Niemcy: Otwarcie rynku pracy - szanse i obawy
Niemcy otwierają 1 maja rynek pracy dla obywateli ośmiu wschodnioeuropejskich państw UE, w tym Polski. Przedsiębiorcy liczą na napływ fachowej siły roboczej, a związkowcy ostrzegają przed zaniżaniem płac i nadużyciami ze strony nieuczciwych pracodawców.
- Swoboda przepływu pracowników to normalny stan w UE i cieszymy się, że także mieszkańcy wschodnioeuropejskich państw Unii będą mogli wreszcie w pełni z niej korzystać - powiedział sekretarz stanu w niemieckim ministerstwie pracy Ralf Brauksiepe na spotkaniu z zagraniczną prasą w Berlinie.
Rząd spodziewa się, że rocznie do Niemiec przyjedzie ok. 100 tysięcy chętnych do podjęcia pracy obywateli ośmiu nowych państw UE, a wciągu dekady - milion. Według danych za 2009 rok w RFN i tak pracowało legalnie 580 tysięcy osób z tych państw - mimo utrzymywania barier na rynku pracy.
Niemcy i Austria to jedyne państwa spośród krajów dawnej unijnej piętnastki, które po rozszerzeniu UE w 2004 r. skorzystały z możliwości ograniczenia swobody przepływu pracowników z nowych państw UE przez pełne siedem lat.
Brauksiepe zastrzegł, że Niemcy "miały uzasadnione powody", by utrzymywać bariery. - Wynagrodzenia w Niemczech są stosunkowo wysokie - szczególnie w porównaniu z państwami za naszą wschodnią granicą - dodał. Nie bez znaczenia była też trudna sytuacja na niemieckim rynku pracy; jeszcze na początku 2004 r. liczba bezrobotnych przekraczała 4,5 mln osób i ciągle rosła.
Dziś Niemcy mają ok. 3 mln bezrobotnych, a gospodarka znów rozkwita. Nie słychać już ostrzeżeń przed zalewem taniej siły roboczej ze wschodu. Przeciwnie: wielu ekspertów i przedsiębiorców martwi się, że niedobór fachowców będzie hamulcem wzrostu gospodarczego. Dlatego krytykują politykę izolowania rynku pracy, prowadzoną w minionych latach przez kolejne rządy Niemiec.
- Otwarcie rynku pracy to szansa. Wielu przedsiębiorców coraz bardziej odczuwa niedobór wykwalifikowanej siły roboczej, dlatego - oprócz lepszego wykorzystania rodzimego potencjału na rynku pracy - ważna jest też imigracja - powiedział PAP ekspert Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej (DIHK) Stefan Hardege. Dodał, że zniesienie barier dla pracowników z nowych krajów UE następuje zbyt późno. - Sporo fachowców z nowych państw UE, którzy szukali pracy za granicą, już dawno ją znaleźli w Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Szwecji, gdzie bariery w przepływie siły roboczej zniesiono siedem lat temu - ocenił.
Z prognoz demograficznych dla Niemiec wynika, że w ciągu nadchodzących 15 lat liczba osób zawodowo czynnych zmniejszy się o 5-6 mln. Imigracja zarobkowa ze wschodnioeuropejskich państw UE może tylko częściowo złagodzić zatem problem niedoboru rąk do pracy. Według Hardege najbardziej problem ten dotyczy zawodów technicznych i związanych z naukami przyrodniczymi, a także sektora ochrony zdrowia.
Z otwarcia niemieckiego rynku pracy bardzo cieszy się hamburski przedsiębiorca Thomas Ochmann, założyciel firmy informatycznej AKRA GmbH. - Na początku roku udało mi się ściągnąć doświadczonego informatyka z Krakowa. Jednak aż trzy tygodnie czekałem na pozwolenie na pracę dla niego, które zresztą zostało udzielone na ograniczony czas. Cieszymy się, że po 1 maja będziemy mogli zatrudniać informatyków z Polski na etacie bez żadnych formalności - powiedział Ochmann w rozmowie z PAP.
W jego firmie pracuje 65 osób, z czego sześcioro to Polacy. Ochmann już od 11 lat zatrudniał polskich pracowników, wykorzystując wprowadzony w 2000 r. program "green card", w ramach którego zagraniczni informatycy mogli uzyskać pozwolenia na pracę w Niemczech. - W branży informatycznej, szczególnie dla mniejszych firm, niedobór wykwalifikowanych pracowników to bardzo poważny problem. Wydaje się, że z jakichś przyczyn zawód informatyka przestał być atrakcyjny dla młodych Niemców. Musimy walczyć o pracowników - ocenił Ochmann.
Także pozyskanie do pracy w Niemczech polskich informatyków nie jest sprawą łatwą, bo podstawową barierą jest znajomość języka niemieckiego. Dla niektórych niemiecki rynek nie jest też atrakcyjny. - W Warszawie informatycy zarabiają obecnie tyle samo lub nawet więcej, niż w Niemczech - przyznał Ochmann.
Również niemieckie związki zawodowe zasadniczo popierają swobodę przepływu siły roboczej. Obawiają się jednak presji na obniżenie wynagrodzeń, szczególnie w branżach, w których nie obowiązuje płaca minimalna i które nie wymagają wysokich kwalifikacji zawodowych, jak hotelarstwo, gastronomia, transport czy handel detaliczny.
Nawet w gałęziach, w których w minionych latach wprowadzono płacę minimalną - jak opieka nad osobami starszymi i chorymi, budownictwo czy sprzątanie budynków - zdarzają się przypadki omijania prawa, głównie poprzez tzw. pozorne samozatrudnienie. Polega to na tym, że zgłasza się działalność gospodarczą, lecz faktycznie wykonuje się pracę tak, jak na etacie.
- Na przykład opiekunki do osób chorych i starszych powinny zgodnie z prawem zarabiać - w zależności od regionu Niemiec - 7,5 euro lub 8,50 euro brutto na godzinę. Często są jednak zatrudnione jako pomoc domowa albo osoba prowadząca samodzielną działalność gospodarczą. W takich przypadkach płaca minimalna nie przysługuje - wyjaśniła PAP Bettina Wagner z biura doradczego przy Federacji Związków Zawodowych (DGB) w Berlinie.
Od sierpnia do biura przy DGB, które udziela również porad w języku polskim, zgłosiło się ponad 200 cudzoziemców z problemami, związanymi z pracą w Niemczech. Związki zawodowe zgodnie domagają się od niemieckich władz zarówno wprowadzenia jednolitej płacy minimalnej dla wszystkich, a także zaostrzenia kontroli pracodawców, wniosków o rejestrację działalności gospodarczej oraz bardziej zdecydowanej walki ze zjawiskiem pracy na czarno.
Skomentuj artykuł