Miller i Parulski przed senatorami

Miller i Parulski przed senatorami
(fot. PAP/Radek Pietruszka)

Blisko osiem godzin trwało w Senacie przedstawienie informacji szefa MSWiA Jerzego Millera i naczelnego prokuratora wojskowego gen. Krzysztofa Parulskiego o raporcie komisji badającej katastrofę smoleńską i pracach prokuratury, oraz debata w tej sprawie.

O wpisanie tej informacji do porządku obrad wystąpili senatorowie PiS, i to oni mieli najwięcej pytań. Pytania do Millera i Parulskiego oraz udzielanie na nie odpowiedzi zajęło ponad pięć godzin. O godz. 19.55 zakończyły się pytania i wicemarszałek Senatu Marek Ziółkowski otworzył debatę, do której w kilku turach zapisało się kilkunastu senatorów.

Występujący w niej jako pierwszy senator Czesław Ryszka (PiS) ocenił, że za zaistnienie katastrofy odpowiada rząd Donalda Tuska - także dlatego, że tuż po katastrofie wybrano Konwencję Chicagowską, a nie polsko-rosyjską umowę z 1993 r. jako podstawę badania tej katastrofy. - Rosjanie poszliby na każde rozwiązanie, by uniknąć podejrzeń, że mają coś do ukrycia - mówił Ryszka.

Z raportu komisji Millera wynika m.in., że załoga Tu-154M, który 10 kwietnia ubiegłego roku rozbił się pod Smoleńskiem, chciała wykonać jedynie próbne podejście do lądowania, nie wykonała jednak automatycznego odejścia m.in. z powodu braków w wyszkoleniu w 36. specpułku. Komisja stwierdziła m.in., że piloci przewożący najważniejsze osoby w państwie nie ćwiczyli na symulatorach lądowania w skrajnie trudnych warunkach, przy wykorzystaniu systemu TAWS.

DEON.PL POLECA

Eksperci podkreślili też w dokumencie, że były braki w szkoleniu dotyczącym współpracy załogi pomiędzy sobą - efektem było to, że dowódca załogi był "nadmiernie obciążony". Wskazali również na nieprawidłowości w wyposażeniu lotniska i pracy rosyjskich kontrolerów - m.in. polska załoga mylnie była informowana, że jest na właściwej ścieżce i kursie.

Według komisji nie było bezpośrednich zewnętrznych nacisków na załogę, by lądowała w Smoleńsku; dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik w końcowej fazie lotu był w kokpicie Tu-154M, nie ingerował jednak w działanie ani kapitana, ani załogi. W środę w Senacie Miller podtrzymał te ustalenia.

- Od tego czasu technika rejestracji parametrów lotu bardzo się rozwinęła. O ile wiedza o tamtym wypadku nie jest tak wielka, o tyle w sprawie katastrofy smoleńskiej znamy parametry i niczego nie trzeba się domyślać, a wystarczy przeanalizować to, co znamy. Przeprowadziliśmy taką analizę i wykluczyliśmy ingerencję sił trzecich. Samolot jest tak oprzyrządowany w czujniki, że nie da się obejść tych czujników - odpowiedział mu Miller.

Odpowiadając na pytanie Wiesława Dobkowskiego (PiS), który porównywał katastrofę smoleńską do katastrofy polskiego samolotu Ił-62 w Lesie Kabackim w 1987 r., Miller zauważył, że trudno porównywać te katastrofy także dlatego, że tamten samolot nie odwrócił się "na plecy", jak miało to miejsce pod Smoleńskiem. - Nikt nie buduje samolotu tak, by wytrzymały był grzbiet. Wytrzymały ma być spód - dodał.

Szef komisji ujawnił też, że - jak wynika z zebranych danych - rosyjscy kontrolerzy nieprawidłowo sprowadzali do lądowania Iła-76 z rosyjskimi funkcjonariuszami ochrony, który - jak wiadomo z rosyjskiego i polskiego raportu - o mało nie rozbił się nad samą płytą lotniska. - On także był poniżej ścieżki - powiedział Miller. Senator Grzegorz Wojciechowski (PiS) pytał, czy mogło być tak, że to Rosjanie ścięli brzozę, z którą - jak głosi raport - zderzył się samolot. - Gdyby to była jedyna ścięta brzoza, moglibyśmy takie spekulacje prowadzić. Ale jest "wycięta" trasa poruszania się naszego samolotu, który ścinał wierzchołki także innych drzew. (...) Takie rozumowanie naprawdę nam nie przystoi - mówił Miller.

Leon Kieres (PO) ubolewał, że w debacie zapomina się o ofiarach katastrofy. Wspominał tragicznie zmarłych senatorów. - O nich powoli zapominamy, a co mają powiedzieć bliscy tych prostych, skromnych ludzi, którzy byli na pokładzie - dodał. Powiedział, że "to, co się dzieje tu i z polskim społeczeństwem", nastraja go pesymistycznie. - Czy musimy, mówiąc sobie prawdę w oczy, używać słów ciężkich i raniących? Czy trzeba cały czas w ten sposób pamiętać o 10 kwietnia 2010 roku? - pytał retorycznie.

Mariusz Witczak (PO) zarzucił kolegom z PiS brak zainteresowania informacją Millera. - Domagaliście się debaty, ale nie słuchacie, wszystkie wystąpienia to nic innego jak to, co mówicie od momentu kilka dni po katastrofie - powiedział.

- Zarzut, że PiS wszystko wie, jest niezrozumieniem tej dyskusji - odpowiedział Bohdan Paszkowski z tego klubu. Argumentował, że raport nie rozwiał wszystkich wątpliwości formułowanych np. w mediach.

- Trudna była dla mnie ta debata. Często powtarzam, że komisja ma jeden cel - odkryć przyczyny, komisja nie jest miejscem na dyskusje polityczne, bo ci ludzie nie myślą w takich kategoriach - powiedział na zakończenie Miller.

- Ten wypadek mógł się zdarzyć dwa, trzy cztery, sześć lat temu, bo ta sytuacja trwała - powiedział o nieprawidłowościach stwierdzonych przez komisję. - Nie obrazimy się, gdy ktoś naszą diagnozę uzupełni, obrażamy się, gdy ktoś feruje oceny bez szacunku dla faktów, ale tu nie chodzi o nas, tylko o rodziny - dodał.

Wcześniej, mówiąco o wnioskach z katastrofy CASY pod Mirosławcem w 2008 r., Miller ocenił, że żaden nie został wdrożony w życie. - Niestety, wnioski były tylko na papierze - powiedział. Wiele uwagi poświęcił kwestii szkolenia pilotów w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. - Jeśli chcemy zadbać o bezpieczeństwo naszych lotów, należy rygorystycznie przestrzegać procedur i regularnie szkolić lotników - także z lotów w trudnych warunkach - powiedział.

Jego zdaniem, nie da się szkolić pilotów z zachowania w krytycznych warunkach bez symulatora. - ówi się, że pilot musi się kilka razy "rozbić" na symulatorze, by umieć się dobrze zachować w krytycznej chwili. Niestety, kilka lat temu zaniechano szkoleń na symulatorach, a wydaje się, że ćwiczenie na symulatorze w Moskwie jest lepsze niż obrażanie się, że symulator jest w Moskwie - ocenił Miller, ale zarazem zauważył, że aby szkolenie było efektywne, specpułk musi być zorganizowany tak, aby był na to przewidziany czas. - Nie da się szkolić, gdy co chwilę ma się kolejny wylot - dodał.

Odpowiadając na pytania senatorów Miller podkreślił, że "wszyscy na świecie badają kopie, a nie oryginał" zapisów z rejestratorów.

- Na pewno nie powinno było go tam być, kokpit od rozpoczęcia zniżania powinien był być zamknięty - powiedział Miller o obecności dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika w kabinie pilotów. Miller przypomniał, że zgodnie z ustaleniami komisji Błasik stał za plecami członków załogi i posługiwał się właściwym wysokościomierzem odczytując wysokość nad poziomem lotniska. Nawigator odczytywał tymczasem wskazania wysokościomierza radiowego i "prawdopodobnie nie słyszał, co generał mówi".

- Można powiedzieć, że jest to obecność bierna, ale trzeba dodać analizę psychologiczną; każdy z nas inaczej znosi obecność przełożonego za plecami - powiedział Miller. Zastrzegł, że "na pewno nie było żadnej komendy czy polecenia: ląduj".

Powiedział też, że karty podejścia - zarówno 7, jak i 10 kwietnia - były "nie tyle fałszywe, co nieaktualne" - pokazywały dwa kierunki podejścia choć aktualny był tylko jeden.

Przyznał, że dawne wojskowe lotnisko w Smoleńsku było zaniedbane, a jego jedyną zaletą było to, że znajduje się blisko Katynia, dlatego korzystały z niego polskie delegacje.

Na koniec Miller - w odpowiedzi na zarzuty o brakach w raporcie - pytał retorycznie, dlaczego 34 członków komisji - w tym wiele osób o nazwiskach "ważących w środowisku lotniczym" miałoby się podpisać pod raportem, jeśli nie byłby on oparty na doświadczeniu i logicznym rozumowaniu. - W imię czego? Kogo chcemy oszukać? - mówił szef komisji.

Informując senatorów o śledztwie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie ws. katastrofy smoleńskiej, Parulski ujawnił, że kilka dni temu zwrócono się do strony rosyjskiej o możliwość przebadania we wrześniu przez polskich ekspertów wraku Tu-154M w Smoleńsku. Jak powiedział, Polska chce, aby z udziałem naszych specjalistów dokonać oględzin wraku oraz urządzeń samolotowych, będących w dyspozycji rosyjskiego komitetu śledczego. - Nie było to możliwe przed uzyskaniem raportu komisji Millera oraz ekspertyzy firmy ATM dotyczącej polskiej czarnej skrzynki - podkreślił naczelny prokurator wojskowy.

- Powołanie zespołu biegłych miało sens dopiero wówczas, gdy prokuratura uzyska w sposób procesowy materiał do badań. Prokuratorzy mają reguły z Kodeksu postępowania karnego, a komisje badania wypadków - inne reguły. Prokuratura nie przespała swego czasu, bo ten czas jest właśnie teraz - dodał do tego szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg.

Prokuratura nie wie jeszcze, kiedy będzie możliwe przekazanie do Polski wraku samolotu. - Chciałbym wiedzieć, kiedy to nastąpi. Poruszamy ten temat przy każdym kontakcie ze stroną rosyjską - zapewniał płk Szeląg.

Jak dodał, prokuratorzy rozpoczęli logistyczne przygotowania do przekazania wraku stronie polskiej. - Pamiętajmy, że te wielkogabarytowe przedmioty trzeba przewieźć przez kilka granic - powiedział Szeląg, nie ujawniając żadnych szczegółów. Powiedział tylko, że zwrócono się z odpowiednimi pismami do polskich władz wojskowych i do strony rosyjskiej, ale - jak dodał - "byłoby niestosownością, gdyby adresaci pism dowiadywali się o ich treści z innych źródeł".

Parulski dodał, że ta operacja zaangażuje służby wojskowe, policyjne, graniczne i sanitarne. Przypomniał, że o zwrot wraku prokuratura upomniała się już w pierwszym wniosku o pomoc prawną do Rosji z 10 kwietnia 2010 r., ale strona rosyjska odpowiada, że także potrzebuje wraku - jako dowodu w swoim śledztwie.

Szeląg zaprzeczył zarazem, by biegli pracujący dla prokuratury stwierdzili, że samolot utracił zasilanie na wysokości 15 metrów nad ziemią - jak twierdzili politycy PiS. - Nic takiego nie padło, aczkolwiek wyczytałem to nazajutrz w gazetach. Jeden z dziennikarzy usiłował uzyskać od przedstawicieli prokuratury takie oświadczenie, ale go nie było. Tę nieprawidłowość - jako człowiek życzliwy - zrzucam na karb wysokiej temperatury panującej tego dnia w sali konferencyjnej - powiedział.

Jak dodał Parulski, polska prokuratura skompletowała zespół biegłych, którzy na potrzeby prokuratorskiego śledztwa przebadają wrak - niezależnie od badań komisji Millera, które dla prokuratury są zwykłym dowodem z dokumentu, nie zaś - ekspertyzą biegłego. Zespół biegłych liczy kilkanaście osób.

Parulski powiedział, że prokuratura chciałaby, aby takie badania nastąpiły we wrześniu. Prokuratura chciałaby też przesłuchania kolejnych kilkunastu rosyjskich świadków, co miałoby nastąpić tak jak poprzednio - na terenie Federacji Rosyjskiej, przez rosyjskiego śledczego, z udziałem polskiego prokuratora. - Zakres przesłuchań będzie zależał od tego, kiedy i jakie dokumenty prześle nam strona rosyjska w ramach pomocy prawnej, o którą się zwróciliśmy - dodał.

Jak informował senatorów naczelny prokurator wojskowy, prowadzący śledztwo czekają na sześć istotnych opinii: trzy fonoskopijne od Instytutu Ekspertyz Sądowych, jedna dotyczy rejestratora dźwięku z Tu-154M, druga z polskiego Jaka-40, trzecia - nagrania z wieży w Smoleńsku. Trzy kolejne to: opinie genetyczne dot. identyfikacji ciał, opinia psychologiczna dotycząca sylwetek psychologicznych członków załogi samolotu oraz opinia z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji dotycząca nośników elektronicznych zabezpieczonych na Okęciu.

Parulski powiedział też PAP, że do WPO w Warszawie w ramach polsko-rosyjskiej pomocy prawnej właśnie trafiły cztery tomy akt rosyjskiego śledztwa. "Zawierają kolejne oględziny wraku dokonane przez rosyjskich specjalistów oraz wyniki prac polskiej grupy archeologów, którzy w zeszłym roku pracowali na terenie katastrofy" - poinformował.

W październiku zeszłego roku informowano, że polscy archeolodzy na miejscu katastrofy Tu-154M wydobyli i zabezpieczyli kilka tysięcy przedmiotów bezpośrednio związanych z rozbitą maszyną. Szef polskiej ekipy naukowców prof. Andrzej Buko mówił wtedy, że liczba drobnych elementów, jakie jeszcze skrywa ziemia, przekracza kilkadziesiąt tysięcy.

Formalnie, na mocy polsko-rosyjskiego porozumienia prokuratur, grupa polskich archeologów pracowała na rzecz rosyjskiego śledztwa - obecnie efekty ich prac drogą procesową trafią do polskiej prokuratury i będą mogły być dowodem w naszym śledztwie.

Parulski powiedział PAP, że prokuratura czeka na jeszcze jedną ważną przesyłkę z Moskwy, która zapowiedziała przekazanie nam sześciu tomów akt śledztwa, które mają zawierać ostatnią partię dokumentów dotyczących sekcji zwłok ofiar katastrofy. Według szefa NPW, do prokuratury nie wpłynęły jeszcze ani raport komisji Millera, ani "biała księga" badającego katastrofę parlamentarnego zespołu pod kierunkiem Antoniego Macierewicza (PiS). O oba te dokumenty prokuratura zwróciła się do ich wytwórców, aby je przeanalizować i uwzględnić w postępowaniu karnym.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Miller i Parulski przed senatorami
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.