USA: pierwsza afrykańska podróż Obamy
Dopiero w piątym roku swojej prezydentury pierwszy czarnoskóry przywódca USA zebrał się w podróż po Afryce. Barack Obama wyrusza w środę, spędzi na Czarnym Lądzie tydzień i odwiedzi trzy kraje - Senegal, Południową Afrykę i Tanzanię.
Dla tych, którzy spodziewali się, że wybór w 2008 r. czarnego prezydenta w USA oznaczać będzie wzrost zainteresowania Waszyngtonu Afryką, rządy Obamy muszą być rozczarowujące.
Obama odwiedzał Afrykę jako senator, ale tylko raz, w 2009 r., wybrał się do niej jako prezydent. Odwiedził wtedy jedynie Ghanę, kontynentalną prymuskę pod względem demokratycznych obyczajów, dobrych rządów i gospodarczego wzrostu. Obama spędził w Akrze ledwie dwadzieścia godzin i wygłosił w tym czasie przemówienie, pouczające afrykańskich przywódców na czym mają polegać dobre rządy.
Paradoksalnie, za rządów czarnego prezydenta, Afryka spadła na liście amerykańskich priorytetów w polityce zagranicznej. Poprzednicy Obamy, George Bush, a już szczególnie Bill Clinton bardziej zajmowali się Afryką. Bush prowadził w niej kampanię walki z AIDS, malarią i biedą. Clinton, jako pierwszy prezydent USA odwiedził Afrykę dwukrotnie, zaprzyjaźnił się z Nelsonem Mandelą.
Obama zajęty wyplątywaniem Ameryki z wojen w Iraku i Afganistanie, kryzysami w Korei Północnej i na Bliskim Wschodzie, a przede wszystkim najgłębszym od stulecia kryzysem gospodarczym w USA, dla Afryki nie miał czasu, ani głowy. Przy bierności Amerykanów, w Afryce coraz pewniej rozgościli się Chińczycy.
"Odkąd nastał Obama, Ameryka, krok po kroku zaczyna wycofywać się z Afryki - powiedział niedawno sudański magnat i filantrop Mo Ibrahim, fundujący nagrody na dobrych przywódców z Afryki. - Nie rozumiemy tego, tym bardziej, że ta rejterada następuje w czasie, gdy po dekadach zastoju, gospodarka Afryki w końcu zaczyna przeżywać ożywienie".
Obama posyłał do Afryki swoją sekretarz stanu Hilary Clinton, która odwiedziła 23 z afrykańskich państw, a także żonę, Michelle, która w 2011 r. wraz z córkami i matką poleciała samolotem "Air Force One" na wakacje do Republiki Południowej Afryki i Botswany. Krytycy Obamy wyliczyli potem, że za pomieszane z polityką wakacje amerykańscy podatnicy zapłacili prawie pół miliona dolarów.
Układając trasę afrykańskiej podróży Obamy jego doradcy również kierowali się przywiązaniem państw do demokracji. Wybrali ubogi Senegal, który obok Ghany uchodzi w Afryce zachodniej za wzór pokojowej wymiany elit władzy. W Senegalu, na wyspie Goree, Obama będzie chciał także złożyć hołd milionom czarnoskórym niewolnikom wywiezionych do obu Ameryk na plantacje białych.
W Afryce wschodniej za prymuskę demokracji Amerykanie wybrali Tanzanię, którą odwiedzi Obama, pominęli zaś Kenię, regionalne mocarstwo, z którego w dodatku wywodził się ojciec amerykańskiego prezydenta.
Kenijczycy, ślepo zakochani w swoim rodaku i z niego dumni, są gorzko rozczarowani, że podczas obecnej podróży Obama nie przyjedzie do nich w gości, a wybrał sąsiadów z Tanzanii, których zawsze traktowali z wyższością.
Podróż do Kenii odradzili Obamie jego doradcy, przekonując, że byłoby dla niego bardzo niezręcznie składać oficjalną wizytę prezydentowi oskarżanemu przez Międzynarodowy Trybunał Karny o wojenne zbrodnie. Uhuru Kenyatta został wybrany na prezydenta w elekcji uznanej za uczciwą i wolną. W listopadzie ma rozpocząć się w Hadze jego proces.
Pominięcie przez Obamę Kenii, gospodarczej potęgi i jednego z najwierniejszych sojuszników USA i Zachodu w Afryce, potwierdza obawy Kenijczyków, że oskarżenia międzynarodowego trybunału wobec ich prezydenta utrudnią Nairobi dalszą współpracę z Zachodem, a rozczarowana zachodnimi stolicami kenijska elita może się zwrócić ku Chinom.
Kenijczycy zaczynają podejrzewać, że chcąc uniknąć oskarżeń swoich politycznych przeciwników, że nie jest stuprocentowym Amerykaninem, Obama zaczął unikać wszystkiego, co przypomina o jego afrykańskich korzeniach, a nawet się ich wstydzi. Odwiedził wszak Irlandię, ojczyznę swojej matki, a wciąż nie może znaleźć czasu, by zajrzeć do ojcowskiej wioski Kogelo nad jeziorem Wiktorii, gdzie wciąż żyje jego babka.
Alex Vines, znawca Afryki z londyńskiego ośrodka badawczego Chatham House uważa, że choć pominięcie Kenii może mieć negatywne skutki dla interesów USA w Afryce wschodniej, to prawdziwym błędem jest nieuwzględnienie w trasie podróży Nigerii, gospodarczej potęgi w Afryce, która wkrótce stanie się trzecim po Chinach i Indiach najludniejszym krajem świata.
Ryzykowna może się okazać nawet wizyta w Republice Południowej Afryki, gdzie odwiedziny amerykańskiego prezydenta mogą zostać całkowicie przyćmione przez krytyczny stan Nelsona Mandeli, blisko 95-letniego afrykańskiego patriarchy, przebywającego trzeci tydzień w szpitalu w Pretorii.
Skomentuj artykuł