Przyczyny konfliktu między Iranem a Arabią Saud.
Eskalacja konfliktu między Arabią Saudyjską a Iranem to konsekwencja wieloletniej i wielopłaszczyznowej rywalizacji tych państw o przywództwo w świecie islamu. Zdaniem ekspertów należy oczekiwać większego zaangażowania tych krajów w wojny w Syrii i Jemenie - pisze Łukasz Marciniak (PAP).
"W tym konflikcie chodzi głównie o dominację polityczną i o wpływy w całym świecie muzułmańskim. Tu się zaczęła rywalizacja, która przebiega na wielu frontach. Pamiętajmy, że Saudyjczycy i Irańczycy od momentu rewolucji w 1979 roku w gruncie rzeczy walczą o wpływy" - powiedział PAP arabista z Uniwersytetu Warszawskiego prof. Janusz Danecki.
Przypomniał, że oba państwa rywalizują m.in. w Jemenie i Syrii, gdzie popierają zwalczające się strony tamtejszych konfliktów.
"Po rewolucji jemeńskiej i arabskiej wiośnie pojawiła się (w Jemenie) grupa Hutich, która reprezentuje bliskie szyizmowi nurty w islamie. W związku z tym prawdopodobnie Iran ich wspiera i wspierać będzie" - dodał islamista.
W Jemenie koalicja państw arabskich pod wodzą Arabii Saudyjskiej bombarduje od marca 2015 roku pozycje szyickich rebeliantów z ruchu Huti walczących o obalenie reżimu prezydenta Abd ar-Rab Mansura al-Hadiego. Z ruchem Huti współdziałają oddziały wojskowe lojalne wobec poprzedniego prezydenta Jemenu Alego Abd Allaha Salaha - pisze Marciniak - Obecny chaos w Jemenie jest spuścizną po wieloletnich dyktatorskich rządach Salaha, obalonego w 2011 roku przez społeczną rewoltę.
Danecki podkreślił, że w związku z zaostrzeniem stosunków na linii Rijad-Teheran możemy spodziewać się w najbliższym czasie intensyfikacji konfliktu zbrojnego nie tylko w Jemenie, ale także w Syrii. Saudyjczycy i Irańczycy konkurują tam ze sobą również na płaszczyznach religijnych i gospodarczych.
"Z jednej strony Saudyjczycy będą wspierali opozycję występującą przeciwko Asadowi (prezydentowi Syrii Baszarowi el-Asadowi), a z drugiej Iran będzie napędzał Hutich przeciwko Saudyjczykom. Tam przecież (w Jemenie) konflikt wygasał, był w pewnym stopniu w zawieszeniu. Teraz pewnie te konflikty będą narastały" - przewiduje prof. Danecki dodając, że kolejną areną konfliktu może być Bahrajn, którego większość społeczeństwa to szyici, a władza jest w rękach sunnitów.
W analizie przygotowanej przez Łukasza Marciniaka pojawia się również głos politologa z Uniwersytetu Wrocławskiego, doktora habilitowanego Bartosza Bolechówa, który ostrzega, że sytuacja w regionie Bliskiego Wschodu bardzo szybko wymyka się spod kontroli. W jego ocenie mamy obecnie "klasyczny przypadek logiki eskalacji, którą niezwykle trudno będzie odwrócić".
"Na rywalizację geopolityczną nakładają się tutaj skrajnie intensywne emocje, których zakładnikami stają się przywódcy polityczni. Radykalna retoryka domaga się radykalnych działań - w przeciwnym razie traci wiarygodność. Ogromną i bardzo groźną rolę odgrywają czynniki wewnętrzne: wykorzystywanie i podsycanie emocji religijnych i etnicznych dla celów politycznych. W Arabii Saudyjskiej toczy się walka o władzę, a państwo ma problem wynikający z niskich cen ropy naftowej. Iran musi uporać się z wewnętrznym niezadowoleniem na tle +kapitulacji nuklearnej+ wobec USA" - zwrócił uwagę w rozmowie z PAP Bolechów.
"Konflikt irańsko-saudyjski stawia też w bardzo trudnej sytuacji Zachód, któremu trudno będzie pozostać neutralnym, a zarazem trudno opowiedzieć się jednoznacznie po którejkolwiek ze stron: oba kraje są eksporterami ekstremizmu i oba są potrzebne, aby można myśleć o stabilizacji regionu i powstrzymaniu dalszej degradacji bliskowschodniego środowiska bezpieczeństwa" - dodał politolog.
Podobnie uważa prof. Danecki, który zwraca także uwagę, że eskalacja napięć między Arabią Saudyjską a Iranem może odbić się na międzynarodowych wysiłkach mających doprowadzić do pokonania dżihadystów z Państwa Islamskiego (IS).
"Nasze nadzieje na zażegnanie konfliktów na Bliskim Wschodzie, przede wszystkim na poradzenie sobie z Państwem Muzułmańskim stają pod znakiem zapytania. Jeżeli Iran z Arabią Saudyjską, czyli najwięksi gracze w tym regionie są ze sobą pokłóceni, to oczywiście trzecia strona, czyli Państwo Muzułmańskie będzie z tego korzystać" - powiedział prof. Danecki.
Dodał, że taka sytuacja może doprowadzić do ponownego wzrostu potęgi IS, ponieważ to od zaangażowania tych dwóch skonfliktowanych państw zależy powodzenie ewentualnych operacji lądowych przeciwko dżihadystom np. na terytorium Iraku, gdzie w ostatnim czasie islamiści ponieśli kilka strategicznych porażek tracąc np. miasto Ramadi. Nadal jednak kontrolują jedną trzecią terytorium tego kraju.
"To Arabia Saudyjska i Iran gwarantowały możliwość działania lądowego. Irakijczycy bez wsparcia irańskiego ciężko by sobie dawali radę. W związku z tym może być tak, że Państwo Muzułmańskie znowu będzie rosło w siłę, bo nie będzie miało przeciwwagi" - zaznaczył Danecki.
Oceniając jednak ostatnie wydarzenia prof. Danecki uznał, że nie są one najprawdopodobniej wynikiem celowych działań, mających doprowadzić do dalszego zaostrzenia wieloletniego sporu. Arabista podkreślił, że stracenie szejka al-Nimra było elementem walki władz w Rijadzie z wewnętrzną opozycją, a nie posunięciem obliczonym na sprowokowanie Iranu.
"Oni (władze Arabii Saudyjskiej) walczą z opozycją szyicką i są jej bardzo niechętni. Ten konflikt z mniejszością szyicką jest stały i propaganda bardzo purytańskiego sunnickiego wahhabizmu jest nastawiona antyszyicko. (...) Nie wiemy dokładnie o co poszło, ale w każdym razie Saudyjczycy wykorzystali okazję, aby pozbyć się tych największych przedstawicieli establishmentu szyickiego, czyli al-Nimra i jego zwolenników" - powiedział prof. Danecki.
Odniósł się w ten sposób do masowej egzekucji 47 osób w tym al-Nimra oskarżanego o podżeganie do przemocy. Jego zwolennicy twierdzili jednak, że był on pokojowym opozycjonistą, który domagał się większych praw dla zamieszkującej królestwo mniejszości szyickiej. W reakcji na to wydarzenie w Teheranie doszło do protestów i podpalenia ambasady saudyjskiej.
"Saudyjczycy zapewne mogli spodziewać się takiej reakcji. Jedna reakcja pociągnęła za sobą drugą, czyli saudyjskie zerwanie stosunków dyplomatycznych. Jednak nie widziałbym w tym otwartej wojny. To jest po prostu typowe działanie w takim wypadku" - uspokaja arabista tłumacząc przyczyny zerwania przez Rijad stosunków dyplomatycznych z Teheranem.
Łukasz Marciniak (PAP)
Skomentuj artykuł