Jaka byłaby najgroźniejsza wojna świata?
"Jaka byłaby najgroźniejsza wojna współczesnego świata?" - zastanawia się znany publicysta "New York Timesa" David Brooks. Nie walki z użyciem broni chemicznej w Syrii, lecz konflikt na tle religijnym, który ogarnąłby Bliski Wschód - ostrzega.
Ani broń chemiczna w Syrii, ani nawet program nuklearny Iranu nie są takim zagrożeniem dla światowego pokoju jak możliwość rozlania się konfliktu między sunnitami a szyitami na cały region - pisze Brooks.
Powstanie w Syrii nie zaczęło się jako wojna religijna; ale w miarę eskalacji konfliktu, kraj w coraz większym stopniu rozdzierają również napięcia między sunnitami, walczącymi z reżimem prezydenta Baszara el-Asada, a alawitami, spośród których rekrutuje się tamtejszy polityczny i wojskowy establishment.
Alawici to wyznawcy odłamu szyizmu. Sunnickie królestwo Saudów i szyicka irańska teokracja wspierają wrogie sobie strony konfliktu.
Napięcia religijne zdają się wylewać poza granice kraju. Nasilają się konflikty w Iraku. "Nawet Turcja, Pakistan, Bahrain i Kuwejt mogą zostać zarażone" wojną - ostrzega Brooks.
"W ciągu ostatniego roku stało się jasne, że wstrząsy w świecie arabskim i świecie islamu są konfliktami w obrębie jednej cywilizacji, a nie zderzeniem różnych cywilizacji" - napisał ekspert waszyngtońskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (CFR) Anthony Cordesman, odnosząc się do słynnej tezy Samuela Huntingtona, który prorokował, w książce pod takim właśnie tytułem ("Zderzenie cywilizacji"), nadejście konfrontacji między Zachodem a światem muzułmańskim.
Brooks zwraca uwagę, że niektórzy eksperci są nawet przekonani, że gdyby obecne wstrząsy i napięcia na Bliskim Wschodzie przerodziły się w jeden, rozległy konflikt religijny, załamałoby to granice i porządek polityczny ustalony w regionie po pierwszej wojnie światowej.
"Stało się jasne, że amerykańska strategia (...) nie poprawiła sytuacji" w regionie - pisze Brooks, czyniąc aluzję do operacji wojskowych podejmowanych przez USA i kończących się niemal całkowitym wycofaniem wojsk.
"Pozostaje pytanie, czy konflikt religijny i etniczny rozgorzał na tyle, że nie sposób już go opanować. A drugim pytaniem jest to, czy Stany Zjednoczone wypracowały strategię, która ograniczyłaby tę pożogę" - zastanawia się konserwatywny publicysta.
"Gazy bojowe w Syrii to rzecz straszna. Ale prawdziwe piekło to konflikt w skali regionu". To, co powinna teraz zrobić administracja USA, to starać się odciąć kurtyną ogniową lokalne konflikty, aby zapobiec czemuś równie złemu, ale na znacznie większą skalę - rekomenduje Brooks.
Skomentuj artykuł