne zajęcia w szkole i zakładzie pracy" to bardzo względne pojęcia. I skoro sam poprzednio stwierdzałeś że polskie szkolnictwo w niczym nie przypomina niemieckiego to jednak te normalne szkoły niemieckie i normalne zajęcia niemieckie są inne niż normalne szkoły polskie i normalne zajęcia polskie. "Ja starałem się pisać skrótowo i obrazowo a Ty zbyt dosłownie potraktowałeś te ukończenie kolejnej szkoły." - bierz odpowiedzialność za to co piszesz, nie będziesz musiał tłumaczyć się. Dlaczego sugerujesz że nie biorę odpowiedzialności za słowo? Tutaj zamieszczam link do strony, żebyś przeczytał co dzieje się ze szkolnictwem przyzakładowym, gdy następuje zainteresowanie ze strony polskiej administracji rządowej. Sięgnąłem pod link: [url]http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,36743,14581599,Milion_bulek_do_burgerow_wysylaja_codziennie_do_McDonald_s.html[/url] I ponownie stwierdzam, że mylisz i mieszasz pojęcia. Po pierwsze, mylisz szkoły przyzakładowe ze szkołami zawodowymi. W artykule nie ma mowy o tym, że w "FSB Piekarnia Strzegom Sp. z o.o." utworzono przyzakładową szkołę zawodową, lecz o tym że "w Zespole Szkół w Strzegomiu powstała w tym roku klasa, która kształci w zawodzie piekarza. - Trzyletni cykl nauczania obejmie także zajęcia praktyczne w zakładzie FSB Piekarnia". A więc nie powstała szkoła przyzakładowa przy Piekarni lecz w istniejącym Zespole Szkół w Strzegomiu powstała klasa zawodowa, która zajęcia praktyczne będzie miała w piekarni! Nie widzisz różnicy? Po drugie, mylisz administrację rządową z samorządową. To istotny błąd, gdyż zupełnie czym innym jest państwo, a czym innym samorząd. A to co opisano w artykule jest pięknym przykładem jak to w ramach możliwości stwarzanych przez państwo, samorząd lokalny, widząc taką potrzebę nawiązał współpracę z lokalnym przedsiębiorstwem i dzięki temu w istniejącym Zespole Szkół powstała klasa kształcąca w zawodzie piekarza. Przy czym, co istotne, samorząd lokalny zakupił wyposażenie do specjalistycznej pracowni piekarskiej, ale remont pomieszczeń sfinansowała już piekarnia, również w piekarni odbywać się będą zajęcia praktyczne. I odbyło się to bez żadnego udziału czy zainteresowania administracji rządowej, którą bezzasadnie obarczasz odpowiedzialnością za zniknięcie szkół przyzakładowych. Decyzje i plany reformy są przygotowywane przez zespół lub kilka zespołów. To chyba jest kolektywne działnie prawda? Co to ma wspólnego  ze spiskową teorią? Nie masz argumentów i starasz się przypiąć mi łatkę? Powtarzam: Uważam, że za brak szkolnictwa przyzakładowego odpowiada państwo. Decyzje i plany reformy są oczywiście przygotowywane przez zespoły ekspertów, i jest to niewątpliwie kolektywne działanie. Ale nie ma to NIC wspólnego z tym o czym mówimy. Równie dobrze mógłbyś dowodzić, że to państwo odpowiada za to iż w Pcimiu jest płot nie pomalowany - bo przecież decyzje i plany reformy są przygotowywane przez zespoły ekspertów. Już Ci mówiłem. Mówię o spiskowej teorii bo szkolnictwo przyzakładowe polikwidowały zakłady nie chcąc finansować czegoś co nie daje im żadnych korzyści, a Ty upierasz się że odpowiada za to państwo. Wspomniałeś, że "Próbując reformować szkolnictwo zawodowe próbowano wzorować się właśnie na w/w krajach."  Ciekawe, więc dlaczego  nasze szkolnictwo zawodowe nie przypomina tych wzorów? To zupełnie osobny temat.
Janusz Brodowski
11 września 2013, 14:47
Tutaj link, którego nie dodałem: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,36743,14581599,Milion_bulek_do_burgerow_wysylaja_codziennie_do_McDonald_s.html
Janusz Brodowski
11 września 2013, 14:47
@XLeszek Przy zmianie stanowiska lub zakładu pracy nie musisz uczyć się wszystkiego od początku. Tak dzieje się gdy zmieniasz zawód. Niemiecka szkoła przyzakładowa nie polega na systemie szkoleń. To jest normalna szkoła zawodowa z zajęciami w szkole i zakładzie pracy. Oni chodzą do szkoły zawodowej! "Ja starałem się pisać skrótowo i obrazowo a Ty zbyt dosłownie potraktowałeś te ukończenie kolejnej szkoły." - bierz odpowiedzialność za to co piszesz, nie będziesz musiał tłumaczyć się. Tutaj zamieszczam link do strony, żebyś przeczytał co dzieje się ze szkolnictwem przyzakładowym, gdy następuje zainteresowanie ze strony polskiej administracji rządowej. Decyzje i plany reformy są przygotowywane przez zespół lub kilka zespołów. To chyba jest kolektywne działnie prawda? Co to ma wspólnego  ze spiskową teorią? Nie masz argumentów i starasz się przypiąć mi łatkę? Powtarzam: Uważam, że za brak szkolnictwa przyzakładowego odpowiada państwo. Wspomniałeś, że "Próbując reformować szkolnictwo zawodowe próbowano wzorować się właśnie na w/w krajach."  Ciekawe, więc dlaczego  nasze szkolnictwo zawodowe nie przypomina tych wzorów?
LS
le sz
11 września 2013, 10:49
@Drabiniasty Sorry Winnetou, ale nie wiesz jak działają niemieckie szkoły przyzakładowe. Pierwszy rok to taki fundament, nauka wielu bazowych umiejętności mechanicznych lub elektrycznych oraz rozpoznanie zdolności ucznia. Drugi rok to przygotowanie do pracy na konkretnym stanowisku. Dajmy na to monter instalacji elektrycznej. Jak myślisz taki monter w Siemensie wykorzystuje te same zasady pracy jak monter w Boschu? Mechanik przemysłowy w Kronesie pracuje według tych samych zasad co mechanik w Bayerze. Opisując niemiecke szkoły przyzakładowe masz rację. Jednak wyciągasz błędne wnioski przy uogólnianiu. Oczywiście zasady pracy montera w Boschu są takie same jak i w Siemensie. Tyle tylko że stanowiska pracy jednak się różnią, a jak sam przyznajesz, po roku przygotowawczym jest rok przygotowania do pracy na KONKRETNYM stanowisku. Więc jednak przy zmianie firmy czy stanowiska te roczne przygotowanie do pracy na konkretnym stanowisku staje się nieaktualne i konieczne jest ponowne przygotowanie do pracy na kolejnym stanowisku. Tworzysz jakieś mity pisząc, że mechanik z Forda musi ukończyć szkołę w Mercedesie by w tej firmie podjąć pracę. Ja starałem się pisać skrótowo i obrazowo a Ty zbyt dosłownie potraktowałeś te ukończenie kolejnej szkoły. Bardzo trudno jest opisywać zupełnie odmienny system kształcenia za pomocą obcych dla tego systemu pojęć. Stąd i tegotypu nieporozumienia. Niemieckie kształcenie zawodowe bardziej przypomina to co zwykliśmy nazywać szkoleniem niż szkołą. Oni nie chodzą do szkoły zawodowej lecz odbywają w firmie szkolenie zawodowe do pracy na konkretnym stanowisku. I zmieniając firmę potrzebują nowego szkolenia zawodowego. Szkoły przyzakładowe polikwidowano, ponieważ państwo nie było zainteresowane utrzymaniem ich. Już Ci przecież poprzednio odpowiadałem że: "Szkoły zawodowe były szkołami przyzkładowymi, utrzymywanymi przez te firmy. A z chwilą kiedy zaczęty prowadzić gospodarkę opartą o rachunek ekonomiczny to firmy pozamykały szkoły które generowały im znaczne koszty a praconików praktycznie nie dawały." A Ty dalej swoje? Nie kwestionujesz tego co napisałem - bo nie możesz zakwestionować, więc olewasz i zbywasz milczeniem aby upierać się przy swoim? Nie wyznaję teorii spiskowych, decyzje o reformie zapadają kolektywnie i dlatego napisałem "ktoś". Poprzednio w kontekście upadku szkół zawodowych stwierdziłeś: "Niestety komuś sie ubzdurało, że mechanika, elektryka lub tokarza mozna wyszkolić w ławce szkolnej z podręczników." Twoja sugestia, że to nie zakłady polikwidowały swoje zawodówki jako nie przynoszące przychodów trwonienie zysków, ale że zawodówki polikwidowano bo "komuś się ubzdurało" odgórnie to jest właśnie przykład teorii spiskowych. A Twoje kolejne tłumaczenie o kolektywnych decyzjach o reformie tylko to potwierdza. Napisałeś, że polskie szkolnictwo nie bardzo przypomina niemieckie. Drogi Duży Leszku, ono w ogóle nie przypomina niemieckiego. Ależ zgadzam się z Tobą całkowicie. To kompletnie różne systemy oświatowe. Przypominam Ci, że TO TY powiedziałeś o naszym szkolnictwie, że "na pewno nie jest ono podobne do niemieckiego." a jedynie potwierdzając to co napisałeś odpowiedziałem że "Owszem, ciągle nie bardzo jest podobne do niemieckiego". Więc Twoje sugestie jakobym twierdził iż polskie szkolnictwo jest podobne do niemieckiego jest nie na miejscu. Równie dobrze to ja mógłbym Ci poprzednio tak odpisać. Znam dość dobrze niemieckie szkolnictwo zawodowe, ponieważ kilka razy współpracowałem z firmami niemieckimi i widziałem jak to działa. Nie zamierzam twierdzić, że znam dobrze. Ale mnie również trafiało się kilka razy mieć do czynienia ze szkolnictwem niemieckim więc to co piszę też nie jest wyzsane z palca. Nasza gospodarka nie działa na Księżycu, zasady są takie same jak w Niemczech. Tylko niekompetencja polityków jest większa. Nie znam się na kompetencjach polityków niemieckich więc nie będę porównywał.
Janusz Brodowski
11 września 2013, 08:57
@XLeszek Sorry Winnetou, ale nie wiesz jak działają niemieckie szkoły przyzakładowe. Pierwszy rok to taki fundament, nauka wielu bazowych umiejętności mechanicznych lub elektrycznych oraz rozpoznanie zdolności ucznia. Drugi rok to przygotowanie do pracy na konkretnym stanowisku. Dajmy na to monter instalacji elektrycznej. Jak myślisz taki monter w Siemensie wykorzystuje te same zasady pracy jak monter w Boschu? Mechanik przemysłowy w Kronesie pracuje według tych samych zasad co mechanik w Bayerze. Tworzysz jakieś mity pisząc, że mechanik z Forda musi ukończyć szkołę w Mercedesie by w tej firmie podjąć pracę. Szkoły przyzakładowe polikwidowano, ponieważ państwo nie było zainteresowane utrzymaniem ich. Nie wyznaję teorii spiskowych, decyzje o reformie zapadają kolektywnie i dlatego napisałem "ktoś". Napisałeś, że polskie szkolnictwo nie bardzo przypomina niemieckie. Drogi Duży Leszku, ono w ogóle nie przypomina niemieckiego. Znam dość dobrze niemieckie szkolnictwo zawodowe, ponieważ kilka razy współpracowałem z firmami niemieckimi i widziałem jak to działa. Nasza gospodarka nie działa na Księżycu, zasady są takie same jak w Niemczech. Tylko niekompetencja polityków jest większa.
LS
le sz
11 września 2013, 07:08
@Drabiniasty Firmy niemieckie, holenderskie i inne zgodnie z Twoim rozumowaniem nie znają się na ekonomii i bez sensu prowadzą szkoły przyzakładowe. Krones, Siemens, Deutsche Bahn - wymieniam te w których widziałem takie szkoły, ale oprócz tego są tysiące innych. I podobny system był w Polsce. Ja nie przedstawiałem swojego rozumowania lecz rozumowanie polskich firm. Ale to co piszesz wynika z totalnego niezrozumienia różnic pomiędzy zawodówkami zachodnimi oraz polskimi i nieznajomości naszych realiów rynkowych. Firmy niemieckie, holenderskie i inne prowadzą szkoły przyuczające do KONKRETNYCH umiejętności potrzebnych w ICH firmach. Szkoła przy fabryce produkujących samochody marki Ford nie kształci jakichś abstrakcyjnych mechaników samochodowych lecz KONKRETNYCH mechaników do pracy na konkretnych stanowiskach przy produkcji samochodów marki Ford. W związku z tym, po ukończeniu szkoły u Pana Forda zatrudnia się w fabryce Pana Forda, więc to Pan Ford czerpie teraz zyski z tego co zainwestował w swojej szkole. A jak absolwent szkoły Pana Forda chce się zatrudnić w firmie produkującej mercedesy, to musi ukończyć szkołę u Pana Mercedesa przygotowującą go do pracy na konkretnych stanowiskach przy produkcji mercedesów. Natomiast w Polskiej zawodówce uczeń nie był/jest przygotowywany do pracy na konkretnym stanowisku przy produkcji konkretnego samochodu w konkretnej firmie prowadzącej szkołę zawodową lecz był/jest kształcony na uniwersalnego mechanika samochodowego. W związku z tym, jego przygotowanie było/jest oczywiście szersze i bardziej uniwersalne więc może on być błyskawicznie przygotowany do pracy na różnych stanowiskach w różnych firmach. Ale jednocześnie, nie dość że kształcenie jego było/jest znacznie kosztowniejsze, to w dodatku, absolwenci niekoniecznie podejmują pracę w firmie która prowadziła szkołę, a odpływają do konkurencji. Nic więc dziwnego, że niemieckie firmy prowadzą szkoły zawodowe przygotowując dla siebie pracowników, a polskie firmy polikwidowały swoje szkoły przyzakładowe. Niestety komuś sie ubzdurało, że mechanika, elektryka lub tokarza mozna wyszkolić w ławce szkolnej z podręczników. Powtarzaz slogany zwolenników spiskowych teorii, że to jacyś ONI polikwidowali szkoły bo IM  się ubzdurało. Ale zrozum, żadni abstrakcyjni ONI nie polikwidowali NAM szkół. Szkoły zawodowe były szkołami przyzkładowymi, utrzymywanymi przez te firmy. A z chwilą kiedy zaczęty prowadzić gospodarkę opartą o rachunek ekonomiczny to firmy pozamykały szkoły które generowały im znaczne koszty a praconików praktycznie nie dawały. Nie wiem na czym próbowano wzorować się przy reformie naszego szkolnictwa, ale na pewno nie jest ono podobne do niemieckiego. Owszem, ciągle nie bardzo jest podobne do niemieckiego. Bo reforma szkolnictwa zawodowego prowadzona jest pod naciskiem różnych lobby usiłujących zachować to co jest z niwielkimi modyfikacjami. To, że w czasach PRL nadawano różne stopnie nie oznacza, że absolwenci nie mieli przygotowania zawodowego. A czy ja twierdziłem że nie mieli? Owszem, mieli, tyle że wg zupełnie innego modelu. Mówiąc przesadnie ale obrazowo, szkolnictwo zachodnie kształci np. spawaczy elektrycznych. Szkolenie jest względnie tanie i szybkie, ale jak ktoś chce spawać gazowo lub mieć uprawnienia do spawania podwodnego to musi się przekwalifikować. Natomiast polskie szkolnictwo, kształcąc spawczy zaczyna od nauki o rodzajach technik spawalniczych, podziału spawów i budowie spawarek, rodzaju materiałów spawalniczych itp itd. Ciekawostka: standardem ciągle jest to, że polski elektryk de facto może skończyć szkołę i nie mieć uprawnień do wykonywania zawodu (bodopracy z napięciem konieczne są uprawnienia wydawane przez Stowarzyszenie Elektryków Polskich, tzw uprawnienia SEP, uprawnienia "sepowskie") - ale za to jest dobrze przypogowany do tego aby być błyskawicznie przygotowanym/przeszkolonym do pracy na praktycznie dowolnym stanowisku. Tyle tylko, że koszt takiego kształcenia zawodowego jes krotnością kształcenia na zachodzie. Obecnie w Polsce praktycznie nie istnieje szkolnictwo zawodowe. I jest to wina państwa. Przesadzasz, jak najbardziej istnieje. Ale rzeczywiście wymaga radykalnej reformy. Tyle że ta reforma wymaga kolosalnych pieniędzy.
Janusz Brodowski
10 września 2013, 23:40
@XLeszek Firmy niemieckie, holenderskie i inne zgodnie z Twoim rozumowaniem nie znają się na ekonomii i bez sensu prowadzą szkoły przyzakładowe. Krones, Siemens, Deutsche Bahn - wymieniam te w których widziałem takie szkoły, ale oprócz tego są tysiące innych. I podobny system był w Polsce. Niestety komuś sie ubzdurało, że mechanika, elektryka lub tokarza mozna wyszkolić w ławce szkolnej z podręczników. Nie wiem na czym próbowano wzorować się przy reformie naszego szkolnictwa, ale na pewno nie jest ono podobne do niemieckiego. To, że w czasach PRL nadawano różne stopnie nie oznacza, że absolwenci nie mieli przygotowania zawodowego. Obecnie w Polsce praktycznie nie istnieje szkolnictwo zawodowe. I jest to wina państwa.
LS
le sz
10 września 2013, 21:55
Zmiana podstawy programowej nie przyczyni się do lepszego przygotowania młodych ludzi do wejścia na rynek pracy. Oczywiście. Ale to błędne oczekiwania. Co innego jest celem. System kształcenia w PRL (pomijając oczywiście kwestie ideologiczne) był bardzo podobny do szkolnictwa w Niemczech, Holandii, Danii.  Duży nacisk kładziono na zdobycie zawodu, często w formie praktyk w zakładach pracy.  Zdecydowanie nieprawda. Próbując reformować szkolnictwo zawodowe próbowano wzorować się właśnie na w/w krajach. Polski system kształcenia zawodowego sprzed przemian ustrojowych nie miał nic wspólnego z systemami kształcenia w tamtych krajach. U nich nie ma czegoś takiego hierarchicznego kształcenia zawodowego jak w Polsce, nie ma stopniowania na robotnika wykwalifikowanego po zasadniczej zawodowej, technika po średniej szkole zawodowej i inżyniera czy mgr inż. po studiach na politechnice. U nich jak ktoś chce się kształcić i doskonalić zawodowo to nie zdobywa tytułów zawodowych lecz kwalifikacje/kompetencje. Nie znają czegoś takiego jak technik, a absolwenci studiów pracują naukowo a nie w przemyśle. U nas oczywiście stwierdzono, że taki system to relikt komunizmu i potrafimy lepiej. Nieprawda. Szkoły zasadniecze zawodowe były szkołami przyzakładowymi i przestały istnieć gdy w gospodarce zaczął obowiązywać rachunek ekonomiczny. Zakłady pracy po prostu zaprzestały trwonienia zysków na nie dające absolutnie żadnych zysków finansowanie szkół. Technika bronią się siłą tradycji choć są de facto bardzo kosztownymi ogólniakami, skoro kształcenie technika kosztuje kilka a nawet kilkanaście razy więcej, a znaczna część ich absolwentów i tak idzie na studia. W Polsce postawiono na teorię, co jest bez sensu. To nie jest prawdą. Czy celem szkolnictwa powinna być produkcja absolwentów bez zawodu? To zależy o którym szkolnictwie i o jakich kwalifikacjach zawodowych mowa. Ale to znacznie szerszy problem. ...
Janusz Brodowski
10 września 2013, 11:21
Zmiana podstawy programowej nie przyczyni się do lepszego przygotowania młodych ludzi do wejścia na rynek pracy. System kształcenia w PRL (pomijając oczywiście kwestie ideologiczne) był bardzo podobny do szkolnictwa w Niemczech, Holandii, Danii.  Duży nacisk kładziono na zdobycie zawodu, często w formie praktyk w zakładach pracy. U nas oczywiście stwierdzono, że taki system to relikt komunizmu i potrafimy lepiej. Złudzenie. Wspomniane wcześniej kraje nie zmieniły swojej oświaty i mają najniższe w Europie bezrobocie wsród osób młodych - zaledwie kilkuprocentowe. W Polsce postawiono na teorię, co jest bez sensu. Czy celem szkolnictwa powinna być produkcja absolwentów bez zawodu?
C
cogito
10 września 2013, 04:26
Onego czasu, a było to może z poł roku temu, tygodniowy dodatek niedzielny „Rzp” - „Plus Minus” traktował o neoanalfabetyzmie w Polskim społeczeństwie. Niby nic nowego. Jakoś w powszechnej świadomości mamy to, że czytamy za mało. Bo nie ma czasu, koncentracji, bo to dla inteligencji i nierobów. Więc nie chcąc dopuścić do tego by przypięto nam łatkę tego lub owego – nie czytamy. Nie ma „mody na czytanie”. Jak było 25 lat temu nie pamiętam, bo byłem za młody by na to zwracać uwagę, ale znajoma, która wtedy była na studiach powiedziała – no patrz, rzeczywiście, książek niby nie było, ale się czytało. Czasami udało się coś „przemycić” z zagranicy, jak przyjechały książki z wydawnictw londyńskich to stało się jak po mięso z kością… ale czy to w autobusie, parku, kolejce, no zawsze jakoś bardziej obecne te książki były. Wracając do „Plusa Minusa”, kulturoznawcy i filologowie już biją na alarm. Naród nieczytający, to naród niepłodny kulturowo. A jak nie ma kultury, nie ma tożsamości. Więc do czego się odnosić? Czy państwa, forumowicze, nie zdejmuje zgrozą sytuacja, gdy ktoś próbuje wam dowieść „co z tą Polską” na podstawie „Faktu” czy „Superexpresu”? Dzieciaki nie czytają, bo nie widzą sensu – rodzice nie czytają, kumple nie czytają… i wszyscy uważają, że to w porządku. I tu już problem nie dotyczy historii – kto sam się nie przekona do czytania – zapomni i to co mu w szkole powiedzą. I tak zamiast ludzi wykształconych mamy, niestety „wykształciuchów”. Teraz quiz – kto to porównanie przywołał (przypomniał, bo istniało już od dawna) i proszę nie zaglądać do Wikipedii. ;)
LS
le sz
9 września 2013, 20:20
Znać fakty, znać różne punkty widzenia (np. na powstanie styczniowe, sanację, endecję, kryzys ekonomiczny lat 30. itd.) i mieć własne zdanie wolne od propagandy, czy to pseudopatriotycznej czy antypatriotycznej. To ładnie brzmi. I w dodatku zgadzam się z tym :-) Ale problem w tym, że można pod to podkładać różne treści! Co to znaczy "mieć własne zdanie wolne od propagandy pseudo- czy anty- patriotycznej"? Można to bardzo różnie rozumieć. Zależnie od wstępnego nastawienia.
MH
miłośnik historii
9 września 2013, 17:59
Nauka historii to nauka obiektywnych faktów, które każdy oceni jak chce (np. powstanie warszawskie  - było, miało swój przebieg i są różne oceny). Wg jednej z wersji rozumienia historia to rzeczywiście zbiór obiektywnych faktów. Czym jest NAUKA historii to kolejna sprawa. Może być oczywiście nauką obiektywnych faktów, niezależnie czy wygodnych dla nas czy niewygodnych. Ale może być również nauką "obiektywnych faktów pokazującą jacy to jesteśmy wspaniali", począwszy od naszych polskich zwycięskich bitew z Imperium Rzymskim ;-) Ważne, aby każdy w mniejszym lub większym stopniu rozumiał dzieje Polski i świata. I właśnie tu jest pies pogrzebany. Bo co to znaczy "rozumieć dzieje Polski i świata"? Podzielać poglądy na historię prezentowane przez słuchaczy Radia Maryja, a nie w Gazecie Koszernej/Wybiórczej? Czy może w Gazecie Wyborczej, a nie radiu, które ma ryja? ... Znać fakty, znać różne punkty widzenia (np. na powstanie styczniowe, sanację, endecję, kryzys ekonomiczny lat 30. itd.) i mieć własne zdanie wolne od propagandy, czy to pseudopatriotycznej czy antypatriotycznej.
LS
le sz
9 września 2013, 17:29
Nauka historii to nauka obiektywnych faktów, które każdy oceni jak chce (np. powstanie warszawskie  - było, miało swój przebieg i są różne oceny). Wg jednej z wersji rozumienia historia to rzeczywiście zbiór obiektywnych faktów. Czym jest NAUKA historii to kolejna sprawa. Może być oczywiście nauką obiektywnych faktów, niezależnie czy wygodnych dla nas czy niewygodnych. Ale może być również nauką "obiektywnych faktów pokazującą jacy to jesteśmy wspaniali", począwszy od naszych polskich zwycięskich bitew z Imperium Rzymskim ;-) Ważne, aby każdy w mniejszym lub większym stopniu rozumiał dzieje Polski i świata. I właśnie tu jest pies pogrzebany. Bo co to znaczy "rozumieć dzieje Polski i świata"? Podzielać poglądy na historię prezentowane przez słuchaczy Radia Maryja, a nie w Gazecie Koszernej/Wybiórczej? Czy może w Gazecie Wyborczej, a nie radiu, które ma ryja?
MH
miłośnik historii
9 września 2013, 16:33
Wielu humanistów/"humanistów" traktuje historię jako element ich kulturowo-literackiej ideologii? Ale w/w potraktowanie historii to już oczywiści nie jest traktowanie jej jako elementu np. społeczno-politycznej ideologii? ;-) W/w wersja rozumienia tego czym jest i do czego służy historia jest jest jedynie jednym z wariantów tego rozumienia. I to właśnie wariantem obciążonym polityczną ideologią. Bo czym innym jest rejestrować obiektywny fakt (np.: było powstanie warszawskie), a zupełnie czym innym jest dorabiać do niego ideologię nazywaną wyciąganiem wniosków (każdy wyciąga takie wnioski jak mu pasują). Nauka historii to nauka obiektywnych faktów, które każdy oceni jak chce (np. powstanie warszawskie  - było, miało swój przebieg i są różne oceny). Ważne, aby każdy w mniejszym lub większym stopniu rozumiał dzieje Polski i świata. 
LS
le sz
9 września 2013, 14:47
[...]Niestety wielu humanistów (lub "humanistów) traktuje historię jako element ich kulturowo-literackiej ideologii. Tymczasem nauki historii kształtuje zupełnie co innego niż nauka polskiego. Historia to analiza (tak już zostało to napisane) tego co się działa kiedyś i próba odniesienia tego do współczesności. Pozwola to np. wyciągac wnioski z różnych błędów politycznych z przeszłości. Wielu humanistów/"humanistów" traktuje historię jako element ich kulturowo-literackiej ideologii? Ale w/w potraktowanie historii to już oczywiści nie jest traktowanie jej jako elementu np. społeczno-politycznej ideologii? ;-) W/w wersja rozumienia tego czym jest i do czego służy historia jest jest jedynie jednym z wariantów tego rozumienia. I to właśnie wariantem obciążonym polityczną ideologią. Bo czym innym jest rejestrować obiektywny fakt (np.: było powstanie warszawskie), a zupełnie czym innym jest dorabiać do niego ideologię nazywaną wyciąganiem wniosków (każdy wyciąga takie wnioski jak mu pasują). Natomiast rola literatury i sztuki jest wyolbrzymiona. Owszem był sobie tak czy inny poeta, taki czy inny malarz. Powinno się o nich mówić w szkole, ale nie aż tak dużo (4-5 godzin polskiego tygodniowo! to przesada). Zamiast tego więcej historii i filozofii/etyki. Filozofia rozszerza horyzonty, nie da się jej przyporządkować do nauk ścisłych czy humanistycznych. Mnie miłośnikowi historii szeroka wiedza o literaturze nie jest potrzebna. Dochodzę wręcz do wniosku, że myślenie polonistyczne stoi w sprzeczności z myśleniem historycznym. I to jest przykład bardzo dobrze odzwierciedlający "myślenie" na temat reformy programowej. Zupełnie tak jak z Jasiem robiącym wyrzut rodzicom, że zupełnie bez sensu kupili Małgosi lalkę - "przecież Małgosia ma już 5 lalek! Lepiej zrobiliby gdyby mu kupili colta, miałby przynajmniej do pary, dwunastego..."
MH
miłośnik historii
9 września 2013, 14:31
Nie lubię, gdy historię łączy się z językiem polski i kulturą. To zupełnie inne sprawy. Niestety wielu humanistów (lub "humanistów) traktuje historię jako element ich kulturowo-literackiej ideologii. Tymczasem nauki historii kształtuje zupełnie co innego niż nauka polskiego. Historia to analiza (tak już zostało to napisane) tego co się działa kiedyś i próba odniesienia tego do współczesności. Pozwola to np. wyciągac wnioski z różnych błędów politycznych z przeszłości.  Natomiast rola literatury i sztuki jest wyolbrzymiona. Owszem był sobie tak czy inny poeta, taki czy inny malarz. Powinno się o nich mówić w szkole, ale nie aż tak dużo (4-5 godzin polskiego tygodniowo! to przesada). Zamiast tego więcej historii i filozofii/etyki. Filozofia rozszerza horyzonty, nie da się jej przyporządkować do nauk ścisłych czy humanistycznych. Mnie miłośnikowi historii szeroka wiedza o literaturze nie jest potrzebna. Dochodzę wręcz do wniosku, że myślenie polonistyczne stoi w sprzeczności z myśleniem historycznym.
Ś
ścisły
9 września 2013, 14:00
Jak chodzi o program nauczania w szkołach od gimnazjum wzwyż, to wiele przedmiotów jest nadmiernie szczegółowych, a w efekcie ucznia obciąża się wiedzą, kompletnie mu nieprzydatną w przyszłości. Na lekcjach chemii uczy się szczegółowego obliczania różnych reakcji chemicznych, gdy 80% uczniów nigdy tego nie użyje i zapomni zaraz po ukończeniu szkoły. Podobnie rzecz się ma jak chodzi o inne przedmioty ścisłe, w tym matematykę i chemię, geografię, biologię itp. Oczywiście po co komu matma? Przecież to głupoty. Gdyby nie te "nieprzydatne" nauki nie byłoby komputerów, medycyny, środków transportu itd. To jest jeden z filarów naszej cywilizacji. Nauki ścisłe to nie tylko technika i zastosowania użytkowe, fizyka szuka odpowiedzi m.in. na pytania jak powstał i ewoluje Wszechświat, biologia m.in. jak ewoluowało życie. Jeśli to głupoty, to w takim razie wróćmy do jaskin albo na drzewo. Tamtych ludzi to też nie interesowało. Od tego czasu coś się jednak zmieniło. Jesteśmy ludźmi między innymi przez nasze zainteresowania naukowe. Podobnie ma się rzecz z historią, gdzie zamiast nacisku na wkuwanie dat, powinno się uczniów nauczyć analizy przyczynowo-skutkowej różnych wydarzeń historycznych na losy narodów, szczególnie narodu polskiego. Tutaj się zgadzam w 100%. Więcej myślenia, analizy, mniej "bajeczek" i "opowiastek". 
Ś
ścisły
9 września 2013, 13:54
Jeśli chodzi o historię - to rzeczywiście rzecz bardzo potrzebna i przydatna, jednak sposób jej uczenia w szkole jest niewłaściwy - należy postawić na rozumienie historii, rozumienie procesów, zjawisk, zależności, pokazanie jak to co działa się kiedyś w polityce i gospodarce ma się do świata współczesnego. Nie chcę wchodzić w dyskusję czy ważniejszy jest język polski czy matematyka i fizyka. Bo to dyskusja czy Jezus jest ważniejszy od Ducha Świętego. Każdy wykształcony człowiek powinien mieć ogólna orientację we wszystkich dziedzinach i szczegółową w obrębie własnej dziedziny (czyli ekonomista powinien bardzo dobrze znać się na historii czy politologii, historyk sztuki na literaturze, a inżynier elektrotechnik na astrofizyce).
L
leszek
9 września 2013, 12:49
A skąd autor poniższego komentarza sobie wymyślił, że nauka historii w szkole polega na "wkuwaniu dat" ? Przecież to nonsens. Podobnie jak pozostałe uwagi. Może jednak lepiej treść nauczania zostawić specjalistom, a nie prezentować jakieś własne cudowne receptury oparte na zmyśleniach i niewiedzy. Chyba jednak znacznie istotniejszy jest problem poruszony przez autora, czyli konfliktem między szkołą pojmowaną jako przygotowaniem ucznia do rynku pracy, a szkołą pojmowaną jako miejsce, gdzie się kształtuje przyszłego obywatela, członka wspólnoty (jak w tym cytacie z Zamojskiego), wyposażonego w wiedzę o charakterze erudycyjnym, co przecież niekoniecznie oznacza wiedzę praktyczną przydatną na co dzień.
LS
le sz
9 września 2013, 12:41
Jak chodzi o program nauczania w szkołach od gimnazjum wzwyż, to wiele przedmiotów jest nadmiernie szczegółowych, a w efekcie ucznia obciąża się wiedzą, kompletnie mu nieprzydatną w przyszłości. W szkolnych programach nauczania ciągle dominuje encyklopedyzm. Ciągle pomyślane są one jako jakiś okrojony do danego poziomu edukacji kurs wyższej uczelni. Przy czym każdy uważa, że to jego przedmiot jest wyjątkowo ważny i za punkt honoru stawia sobie zachowanie w jego programie maksimum treści. Niestety Dlatego wprowadzenie możliwie wcześnie specjalizacji ma sens, a czas marnowany przez uczniów na lekcjach przedmiotów im nieprzydatnych można przeznaczyć na porządną naukę języka polskiego i historii. Tyle tylko, że zwolennicy mat-fiz apelują aby zrezygnować z nikomu nie przydatnych treści z polskiego i historii a zaoszczędzony czas przeznaczyć na porządną naukę matematyki, fizyki, chemi itp., itd. ;-) Całkiem po prostu uczeń powinien być oczytany, znać podstawowe dla naszej kultury lektury, umieć o nich sensownie opowiedzieć i je streścić. Jak uczeń może być oczytany skoro zecydowana większość nie czyta! Co to są lektury podstawowe dla naszej kultury to osobna sprawa... Podobnie ma się rzecz z historią, gdzie zamiast nacisku na wkuwanie dat, powinno się uczniów nauczyć analizy przyczynowo-skutkowej różnych wydarzeń historycznych na losy narodów, szczególnie narodu polskiego. Z historią to osobny problem. Tu ścierając się dwa wykluczające się podejścia do uprawiania historii. Czy historia ma być maksymalnie obiektywizowanym, neutralnym rejestrowaniem faktów bez obciążania ich interpretacją, czy może historia ma być narzędziem do rozbudzania patriotyzmu?
9 września 2013, 10:55
Jak chodzi o program nauczania w szkołach od gimnazjum wzwyż, to wiele przedmiotów jest nadmiernie szczegółowych, a w efekcie ucznia obciąża się wiedzą, kompletnie mu nieprzydatną w przyszłości. Na lekcjach chemii uczy się szczegółowego obliczania różnych reakcji chemicznych, gdy 80% uczniów nigdy tego nie użyje i zapomni zaraz po ukończeniu szkoły. Podobnie rzecz się ma jak chodzi o inne przedmioty ścisłe, w tym matematykę i chemię, geografię, biologię itp. Dlatego wprowadzenie możliwie wcześnie specjalizacji ma sens, a czas marnowany przez uczniów na lekcjach przedmiotów im nieprzydatnych można przeznaczyć na porządną naukę języka polskiego i historii. Ścisłowcy powinni się uczyć porządnie jednego i drugiego, ale bez szaleństw w szczegółowej gramatyce, rozróżniania niuansów różnych rodzajów utworów literackich lub różnic między różnymi okresami w literaturze i sztuce. Całkiem po prostu uczeń powinien być oczytany, znać podstawowe dla naszej kultury lektury, umieć o nich sensownie opowiedzieć i je streścić. Podobnie ma się rzecz z historią, gdzie zamiast nacisku na wkuwanie dat, powinno się uczniów nauczyć analizy przyczynowo-skutkowej różnych wydarzeń historycznych na losy narodów, szczególnie narodu polskiego.