Turcja "pokazuje zęby" Syrii, ale nie chce wojny
Po syryjskim ostrzale tureckiej miejscowości Akcakale oraz tureckim ostrzale odwetowym parlament Turcji zezwolił w czwartek armii na operacje militarne poza granicami kraju, jeśli uzna to za konieczne. Ankara zapewnia jednak, że nie chce wypowiedzenia wojny.
Po incydencie, który zaostrzył napięcia na granicy z Turcją, wzmogły się obawy, że trwający od półtora roku konflikt wewnętrzny w Syrii wylewa się poza jej granice. Ankara jednak obawia się wszelkiej samotnej interwencji i w reakcji na syryjski ostrzał jedynie "pokazuje zęby", zapewniając, że nie chce wojny - pisze agencja AFP.
Choć parlament w reakcji na ostrzał, w którym w środę zginęło w Akcakale pięcioro cywilów, zezwolił w czwartek na nadzwyczajnej sesji na operacje militarne za granicą, to wicepremier Besir Atalay zapewnił, że "nie jest to zgoda na wojnę". Podkreślił, że Syria przeprosiła za incydent i zapewniła, że nie powtórzy się on w przyszłości.
Zarazem, jak zauważa agencja Associated Press, krwawe wydarzenia na granicy syryjsko-tureckiej tworzą nowy i niebezpieczny wymiar syryjskiej wojny domowej. Zdaniem AP oznaczają one, że rebelia przeciwko prezydentowi Baszarowi el-Asadowi, w wyniku której zginęło już około 30 tysięcy Syryjczyków, wciąga coraz głębiej sąsiadów Syrii.
Ostrzeżenia przed rosnącą groźbą rozprzestrzenienia się konfliktu wewnętrznego w Syrii na inne kraje regionu napływały w czwartek ze stolic europejskich. Szefowa dyplomacji UE Catherine Ashton oceniła, że incydent na granicy "wyraźnie ilustruje tragiczne skutki wylania się syryjskiego kryzysu na sąsiednie kraje". Wezwała obie strony do powściągliwości.
O "zachowanie roztropności" i "zdrowego rozsądku" zaapelowali w czwartek kanclerz Niemiec Angela Merkel i szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle.
"Wyrażamy mocną solidarność z Turcją, ale nie chcemy dalszej eskalacji" - oświadczył minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii William Hague. Jego francuski odpowiednik Laurent Fabius powiedział w czwartek, że atak na Akcakale zagroził międzynarodowemu bezpieczeństwu, a Rada Bezpieczeństwa ONZ powinna go szybko i stanowczo potępić.
Sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun oświadczył w czwartek przez swego rzecznika, że wobec eskalacji napięć na granicy syryjsko-tureckiej rośnie "ryzyko konfliktu regionalnego i zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego".
W RB ONZ trwają konsultacje w sprawie reakcji na ten najpoważniejszy transgraniczny incydent od początku wybuchu syryjskiego powstania. Na prośbę Turcji Rada zajęła się debatą nad niewiążącym oświadczeniem w tej sprawie. Ankara chce od rady podjęcia "koniecznych działań", by powstrzymać agresywne kroki Syrii i zapewnić respektowanie przez Damaszek integralności terytorialnej Turcji - przypomina Reuters.
Jednak projekt oświadczenia stwierdzający, że tego rodzaju incydenty na granicy są pogwałceniem prawa międzynarodowego, został w czwartek zablokowany przez Rosję. Zaproponowała ona łagodniejszy wariant tekstu, wzywający jedynie strony do powściągliwości - podał Reuters, który otrzymał rosyjską wersję. Zarówno pierwotny, jak i rosyjski projekt stwierdza zarazem, że ostrzał Akcakale demonstruje, iż "do stopnia alarmującego" wzrosło ryzyko "przelania się kryzysu w Syrii na kraje sąsiednie".
Rosja stoi na stanowisku, że Syria powinna oficjalnie przyznać, iż ostrzał Akcakale był tragicznym przypadkiem - oświadczył w czwartek szef MSZ w Moskwie Siergiej Ławrow.
Zgoda tureckiego parlamentu na przeprowadzanie operacji wojskowych poza granicami kraju jest ważna przez rok. Sondaż dla dziennika "Hurriyet" pokazał w czwartek, że ponad 60 procent obywateli jest przeciwnych decyzji parlamentu. Poparcie dla odwetowego ostrzału jest powszechne, ale rosną obawy, by kraj nie został wciągnięty głębiej w syryjski konflikt.
Media tureckie przyjęły ton raczej defensywny, akcentując, że to Syria "posunęła się zbyt daleko" i dopuściła się "poważnej prowokacji".
"Tureckie społeczeństwo popiera ograniczone działania, które będą miały pozytywny efekt psychologiczny. Nie poprze jednak operacji na szeroką skalę, bo ta w oczach Turków jest nieuprawniona" - powiedział agencji Reutera Nihat Ali Ozcan, analityk think tanku TEPAV w Ankarze.
Skomentuj artykuł