Sikorski o raporcie z "incydentu gruzińskiego"
Skutki ujawnienia raportu ABW o tzw. incydencie gruzińskim dziś są żadne, w 2008 r. były nieprzyjemne - twierdzi szef MSZ Radosław Sikorski, świadek w procesie b. szefa Kancelarii Prezydenta RP Piotra Kownackiego, oskarżonego o ujawnienie mediom tego poufnego raportu.
W środę Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia kontynuował ten proces. Kownacki nie przyznaje się do postawionego mu zarzutu ujawnienia poufnego dokumentu. Jako świadków sąd przesłuchał oprócz Sikorskiego dziennikarza Pawła Reszkę - współautora publikacji o raporcie, a także Małgorzatę Bochenek - byłą minister prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz naczelniczkę komórki ds. postępowań karnych z ABW, która badała, skąd raport wyciekł, oraz jedną z sekretarek Kownackiego w kancelarii prezydenta.
Oskarżony nie przyznaje się do zarzuconego mu ujawnienia dziennikarzom raportu z listopada 2008 r., który za najbardziej prawdopodobną uznawał hipotezę, iż to sama strona gruzińska mogła wykreować sytuację, w której na granicy gruzińsko-osetyjskiej padły strzały w pobliżu konwoju z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim. W raporcie podkreślano, że BOR w ostatniej chwili dowiedziało się o wyjeździe prezydentów na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Kaczyński nie miał właściwej obstawy.
Po incydencie odwołano szefa ochrony prezydenta RP. Sam L. Kaczyński sugerował, że strzały oddali Rosjanie z pobliskiego posterunku. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow uznał zdarzenie za prowokację gruzińską.
Sikorski zeznał w środę w sądzie, że tego raportu nie traktował jako wniosków, lecz jako "hipotezy na szybko", choć przyznał, że mogły być odebrane jako "ciężkie oskarżenie" strony gruzińskiej. - Ale one miały pozostać w domenie poufnej. W dokumentach poufnych nie takie hipotezy snujemy. Musi być gdzieś w państwie miejsce, w którym myśli się o hipotezach nawet mało prawdopodobnych. Po to nakłada się klauzule, żeby to nie wyciekało na zewnątrz - mówił w sądzie minister.
Na pytanie, jaki cel mogła mieć osoba ujawniająca mediom raport, Sikorski odparł, że wszystko działo się w czasie "burzliwej kohabitacji" prezydenta Kaczyńskim z rządem Donalda Tuska, gdy - jak się wyraził szef MSZ - "prezydent nie przestrzegał zapisów konstytucji co do wyznaczania celów polityki zagranicznej i gdy prezydent szczerze mówił, że ma inną politykę zagraniczną".
Pytany, czy dziś ocenia, że prawdopodobne było, iż to prezydent Saakaszwili mógł sprowokować incydent, Sikorski podkreślił, że były już prezydent Gruzji jest jego przyjacielem. - Znając jego żywiołowy charakter i zamiłowanie do efektów medialnych to uważam, że była to hipoteza (z raportu - PAP) bardziej nieprawdopodobna niż prawdopodobna, ale uprawniona - powiedział.
Odnosząc się do sprawy wycieku raportu do mediów Sikorski uznał, że o ile "briefowanie dziennikarzy nie było czymś wyjątkowym w tamtym czasie, to przekazanie fizycznej kopii dokumentu było nieroztropnością".
Pytany, czy mogło to grozić interesowi państwa minister uznał, że z dzisiejszej perspektywy - nie. - Ale wtedy było to nieprzyjemnym zdarzeniem w polityce międzynarodowej - dodał. - Nie świadczyło to o profesjonalizmie również samego prezydenta, który zgodził się na taką podróż, a ujawnienie tego dokumentu jeszcze dodatkowo tę kwestię nagłośniło - dodał Sikorski.
Paweł Reszka, współautor tekstów w "Dzienniku" o incydencie gruzińskim pytany o źródło swej informacji zasłonił się tajemnicą dziennikarską podkreślając, że jego informator zastrzegł sobie anonimowość.
Przyznał, że w listopadzie 2008 r. spotkał się z Kownackim w Kancelarii Prezydenta, bo chciał namówić szefa kancelarii do przekonania Lecha Kaczyńskiego, aby udzielił on redakcji wywiadu na temat polityki wschodniej. - Pan prezydent za bardzo nas nie lubił, bo byliśmy autorami serii tekstów o otoczeniu prezydenta. Myśmy przekonywali, że właśnie dlatego to nam powinien udzielić tego wywiadu - powiedział dziennikarz.
Pytany, czy tego dnia był w kancelarii prezydenta jeszcze raz, Reszka potwierdził, bo - jak wyjaśnił - zostawił w gabinecie ministra swój notes. - Dlatego ponownie wpisano mnie do księgi wejść i wyjść. Ale do gabinetu już nie poszedłem, bo ktoś na bramkę przyniósł mi ten notes - zeznał Reszka. Sam raport ABW - jak powiedział - w redakcji oceniano jako "nieprofesjonalny i politycznie wymierzony w prezydenta Kaczyńskiego".
Sąd pokazał dziennikarzowi fragment akt sprawy, w których ABW - tropiąc wyciek swego raportu - rozrysowało wszystkie połączenia telefoniczne, jakie wykonywał on w tamtych dniach oraz numerów telefonów, z jakich dzwoniono do niego. Było to połączone z rozrysowaniem miejsc pobytu poszczególnych rozmówców, ustalonych na podstawie logowań stacji przekaźnikowych telefonii komórkowej.
- Jeśli wysoki sąd chciał mną wstrząsnąć, to się udało. Te dane mogą prowadzić do identyfikacji moich źródeł nie tylko ws. raportu gruzińskiego, ale też innych spraw, jakie opisywałem. Skala inwigilacji może przerazić- powiedział Reszka. Ma on niebawem otrzymać postanowienie prokuratury o zasięgnięciu billingów z jego telefonu. Gdy je dostanie, będzie mógł je zaskarżyć do sądu. Reszka powiedział PAP, że zamierza tak uczynić.
Skomentuj artykuł