Szczyt w poszukiwaniu prezydenta
Na czwartkowo-piątkowym szczycie w Brukseli przywódcy państw i rządów UE będą szukać kandydatów na nowe stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej i wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej, który będzie jednocześnie wiceszefem Komisji Europejskiej.
Z powodu niezakończonej wciąż ratyfikacji Traktatu z Lizbony przez Czechy formalne decyzje będą musiały jednak poczekać do kolejnego szczytu, być może już w listopadzie bądź grudniu.
Utworzone w Traktacie z Lizbony stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej ma dać Unii Europejskiej jedną, stałą twarz (na dwa i pół roku z możliwością przedłużenia do pięciu) oraz jeden numer telefonu, pod który mogliby "dzwonić do UE" prezydenci USA, Chin czy Rosji. Dziś przywództwo w UE sprawują rotacyjnie przez sześć miesięcy premierzy państw UE.
- Ja nie zaakceptuję, ani KE też nie zaakceptuje pomysłu, by przewodniczący Rady Europejskiej był prezydentem Europy, bo tak nie mówi traktat - powiedział niedawno Barroso, który walczy o silną pozycję KE.
Polska z kolei obawia się, że zbyt silna osobowość na tym stanowisku zupełnie zdominuje i tak już ograniczoną w Traktacie Lizbońskim rolę premiera pochodzącego z państwa sprawującego rotacyjne przewodnictwo, które Polsce przypada w drugiej połowie 2011 roku. - Myślę, że naturalne będzie, jeśli to ktoś z małego kraju będzie pierwszym przewodniczącym Rady Europejskiej. Wówczas z dużego kraju może pochodzić szef dyplomacji - powiedział wiceprzewodniczący Komisji ds. Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego Rafał Trzaskowski (PO).
Dlatego więcej szans od Blaira mogą mieć inni kandydaci, co jakiś czas odkrywani przez prasę, jak premier Holandii Jan Peter Balkenende, premier Luksemburga Jean-Claude Juncker, były premier Finlandii Paavo Lipponen, była prezydent Irlandii Mary Robinson i były premier Belgii Guy Verhofstadt. Pięć lat temu kandydaturę tego ostatniego na stanowisko szefa KE zablokował Londyn.
Być może - spekuluje się w Brukseli - tym razem Londyn ustąpi, jeśli to szef dyplomacji Wielkiej Brytanii David Miliband zostanie wysokim przedstawicielem UE ds. polityki zagranicznej. Jako faworytów na to stanowisko wymienia się też szefa dyplomacji Szwecji Carla Bildta, byłego sekretarza NATO Jaapa de Hoop Scheffera i fińskiego komisarza ds. rozszerzenia Ollego Rehna. Na szczycie przywódcy przyjmą dokument z założeniami działania unijnego korpusu dyplomatycznego, nowej quasi-instytucji, która będzie podlegać nowemu szefowi unijnej dyplomacji. Chodzi o kilka tysięcy dyplomatów, którzy będą pracować w Brukseli i w rozsianych po świecie delegacjach UE.
Lecz UE będzie musiała poczekać na swego "prezydenta" i "ministra spraw zagranicznych", jak nieco na wyrost określa się te dwa nowe stanowiska. Wciąż nie wiadomo bowiem, kiedy w życie wejdzie Traktat z Lizbony, który je ustanawia. Powód to oczywiście opóźnienia w ostatecznym przyjęciu traktatu przez Czechy, gdzie eurosceptyczny prezydent Vaclav Klaus jako ostatni przywódca UE nie podpisał jeszcze ratyfikacji. Czeski Trybunał Konstytucyjny ogłosił we wtorek, że wyrok o zgodności Traktatu z Lizbony z czeską konstytucją zapadnie najwcześniej 3 listopada. Przed tym terminem Klaus nie podpisze więc ratyfikacji.
- Wszystko zależy od Czech. Jeśli nie mamy jasności prawnej (co do traktatu), nie możemy decydować o nazwiskach. Kraje nie zgodzą się na to, nie mając pewności, czy będzie podpis w Pradze. Ale na pewno będzie debata (o kandydatach) w czwartek na kolacji przywódców - powiedziała w poniedziałek szwedzka minister ds. europejskich Cecilia Malmstroem.
Na szczycie przywódcy spróbują natomiast uzgodnić deklarację dla Czech, która ma wyeliminować jeszcze jedną przeszkodę na drodze do podpisu Klausa. Czechy chcą mianowicie zostać objęte tzw. opt-out, czyli wyłączeniem z obowiązywania Karty Praw Podstawowych, które w negocjacjach nad Traktatem z Lizbony dostały w specjalnym protokole Wielka Brytania i Polska. Ma to wyeliminować istniejącą - zdaniem Klausa - groźbę zgłaszania w Trybunale Sprawiedliwości UE roszczeń majątkowych przez wysiedlonych w 1945 roku na podstawie dekretów Benesza Niemców sudeckich.
- To pewne, że Karta Praw Podstawowych nie działa wstecz i nie ma nic wspólnego z dekretami Benesza - przekonują eksperci Malmstroem. Lecz na szczycie kwestia dekretów i ewentualnych roszczeń pewnie będzie przedmiotem dyskusji przywódców.
Żądania Klausa już wzbudziły wątpliwości innych krajów i zapewne na szczycie kilku przywódców wyrazi do nich zastrzeżenia. Szef węgierskiej dyplomacji Peter Balazs zapowiedział, że Węgry zawetują jakąkolwiek deklarację nawiązującą do dekretów Benesza, na podstawie których z terenów dzisiejszej Słowacji wywłaszczono i wysiedlono nie tylko sudeckich Niemców, ale także Węgrów. Z kolei słowacki premier Robert Fico zapowiedział w ubiegłym tygodniu blokowanie postulatu Pragi, jeśli Bratysława nie uzyska identycznego zastrzeżenia do Traktatu Lizbońskiego. Dekrety Benesza dotyczyły bowiem całej ówczesnej Czechosłowacji.
Rozwiązaniem może być - tak jak proponuje Klaus - dopisanie do brytyjskiego protokołu słowa "Czechy" po przecinku wszędzie tam, gdzie mowa o Polsce i Wielkiej Brytanii. Taką operację prawną miałaby zapowiedzieć specjalna deklaracja polityczna przyjęta na szczycie, która nabrałaby mocy prawnej dopiero przy ratyfikacji kolejnego traktatu - najpewniej akcesyjnego z Chorwacją. To zapobiegłoby ponownej długiej ratyfikacji Traktatu z Lizbony we wszystkich krajach UE, co byłoby konieczne w przypadku dodania do traktatu (lub protokołu traktatowego) jakiegokolwiek zmieniającego go nowego słowa, a nawet przecinka.
Lecz w Brukseli brakuje pewności, czy nawet po przyjęciu takiego rozwiązania Klaus podpisze Traktat z Lizbony, czy też znów znajdzie się inny powód, by wstrzymać jego wejście w życie. Dlatego decyzje kadrowe są niemożliwe. - Żaden, zwłaszcza urzędujący premier nie zadeklaruje dziś, że zgodzi się być przewodniczącym Rady Europejskiej, skoro nie ma pewności, że takie stanowisko rzeczywiście powstanie - tłumaczył dyplomata.
Zważywszy wszystkie niejasności, najnowszy projekt wniosków końcowych ze szczytu w części poświęconej instytucjom zawiera tylko ogólne zdanie, że trzeba zapewnić "bezproblemowe wejście w życie nowego traktatu po ratyfikacji przez wszystkie kraje członkowskie".
Z braku perspektyw rozwiązania kwestii instytucjonalnych do rangi głównego tematu szczytu urasta przyjęcie mandatu na organizowaną w grudniu konferencję klimatyczną w Kopenhadze, co będzie wymagało przezwyciężenia impasu w rozmowach między krajami UE o podziale kosztów wsparcia biedniejszych krajów w walce ze zmianami klimatycznymi.
Skomentuj artykuł