Turcja: stabilizacja czy demokratyzacja?
Niedzielne wybory parlamentarne w Turcji, w których absolutną większość odzyskała konserwatywno-islamistyczna AKP, pokazały, że dla ludzi ważniejsza od demokratyzacji jest stabilizacja - mówi PAP prof. Ilhan Uzgel z Uniwersytetu w Ankarze.
"Wyniki są szokiem dla sił opozycyjnych, ale także dla rządzących. To wielka niespodzianka dla wszystkich" - podkreśla.
"Prezydent (Recep Tayyip) Erdogan i jego partia właściwie przestraszyły tureckie społeczeństwo, że jeśli kraj nie będzie miał jednopartyjnego rządu, nie będzie stabilności, zarówno pod względem bezpieczeństwa, jak i gospodarczym, że będzie wzrastała przemoc i utrzymywała się niestabilność polityczna" - wyjaśnia prof. Uzgel z wydziału nauk politycznych Uniwersytetu w Ankarze.
Jak ocenia, "wyborcy, którzy w czerwcowych wyborach nie głosowali na AKP (Partię Sprawiedliwości i Rozwoju), a np. na HDP (prokurdyjską, lewicową Ludową Partię Demokratyczną) czy MHP (prawicową Nacjonalistyczną Partię Działania), wrócili w niedzielę do AKP".
Ponadto według eksperta rząd bardzo silnie grał kartą nacjonalistyczną. "AKP to partia o islamistycznych korzeniach. Wiedząc, że MHP nie znosi elektoratu takiego jak ormiański i nie chce rozwiązań w sprawie kryzysu kurdyjskiego, apelowała do nacjonalistycznej części tureckiego społeczeństwa. To przyniosło duży wzrost poparcia dla AKP w niedzielnym głosowaniu" - tłumaczy prof. Uzgel. W kampanii przed 1 listopada "AKP apelowała do elektoratu islamistycznego i nacjonalistycznego, podczas gdy w wyborach z poprzednich lat właściwie tylko do elektoratu islamistycznego i konserwatywnego" - dodaje. Jak wskazuje, AKP przypodobała się nacjonalistycznym wyborcom, m.in. wznawiając konflikt z bojownikami Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).
Ekspert zwraca uwagę, że wybory pokazały, iż "połowa tureckiego społeczeństwa, widząc brak stabilizacji politycznej, obawiała się jakiegokolwiek rządu koalicyjnego".
Podkreśla, że w Turcji "zawiodły prawie wszystkie sondaże". "Zawiedliśmy również my, analitycy do spraw nauk politycznych, bo nie przewidzieliśmy sytuacji, w której AKP zdobędzie blisko 50 proc. głosów. Myśleliśmy, że będzie to ok. 40 proc." - przyznaje.
"Ale tak naprawdę porażkę poniosło społeczeństwo i to na wielu płaszczyznach: jeśli chodzi o demokratyzację, poszanowanie prawa, ujawnianie spraw korupcyjnych, rozwiązywanie problemów bezrobocia" - zaznacza ankarski wykładowca.
"AKP nie powiedziała niczego nowego tureckiemu społeczeństwu. Straciła również swoją ideowość. Miała wprowadzić Turcję do Unii Europejskiej, a zamiast tego mamy korupcję na szczytach władzy. Wyborcy się tym jednak nie przejęli. Woleli stabilizację w postaci jednej partii od demokratyzacji i to jest właściwie główny rezultat tych wyborów" - komentuje Uzgel.
Według niego polityka zagraniczna za rządów AKP "całkowicie się zawaliła". "AKP nie chce UE i UE nie chce AKP, tego nie ma w ogóle w planach. Unia Europejska to dla Turcji przegrana sprawa" - uważa. Jako o "kompletnej katastrofie" Uzgel mówi o polityce Turcji wobec Syrii, zwracając uwagę, że większość z ponad 2 mln syryjskich uchodźców przyjętych przez Ankarę praktycznie żyje na ulicy.
Ekspert wskazuje przy tym, że polityka zagraniczna w ogóle nie ma wpływu na zachowania wyborcze tureckiego społeczeństwa.
Według niego jednym z ważnych skutków tych wyborów jest bardzo słaba opozycja w kraju, która nie jest w stanie rzucić wyzwania AKP i zaoferować atrakcyjnych, trwałych i wiarygodnych rozwiązań problemów społecznych. "A jeśli porówna się przywództwo opozycji do tego, co reprezentuje Erdogan, to jest ono bardzo słabe" - podkreśla.
"W Turcji możemy spodziewać się dalszego łamania praw człowieka, głębszego regresu jeśli chodzi o demokratyzację, więcej ataków na wolnomyślne media, intelektualistów i wolność słowa. Czeka nas bardzo nieciekawa przyszłość" - prognozuje prof. Uzgel.
Inny ekspert przewiduje podziały w łonie AKP. "Krążą informacje, że w przyszłym parlamencie powstanie +piąta partia+ z powodu wewnętrznego podziału w AKP na dwie frakcje, (...)" - mówi PAP profesor prawa, który nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem.
"Rząd mógł stworzyć koalicję (po czerwcowych wyborach - PAP), gdyby (premier Ahmet) Davutoglu nie słuchał poleceń Erdogana. To premier ma władzę w Turcji, ale Davutoglu boi się Erdogana, który na różne sposoby kontroluje rząd. Jeśli jednak oponenci Erdogana zrezygnują po wyborach ze sformowania nowej grupy, to będzie to bardzo trudna sytuacja" - zaznacza rozmówca PAP, który wykłada również w Brukseli i na uczelniach amerykańskich.
Według niego Ankara "ani w Libii, ani w Egipcie, ani w wielu innych krajach nie ma spójnej polityki zagranicznej". "Każdego dnia Erdogan mówi coś przeciwko Rosji, później przeciwko USA, a dzień później na temat Izraela" - podkreśla prawnik, jeszcze raz zastrzegając, że nie chce, by jego nazwisko było cytowane, bo - jak mówi - "będzie miał problemy".
Skomentuj artykuł