"Jedna osoba błagała o pomoc, a potem..."

"Jedna osoba błagała o pomoc, a potem..."
(fot. PAP/Waldemar Deska)
Logo źródła: TVPinfo TVP Info

- O pomoc błagała jedna osoba, która była przewieszona przez wrak samolotu. Nie dało się do niej podejść, choć chcieliśmy za wszelką cenę. Gałęziami gasiliśmy pożar, nie dało się. Osoba ta później się osunęła do wewnątrz - relacjonuje pan Roman, który jako jeden z pierwszych zjawił się na miejscu katastrofy samolotu. We wczorajszym wypadku lotniczym pod Częstochową zginęło 11 osób.

- Obserwowałem ten samolot z domu. W pewnej fazie usłyszałem jakiś dziwny ryk silników. Okazało się, że musiała być jakaś awaria. I samolot uderzył prawdopodobnie o ziemię, zrobił się wielki huk - opowiada pan Roman, który wraz z synem przybył wczoraj na miejsce katastrofy.

"Tam jest jeszcze 9 ciał!"

DEON.PL POLECA

- Przyjechaliśmy z synem czym prędzej na miejsce zdarzenia. Pobiegliśmy do płonącego wraku samolotu. I zobaczyliśmy płonące trzy ciała, jedno ciało już było przez sąsiada odwleczone w bezpieczne miejsce. Potem odwlekliśmy je jeszcze dalej. I zaczęliśmy ratować te płonące ciała, ale potem się okazało, że mogliśmy je tylko odciągnąć - mówi pan Roman i dodaje, że temperatura płonącego wraku była tak wysoka, że nie dało się do niego podejść. - W rozmowie z żyjącą osobą ustaliłem, że było tam 12 osób. Krzyknąłem do syna: "Konrad, tam jest jeszcze 9 ciał!" - relacjonuje pan Roman.

- Jak dobiegłem do samolotu, to już płonął. Wszystkie ofiary wypadku były zaplątane w linki od spadochronów. W chwili, gdy odciągałem od wraku pierwszą osobę, nastąpiła eksplozja. Z samolotu zaczęły dochodzić wołania o pomoc palących się ludzi. Ruszyłem na pomoc. Zacząłem rozplątywać kolejną osobę, która była cała w płomieniach, miałem ją w rękach, ale wtedy nastąpiła druga eksplozja. Nie mogłem już nic zrobić - mówił TVP Info łamiącym się głosem pan Zdzisław, inny świadek katastrofy.

- Po drugiej eksplozji samolot zaczął się palić jak kartka papieru - dodał pan Zdzisław. Na pytanie jak się dzisiaj czuje odpowiedział: - Wciąż minie dręczy to, że miałem tego skoczka w rękach. Trzymałem go za ręce i korpus, ale temperatura, dym i druga eksplozja uniemożliwiły mi jego uratowanie. Jak byłbym inaczej ubrany, to na 90 proc. bym go uratował - powiedział świadek katastrofy.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Jedna osoba błagała o pomoc, a potem..."
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.