Ukraina nie ma więzienia dla Julii Tymoszenko
Na Ukrainie nie ma więzienia, w którym mogłaby odbywać karę skazana na siedem lat pozbawienia wolności była premier Julia Tymoszenko - twierdzi ukraiński obrońca praw człowieka Dmytro Grojsman.
Żadna z istniejących placówek więziennych nie jest przystosowana do przyjęcia polityk, która pełniła funkcje, dające jej dostęp do największych tajemnic państwowych - powiedział Grojsman w rozmowie z portalem "Zaxid.net" (czyt. zachid.net).
- Umieszczenie jej w zwykłym więzieniu jest niemożliwe. Przecież w związku z piastowanymi stanowiskami (...) miała ona dostęp do tajnych dokumentów. W miejscowości Mena w obwodzie czernihowskim istnieje więzienie dla byłych milicjantów i sędziów, ale Tymoszenko nie pracowała ani w organach milicyjnych, ani w sądzie, a na dodatek jest to zakład dla mężczyzn. Więzienia dla kobiet, które pełniły kierownicze stanowiska, nie mamy - oświadczył działacz organizacji "Winnicka Grupa Obrońców Praw Człowieka".
Zdaniem Grojsmana Tymoszenko nie może także odbyć całej kary w areszcie śledczym, w którym obecnie przebywa, gdyż władze mogłyby narazić się na zarzuty, że łamane są prawa byłej premier. - W areszcie śledczym panują znacznie gorsze warunki, niż w więzieniu - wyjaśnił.
Grosjman przypuszcza, że Tymoszenko za miesiąc odzyska wolność i że nastąpi to w wyniku zmiany prawa, znoszącej karalność czynów, za które została skazana. Nad takimi zmianami pracuje obecnie ukraiński parlament.
Wyrok wobec Tymoszenko zapadł w miniony wtorek. Została ona skazana na siedem lat więzienia za nadużycia przy zawieraniu kontraktów gazowych z Rosją w 2009 r. Prócz kary pozbawienia wolności była premier ma trzyletni zakaz zajmowania stanowisk państwowych. Sąd nakazał jej ponadto wypłacenie państwowej firmie paliwowej Naftohaz Ukrainy odszkodowania w wysokości 1,5 mld hrywien (ok. 600 mln złotych).
Przeciwko wtrąceniu Tymoszenko do więzienia wystąpiła Unia Europejska, która uważa, że była premier została ukarana za decyzje o charakterze politycznym, za co powinni osądzić ją wyborcy, a nie sąd.
Skomentuj artykuł