Szczyt UE obsadzi trzy unijne stanowiska
Szefowie państw i rządów, którzy spotkają się w przyszły czwartek na szczycie Unii Europejskiej w Brukseli, zadecydują o obsadzie nie dwóch, ale trzech unijnych stanowisk: obok przewodniczącego Rady Europejskiej i wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej również sekretarza generalnego Rady UE. Wciąż toczą się konsultacje w sprawie kandydatur.
Polska propozycja, by na szczycie kandydaci "zaprezentowali własną wizję, jak zamierzają realizować wyzwania", i by na tej podstawie szefowie państw i rządów podjęli decyzję, została oceniona jako nierealistyczna przez Szwecję, która w tym półroczu przewodniczy UE. Polska odnosi wrażenie, iż jej propozycje popiera większość ministrów spraw zagranicznych państw UE - odpowiada rzecznik polskiego MSZ.
Szwedzki premier Frederik Reinfeldt wyjaśnił w środę w Brukseli, że jego celem jest przedstawienie w wyniku konsultacji po jednym kandydacie na każde ze stanowisk, a potem "zapewnienie, by uzyskali wymaganą większość" na szczycie. Na razie więcej jest kandydatów niż stanowisk - powiedział Reinfeldt, dodając: "Jest jasne, że potrzebujemy więcej konsultacji".
W prowadzonych rozmowach uwaga koncentruje się na przewodniczącym Rady Europejskiej, zwanym na wyrost prezydentem UE oraz na szefie unijnej dyplomacji. Na stanowisko sekretarza generalnego, które ma charakter urzędniczy, a nie polityczny, Reinfeldt ma na razie mało zgłoszonych kandydatów. Nazwisko kandydata na "prezydenta UE" zostanie ujawnione późno, gdy szwedzkie przewodnictwo będzie pewne, że osoba ta ma wymagane poparcie. "To będzie prawdopodobnie w czwartek", czyli w dzień szczytu - powiedział szwedzki premier.
Polska zaapelowała we wtorek o otwartą procedurę obsady nowych stanowisk, w obawie, że to największe kraje członkowskie dokonają wyboru. W rozesłanym do partnerów w UE dokumencie Warszawa domaga się, by "procedura wyboru była jak najbardziej demokratyczna i transparentna". Reinfeldt tłumaczył jednak w środę, że wymagałoby to od kilku potencjalnych kandydatów formalnego potwierdzenia, że ubiegają się o stanowisko, a to nie jest możliwe w przypadku urzędujących polityków, bo mogłoby podważyć ich pozycję w kraju, jeśli nie zostaliby wybrani.
W reakcji rzecznik prasowy polskiego MSZ Piotr Paszkowski powiedział, że Polska odnosi wrażenie, iż jej propozycje dotyczące sposobu wyboru na unijne stanowiska popiera większość ministrów spraw zagranicznych państw UE. Dodał, że polskie MSZ "nie sądzi, aby trudności, o których mówi premier Szwecji, miały występować w przypadku wyboru wysokiego przedstawiciela (ds. polityki zagranicznej - PAP). "Oczywiście, jeśli chodzi o wybór przewodniczącego Rady Europy, przedstawienie własnej kandydatury wiąże się z pewnym ryzykiem politycznym, ale biorąc pod uwagę, że jest to wybór na najważniejsze stanowisko w Unii Europejskiej, uprawnionym jest oczekiwać, iż takie ryzyko zostanie podjęte" - dodał rzecznik MSZ.
Szef UKIE Mikołaj Dowgielewicz powiedział w środę, że nie spodziewa się takiego scenariusza, w którym na szczycie UE będzie tylko jedna kandydatura na każde stanowisko. Minister podkreślił, że wszyscy oczekują, iż w najbliższych dniach odbędzie się jeszcze wiele konsultacji. "Myślę jednak, że także w interesie przejrzystości tego procesu jest, aby dyskusja tak naprawdę odbyła na szczycie 19 listopada. W tej chwili przewija się bardzo wiele nazwisk" - dodał. Dowgielewicz powiedział, że okazją do rozmów na temat obsady unijnych stanowisk będzie także spotkanie ministrów spraw zagranicznych i ministrów europejskich, które odbędzie się na początku przyszłego tygodnia w Brukseli. Jak zaznaczył, Polska ma swoich faworytów na stanowiska prezydenta UE i szefa unijnej dyplomacji, ale nie chciał zdradzić ich nazwisk. "W odpowiednim momencie premier lub minister Sikorski o tym powiedzą" - zaznaczył.
Szef Instytutu Spraw Publicznych w Warszawie Jacek Kucharczyk ocenił, że na unijne stanowiska prawdopodobnie zostaną wybrane osoby, które nie będą nikomu przeszkadzać. "Nie ma bowiem oczywistego kandydata, a wybór kogoś, kto rzeczywiście miałby wizję Unii i spełniał oczekiwania i potrzeby różnych krajów, czyli byłby kandydatem pewnego kompromisu, będzie niezwykle trudny" - zauważył Kucharczyk.
Z kolei Leszek Jesień z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych spodziewa się, że przyszłotygodniowy szczyt "zakończy się obsadzeniem najważniejszych funkcji UE i zakończy się etap pewnej niepewności w tej sferze". Jego zdaniem państwa członkowskie są świadome potrzeby podjęcia tej decyzji. Wskazał, że "po tym będzie można myśleć o realizacji rozmaitych polityk i wprowadzeniu w życie dalszych elementów Traktatu Lizbońskiego".
Za faworyta na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej uważany jest belgijski premier Herman Van Rompuy, a za nim szef holenderskiego rządu Jan Peter Balkenende. Oficjalnie brytyjski premier Gordon Brown wciąż lobbuje na rzecz kandydatury swego poprzednika Tony'ego Blaira, ma on jednak w UE bardzo wielu przeciwników, którzy nie chcą darować mu poparcia wojny w Iraku. W wywiadzie dla brytyjskiego dziennika "Financial Times" Reinfeldt powiedział, że jest niemal pewne, iż pierwszym "prezydentem UE" będzie urzędujący lub były szef rządu.
Skomentuj artykuł