Ukraina: retuszowana rewolucja?
Bardzo chciałbym doczekać sytuacji, w której jako turysta przejeżdżający przez Ukrainę nie będę musiał się zastanawiać, czy patrol milicji na drodze nie ma czasem głębokiej potrzeby zajrzenia do mojego portfela. Martwi mnie myśl, że krew przelana na Ukrainie może zmienić tylko aktorów na politycznej scenie, ale nie odmieni tamtejszych realiów.
Sytuacja Ukrainy jest więcej niż niepewna, a scenariusze wydarzeń to istny kalejdoskop możliwych zmian. Nie ulega jednak wątpliwości, że społeczeństwo ukraińskie potrzebuje przede wszystkim głębokich przeobrażeń, które zaleczą rany długotrwałej sowietyzacji i związanej z nią korupcji przeżerającej to państwo.
Gdy na początku grudnia 2013 r. pisałem dla DEON.pl felieton dotyczący sytuacji na Ukrainie miał w pamięci czas Pomarańczowej Rewolucji i ówczesny przebieg wydarzeń. Dziś już wiemy, jak bardzo co do intensywności różniły się pierwszy i drugi Majdan. Nie tylko dlatego, że ten obecny spłynął krwi kilkudziesięciu zamordowanych ludzi. Jednak zamierzona pacyfikacja za pomocą zbrodni się nie udała, także dlatego, że bunt społeczny rozlał się na całe połacie kraju i stał się o wiele głębszy. Dla Ukrainy zima 2014 r. okazała się bardzo gorąca. Ale to nie gwarantuje jeszcze prawdziwego zwycięstwa społecznego. Bo tak naprawdę każdy rewolucyjny zryw dopiero po czasie okazuje swoją wartość i treść. Gdy opada kurz bitewny, dopiero coś widać.
Problemem Ukrainy nie jest bowiem przede wszystkim obecna władza. Najgłębiej sięgające bolączki sięgają postkomunistycznego, o wiele silniejszego niż choćby w Polsce, modelu życia społecznego. Każdy, kto zna Ukrainę z osobistego doświadczenia, nawet turystycznych podróży przez ten kraj wie, jak głęboko sięgającą plagą jest korupcja i łapówkarstwo. Brzmi to bardzo niepoprawnie politycznie w obecnej sytuacji, gdy okazujemy swoje wyrazy wsparcia dla narodu ukraińskiego.
Ale każdy, kto był na Ukrainie wie, że statystycznie rzadko zdarza się sytuacja, by gdy zdarzy się trudniejsza sytuacja, w której angażuje się tamtejsza milicja, można było uniknąć łapówki. Ale rzecz nie dotyczy tylko obcokrajowców. Cały system społeczno-gospodarczy tego państwa wciągnięty jest w jeden wielki układ łapówkarski, podporządkowany kilku zwalczającym się frakcjom lokalnej oligarchii, dbającym o zabezpieczenie kontrolowanych przez siebie sfer wpływów. Tamtejsze spory polityczne nie są sporami wciąż typowymi dla społeczeństw zachodnich o długich tradycjach demokracji rozumianej jako reprezentowanie interesów publicznych, obywatelskich, społecznych przez partie polityczne i organizujące się oddolnie organizacje społeczne.
Nie jest to oczywiście model zero-jedynkowy, bo na linii: władza jako reprezentacja społeczna - władza jako klasa zabezpieczająca swoje interesy możliwych jest wiele wariantów. Inna jest sytuacja francuska, brytyjska, holenderska, norweska, czeska czy polska, a żadna z nich nie jest przecież idealna, bo nie są idealne wspólnoty i struktury, procedury i wzorce kulturowe tworzone przez ludzi. Nasz własny model ustrojowy w praktyce bliższy jest przecież modelowi oligarchicznemu z elementami demokracji uczestniczącej i dość względną jawnością debat publicznych. Jednak sytuacja Ukrainy jest jeszcze trudniejsza od polskiej, o wiele trudniejsza.
Dlatego nie ma się co łudzić na przykład, że "dobra" Julia Tymoszenko jest wybawieniem dla Ukrainy. Jeszcze w czas Pomarańczowej Rewolucji polskie media pokazywały jej uładzony, ciepły wizerunek. Ale ona także reprezentuje jedną z frakcji tamtejszej oligarchii i świetnie wiedziała i wie, jak korzystać ze społeczno-gospodarczych patologii ukraińskiego życia, by budować potęgę własnego "dworu" i wzmacniać własne strefy wpływów. I bardzo martwi mnie myśl, że krew przelana na Ukrainie może zmienić tylko aktorów na politycznej scenie, ale nie odmieni tamtejszej scenerii. Choć dość chłodne reakcje Majdanu na jej wystąpienie pokazuje, że Ukraińcy szybko pozbywają się złudzeń także co do polityków, których Europa Zachodnia rekomenduje im jako "swoich". Co zresztą rodzi nowe problemy na przyszłość, choćby pytanie o rolę frakcji nacjonalistycznych na Ukrainie za rok czy dwa oraz ich strategię choćby wobec Polski.
Nie zamierzam udawać, że wiem, jaka przyszłość czeka Ukrainę. Geopolityka to jedno. Niemniej dość ściśle związane jest z nim pytanie o to, czy Ukraińcy dostrzegają dla siebie nie tylko szanse zmian politycznych, ale także społecznych. Jednym zdaniem: czy widzą dla siebie szansa i możliwości, by skończyć z systemem zależności opartych na łapówkarstwie, korupcji i skrajnemu podporządkowaniu życia poszczególnych regionów Ukrainy lokalnej oligarchii. Rzecz jest o tyle trudniejsza, że w takich sytuacjach nie istnieje proste przeciwieństwo: władza-społeczeństwo. Bo korupcja, o czym wiemy z własnego podwórka, zaczyna się zwykle już na bardzo niskich, lokalnych poziomach przecięcia: instytucje-biznes- prominentne grupy wpływów.
Kiedy polskie media epatują mnie widokiem posesji Janukowicza, wzruszam ramionami. To, że satrapowie opływają w dostatki, gdy lud głoduje, to lekcja którą zdążyłem sobie przyswoić z podręczników historii, sięgających głęboko wstecz dziejów. Nie będę się rytualnie oburzał oczywistościami. Obawiam się poza tym, że to kolejny, typowo medialny sposób załatwienia problemu: złapaliśmy już "tego złego", przegoniliśmy go z jego posiadłości, pokazaliśmy światu w jakie luksusu opływał. Tu zwykle z offu rozlegają się brawa publiki. Mnie jednak bardziej interesuje sytuacja, w której jako turysta przejeżdżający przez Ukrainę nie będę się musiał zastanawiać, czy patrol milicji na drodze nie ma czasem głębokiej potrzeby zajrzenia do mojego portfela. Przepraszam, że tak mocno, ale takie są fakty.
Skomentuj artykuł