Nie miał prawa lądować w takich warunkach
Kapitan Arkadiusz Protasiuk, dowódca załogi Tu-154 lecącego do Smoleńska 10 kwietnia, nie miał uprawnień do lądowania tupolewem w tak złych warunkach, jakie wtedy panowały - ustaliła "Rzeczpospolita". Za lądowanie przy widzialności poniżej 500 metrów Protasiukowi groziły prokuratorskie zarzuty.
Piloci specpułku są szkoleni do lądowania w ściśle określonych warunkach. Na podstawie minimalnych wartości podstawy chmur, widzialności, maksymalnych wartości wektora wiatru określonych dla danego typu samolotu wyznacza się tzw. warunki minimalne pilota do lądowania - pisze "Rzeczpospolita". 10 kwietnia widzialność w Smoleńsku sięgała 300 – 400 m, a lotnisko Siewiernyj nie było wyposażone w system naprowadzania satelitarnego.
W takich okolicznościach kpt. Protasiuk mógł więc na nim lądować tylko, gdyby widzialność wynosiła co najmniej 1200 m.
Potwierdził to gazecie gen. Anatol Czaban, szef szkolenia Sił Powietrznych WP. Inni rozmówcy gazety przypuszczają, że pilot albo nie otrzymał precyzyjnego komunikatu od rosyjskiego kontrolera lotniska, że widoczność wynosi poniżej 500 metrów, albo go nie zrozumiał.
Nawet jeśli udałoby mu się wylądować, groziłyby mu sankcje dyscyplinarne, a nawet prokuratorskie za narażenie na niebezpieczeństwo wielu osób - czytamy w gazecie.
Skomentuj artykuł