O sześciu ofiarach śmiertelnych i 13 rannych podczas ewakuacji włoskiego statku na Morzu Tyrreńskim mówi wstępny bilans ofiar podany w sobotę. Nieznana jest liczba osób zaginionych. Wcześniej media podawały wyższą liczbę ofiar i rannych.
Luksusowy wycieczkowiec Costa Concordia osiadł na mieliźnie u wybrzeży Toskanii i zaczął nabierać wody.
Od piątkowego wieczoru trwa ewakuacja helikopterami około 300 pasażerów i członków załogi, którzy są jeszcze na pokładzie. Statek coraz bardziej się przechyla. Trwają poszukiwania zaginionych.
Początkowo wydawało się, że awaria zakończy się bez większych problemów i żadnych konsekwencji dla ludzi, a media informowały nawet o szczęśliwym zakończeniu ewakuacji. O dramacie zaczęto mówić około godz. 2 w nocy, gdy okazało się, że podczas ewakuacji i schodzenia do szalup ratunkowych nieznana liczba ludzi wskoczyła w panice do wody lub do niej wpadła.
Świadkowie poinformowali, że 70-letnia pasażerka, która wypadła z szalupy do wody, zmarła w następstwie wychłodzenia organizmu.
Długi na 290 metrów wycieczkowiec osiadł na mieliźnie w pobliżu małej wyspy Giglio. Wieczorem w piątek zaczął nabierać wody i przechylił się o 20 stopni - wynika z komunikatu straży przybrzeżnej. W ewakuacji pasażerów uczestniczyły statki straży, śmigłowce a także inne jednostki, m.in. kursujące tamtędy promy.
Wielu ewakuowanych dotarło na wyspę Giglio, gdzie udostępniono im wszystkie możliwe miejsca noclegowe. Część osób spędziła noc w kościele.
Na pokładzie było 3200 pasażerów - wśród nich 1000 Włochów, 500 Niemców i 160 Francuzów - oraz 1023 osoby załogi. Nie mówi się o Polakach.
Pasażerowie powiedzieli włoskim mediom, że w czasie kolacji usłyszeli hałas, po którym zgasło światło. Początkowo wyjaśniano, że to awaria prądu. Ale następnie statek przechylił się, ludzie zaś wystraszyli się widząc, że talerze spadają ze stołów.
Wkrótce potem okazało się, że wszyscy muszą opuścić pokład. "To były sceny jak z Titanica" - powiedziała agencji Ansa uczestnicząca w rejsie dziennikarka Mara Parmegiani. W czasie ewakuacji słychać było krzyki i płacz.
Do awarii doszło dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. Podczas rejsu z Savony w Ligurii miał też zawinąć na Sycylię, Sardynię, do Barcelony i Marsylii.
Skomentuj artykuł