"W demokratycznym kraju doszłoby do dymisji"
Zajmowanie się sprawą katastrofy smoleńskiej jest moim moralnym obowiązkiem wobec osób, które zginęły 10 kwietnia pod Smoleńskiem - oświadczył w piątek prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jak podkreślił, "to nie jest żadna nowa strategia, to jest imperatyw moralny". - W każdym demokratycznym kraju ludzie, którzy choćby po części w niewielkim stopniu odpowiadaliby za największą tragedię po 1945 r. - a PO sama to uchwalała - musieliby zejść ze sceny politycznej - podkreślił Kaczyński.
- Mam moralny obowiązek zajmować się tą sprawą, dlatego że dotyczy ona mojego brata, mojej bratowej, moich przyjaciół, a także dziesiątek innych ludzi, których znałem, nie znałem, ale którzy byli moimi rodakami, obywatelami polskimi, którzy zginęli w tej - trzeba to tak powiedzieć - dziwnej katastrofie - powiedział prezes PiS na piątkowej konferencji prasowej w Warszawie.
Jak zaznaczył, "aspekt moralny tego zaangażowania jest aspektem głównym". - Bo są też komentarze o jakiejś zmianie polityki, nowej polityce, nowej strategii. To nie jest żadna nowa strategia, to jest imperatyw moralny - powiedział Kaczyński. Jak dodał, współczuje temu, kto tego nie rozumie.
- Żaden uczciwy człowiek na moim miejscu nie mógłby tej sprawy zostawić, bo to byłoby zostawienie sprawy najbliższych - naprawdę najbliższych mi ludzi w tym wymiarze rodzinnym, ale także w tym wymiarze przyjacielskim - no i wszystkich pozostałych - ocenił Kaczyński.
Dodał, że byłoby to też "pozostawienie sprawy Polski". Jak mówił, zachowanie polskiego rządu w tej kwestii jest bowiem "w najwyższym stopniu dziwne".
Komorowski jak Zapatero
Kaczyński zabrał głos w sprawie krzyża ustawionego przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim. Zaznaczył, że go można przenieść dopiero wtedy, gdy w tym miejscu stanie pomnik upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej.
- Jeżeli prezydent Bronisław Komorowski usunie krzyż, który stoi przed Pałacem Prezydenckim, to można powiedzieć, że będzie zupełnie jasne kim jest - stwierdził polityk, mówiąc że w ten sposób Bronisław Komorowski zbliża się do lewicowych polityków: Grzegorza Napieralskiego i premiera Hiszpanii Jose Zapatero.
"W demokratycznym kraju doszłoby do dymisji"
- Nie może być tak, że w Polsce demokracja jest po prostu cieniutką, przezroczystą fasadą, za którą kryją się zupełnie inne mechanizmy. W każdym demokratycznym kraju ludzie, którzy choćby po części w niewielkim stopniu odpowiadaliby za największą tragedię po 1945 r. - a PO sama to uchwalała - musieliby zejść ze sceny politycznej - podkreślił Kaczyński.
Zaznaczył, ze ludzie w zachodnich demokracjach muszą schodzić ze sceny politycznej z powodu niewielkich incydentów, za rzeczy, które w porównaniu z katastrofą smoleńską są - jego zdaniem - całkowicie bez żadnego znaczenia.
- Chcemy, aby w Polsce było tak samo - oświadczył prezes PiS.
- Chcemy, żeby Polska była dużo bliżej Danii, niż tego miejsca, w którym teraz jest, na różnego rodzaju międzynarodowych listach. Gdzie niestety bardzo nam blisko do różnych krajów trzeciego świata - mówił Kaczyński.
Skomentuj artykuł