Bułgarzy nie chcą kontroli internetu
Porozumienie między bułgarskim MSW a dwiema organizacjami, zajmujacymi się ochroną praw autorskich w internecie, postawiło po raz kolejny na porządku dziennym sprawę kontroli w sieci i spowodowało sprzeciw opinii publicznej.
Przedstawiciele dwóch organizacji: BSA i IFPI - podpisali we wtorek z bułgarskim MSW porozumienie o zwalczaniu wykorzystywania pirackiego oprogramowania i o zaostrzeniu kontroli nad przestrzeganiem praw autorskich w internecie. Podkreślono, że konieczne są nie tylko "tradycyjne wysiłki ze strony władz, lecz i dążenie do zmiany myślenia o własności intelektualnej".
Bułgaria jest na pierwszym miejscu w UE pod względem wykorzystania pirackiego software'u przez biznes - powiedział w Sofii Georg Herrnleben - dyrektor BSA na Europę Środkową i Wschodnią. Według niego, o ile w UE przeciętnie 35 proc. programów komputerowych ma pirackie pochodzenie, w Bułgarii wskaźnik ten przekracza 60 proc. BSA (Business Software Alliance) czuwa nad zgodnym z prawem korzystaniem z oprogramowania swych członków.
Jeszcze gorsza jest sytuacja z obroną praw autorskich za muzykę - powiedział wiceprezes Międzynarodowej Federacji Przemysłu Muzycznego (IFPI) Frances Moore.
W Bułgarii w ostatnich latach zrobiono niemało, by ukrócić piractwo. Dziesięć lat temu kraj znajdował się na jednym z czołowych miejsc na liście światowych producentów pirackich CD. Można je było kupić wszędzie, w tym w samym centrum Sofii. Po serii akcji policyjnych sprzedawcy zaczęli znikać, a producenci przenieśli linie produkcyjne do krajów, nie starających o członkostwo w UE.
Obecnie dysków prawie nie ma, muzykę i filmy ściąga się z internetu, a w każdym małym serwisie komputerowym sympatyczny chłopak zainstaluje dowolny system operacyjny lub program za 10 lewów (5 euro). Legalny kosztuje co najmniej 10 razy drożej.
W administracji państwowej walkę z piractwem ogłosił jeszcze rząd byłego cara Symeona Sakskoburggotskiego (2001-2005). Podpisano umowę w Microsoftem. Przeprowadzono szeroką kampanię legalizacji software'u i obecnie urzędy, banki, duże firmy pracują z legalnymi programami. Problem piractwa dotyczy wciąż małych i średnich firm i prywatnych internautów.
"Zmiana w myśleniu", o której mówili europejscy przedstawiciele, wywołała jednak ostrą reakcję w Bułgarii. Wezwali oni bowiem do zmian ustawodawczych, które pozwoliłyby operatorom internetowym śledzić klientów i informować władze o wykorzystaniu nielegalnych programów lub ściągania filmów i muzyki.
W kilka miesiecy po burzliwej dyskusji na temat kontroli połączeń w internecie, MSW musiało pod naciskiem społecznym m.in. odstąpić od planów bezpośredniego dostępu do serwerów providerów. "Wzywają providerów internetowych do kontrolowania klientów", "Providerzy mają się przekształcić w policjantów", napisały media. Pozarządowa organizacja "Aktywni konsumenci" scharakteryzowała propozycję jako skandaliczną i podkreśliła, że "należy zwalczać tych, którzy przekazują w internecie materiały bez zapłaconych praw autorskich, a nie tych, którzy je wykorzystują".
Teodor Zachow, szef jednego z największych operatorów, komentował dla dziennika "Dnewnik", że "żądanie śledzenia obywateli w imię prywatnego biznesu jest niedopuszczalne i sprzeczne z interesem społecznym i prawami obywateli". "Inicjatywa jest kolejną próbą targnięcia się na niezależność sieci" - dodał.
Ostrożnie o propozycji Europejczyków wypowiedzieli się przedstawiciele rządu. "Takie kroki należy poddać szerokiej dyskusji społecznej przed ewentualną decyzją ich wprowadzenia".
Skomentuj artykuł