Facebook zablokował stronę Zbigniewa S.
Strona, na której umieszczone były zdjęcia dokumentów ze śledztwa ws. afery podsłuchowej, została zablokowana - poinformowało w środę po południu PAP biuro prasowe Facebook Polska.
W przesłanym do PAP oświadczeniu biuro prasowe poinformowało także, że współpracuje z organami ścigania, aby zapewnić bezpieczeństwo osobom korzystającym z portalu. - Może się to wiązać z koniecznością dostarczenia tymże organom informacji, które pozwolą im działać w nagłych przypadkach, zapobiegać i przeciwdziałać oszustwom i wszelkiej innej nielegalnej działalności, a także w wypadkach łamania standardów społeczności i regulaminu portalu Facebook. W tych celach dysponujemy prostą i przejrzystą ścieżką postępowania przeznaczoną dla organów ścigania - zapewniono w oświadczeniu.
Facebook przypomniał, że gdy otrzymuje zgłoszenie o treściach naruszających standardy społeczności (szczegółowo opisane na stroniewww.facebook.com/communitystandards), "dokładnie bada sprawę i podejmuje stosowne działania".
Katarzyna Szymielewicz z Fundacji Panoptykon w rozmowie z PAP zwróciła uwagę, że firmy z innych krajów, których działalność nie jest regulowana przez polskie prawo - a do takich należy Facebook, stosują własne zasady w przypadku naruszeń treści.
Dodała, że w przypadku Facebooka samo usunięcie treści czy jej zablokowanie na pewien czas jest proste. Wystarczy zalogować się do portalu i zgłosić takie żądanie. - Pytanie, czy organa państwa polskiego mogą z takiej możliwości skorzystać. Prawdopodobnie nie i wówczas zasadne byłoby złożenie wniosku do spółki amerykańskiej. Co do zasady taka firma usuwa takie treści na żądanie - podkreśliła.
Jak mówiła, czym innym jest zgłoszenie, że doszło do naruszenia prawa przez publikację danej treści, a czym innym domaganie się np. danych osobowych osoby, która za to odpowiada. W tym drugim przypadku - wskazała - raczej konieczne byłoby wystąpienie do USA z wnioskiem o pomoc prawną.
Szymielewicz dodała, że przypadek S. pokazuje, że rynek zezwala na wprowadzanie do Polski dużych, obcych firm, ale nie jest przygotowane prawo, które będzie regulowało ich działalność.
Jak wynika z przygotowanego w grudniu raportu Panoptykonu nt. dostępu państwa do danych użytkowników usług internetowych, prawo obowiązujące w USA przewiduje, że dane klientów firm podlegających amerykańskiej jurysdykcji mogą być udostępniane służbom w zasadzie bez ograniczeń, o ile klient nie jest obywatelem USA. Mimo braku niezależnych mechanizmów kontroli nad ich działaniem polskie służby muszą każdorazowo uzasadnić swoje żądanie udostępnienia danych, wskazując odpowiednią podstawę prawną.
Polskie przepisy nie pozwalają na swobodny dostęp organów państwa do baz danych, w których firmy gromadzą dane użytkowników usług internetowych. Prokuratura, policja i inne służby mogą pozyskiwać tylko informacje na temat konkretnych osób. Za każdym razem muszą też przedstawiać odpowiedni wniosek lub postanowienie, ze wskazaniem podstawy prawnej.
Zdjęcia kilkunastu tomów akt śledztwa w sprawie tzw. afery podsłuchowej, które prowadzi Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, opublikowano na Facebooku na profilach Zbigniewa S. i Gazety Stonoga.
S. został zatrzymany we wtorek wieczorem w sprawie publicznego rozpowszechniania wiadomości ze śledztwa dotyczącego podsłuchów. Usłyszał zarzut i po kilku godzinach został wypuszczony. Za publiczne rozpowszechnianie bez zezwolenia materiałów ze śledztwa grozi grzywna, ograniczenie wolności lub kara do lat dwóch pozbawienia wolności.
We wtorek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Przemysław Nowak informował, że śledczy nie będą zajmować się wyciekiem informacji ze śledztwa, a jedynie ich upublicznieniem. Prokuratorowi prowadzącemu śledztwo w sprawie ujawnienia tych materiałów przekazano pełną listę osób, które miały do nich dostęp w Prokuraturze Okręgowej Warszawa-Praga.
Prokuratura prowadzi śledztwo ws. podsłuchiwania od lipca 2013 r. w dwóch restauracjach kilkudziesięciu osób z kręgu polityki, biznesu oraz byłych i obecnych funkcjonariuszy publicznych. Prokuratura w czerwcu 2014 r. postawiła zarzuty biznesmenom Markowi Falencie i Krzysztofowi Rybce oraz Łukaszowi N. i Konradowi L. - pracownikom restauracji, w których dokonywano podsłuchów. Falenta nie przyznał się do zarzutów i zapewniał, że jest niewinny. Śledztwo jest przedłużone do września.
Media określają S. mianem "kontrowersyjnego przedsiębiorcy", który prowadzi "prywatną wojnę z policją i państwowymi instytucjami"; piszą też o ciążących na nim wyrokach sądowych za oszustwa. W przeszłości S. był asystentem posłanki Samoobrony Wandy Łyżwińskiej i doradcą Andrzeja Leppera.
Skomentuj artykuł