Dobiegła końca manifestacja "Solidarności"
Związkowcy z "Solidarności" zakończyli protest przed Kancelarią Premiera na dwie godziny wcześniej niż planowano. Zapłonął stos opon, rannych zostało dwóch mundurowych, a rząd usłyszał pod swoim adresem wiele zarzutów.
– W dzisiejszej manifestacji zostało rannych dwóch policjantów. Zostali poparzeni rzucanymi w ich kierunku petardami – poinformował TVN 24 rzecznik stołeczej policji podinspektor Maciej Karczyński. – Stan zdrowia poparzonych policjantów nie budzi niepokoju - dodał.
Protestujących było mniej niż zakładano. Zdaniem organizatorów było ok. 5 tys., sami związkowcy twierdzili, że przed kancelarią zebrało się 8 tys. osób, w według policji nie więcej niż 2 tys. Opuścili już Al. Ujazdowskie, a strażacy zajęli się sprzątaniem.
Związkowcy protestowali w obronie przemysłu stoczniowego i zbrojeniowego oraz regionalnego transportu kolejowego. Mieli transparenty z napisami: "Tusku gdzie Twój cud", "Donaldzie nie kłam więcej", czy "Zbrodniarze – za dewastację kraju i narodu - szubienica". Płonęły też opony, wybuchały petardy i wyły syreny. Chociaż policja i straż były w pogotowiu, to nie musiały interweniować.
– Jesteśmy pod ścianą. Musimy się upomnieć żeby nie zostać na bruku. Rząd nas oszukał. Nie mamy nic do stracenia – mówili stoczniowcy.
Na ręce ministra Michała Boniego złożono petycję zawierającą cztery główne postulaty protestujących. Związkowcy domagają się ratowania polskiego przemysłu okrętowego, wdrażania polityki transportowej, gwarantującej istnienie spółek przewozowych, ochrony przed upadłością przemysłu zbrojeniowego oraz realizacji przez polski rząd "Globalnego Pakietu na rzecz Zatrudnienia".
Manifestację w stolicy reklamował plakat autorstwa Regionu Pomorza Zachodniego Solidarności, ukazujący na mapie Polski czarną ośmiornicę z napisem PO, która swoimi mackami obejmuje kilka branż gospodarki m.in. stocznie, górnictwo, służbę zdrowia, energetykę i zbrojeniówkę.
Skomentuj artykuł