Wspomnienie Kaczmarskiego
10 kwietnia 2004 roku zmarł Jacek Kaczmarski. Nieuchronnie - wspomnienia blakną, rocznica nie jest już tak powszechnie przywoływana. Ale on wciąż śpiewa.
Rzadko słucham radia, nie surfuję po kanałach TV, nie wiem zatem, jak często wspominany był Kaczmarski 10 kwietnia. Zresztą, po Smoleńsku ta data ma już inne, silniejsze konotacje. Ale to "zapominanie o Kaczmarskim" może być także lekcją pokory dla żyjących: niepamięć z czasem rozciąga swą władzę także nad ludźmi wybitnymi. I o nich się z czasem zapomina, wspomina rzadko lub tylko przez grzeczność. Ale, z drugiej strony, nawet w czasach coraz szybszych newsów i coraz krótszej pamięci strofy Horacego mówią także o Kaczmarskim: "Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu / strzelający nad ogrom królewskich piramid (…) / Nie wszystek umrę wiem że uniknie pogrzebu / cząstka nie byle jaka". Bo twórczość barda poradzi sobie i bez okolicznościowych wspominków. Żyje własnym życiem. Nie bez dozy groteski: niedawno pod Sejmem strofy "Murów" odśpiewał Leszek Miller, wespół z działaczami "Solidarności".
Myślę, że pierwszy raz usłyszałem Kaczmarskiego jeszcze w szkole podstawowej, w czasach PRL, najpewniej na falach radiowej "Trójki". Spotkać go miałem okazję tylko raz w życiu, parę lat później, gdy dał specjalny koncert w moim liceum, prowadzonym przez księży Zmartwychwstańców na poznańskiej Wildzie. Który to był rok? Nie pamiętam. Z pewnością rzecz miała miejsce tuż przed wyjazdem Kaczmarskiego do Australii. Pieśniarz w tamtym okresie odmawiał grania utworów, z którymi był najbardziej kojarzony, songów z czasów "walki z komuną". Pamiętam nasze rozczarowanie, uczniaków, dla których Kaczmarski w znacznej mierze był politycznym bardem epoki. I chyba jako taki najczęściej rozbrzmiewał w gmachu szkoły, grany na gitarach, wyśpiewywany mniej lub bardziej udolnie przez chłopaczków urodzonych w drugiej połowie lat 70-tych, przesiąkniętych jeszcze "tamtym światem". Zresztą, jeśli dobrze pamiętam, wraz z odejściem z liceum starszych od mojego roczników Kaczmarski powoli znikał z repertuaru. Dla nieco ode mnie młodszych kolegów znaczył już mniej. W każdym razie, wtedy, na spotkaniu z nami, nie dał się upupić szczeniakom. Ze starych, bardzo znanych songów zagrał tylko "Modlitwę o wschodzie słońca".
Dopiero później odkryłem Jacka Kaczmarskiego takiego, który jest dla mnie najważniejszy dziś. W znacznie mniejszym już stopniu odbieram go jako autora "politycznego". Jest dla mnie dziś bardem ludzkiej egzystencji, jej strachów i dążenia ku wielkości, człowieczej rezygnacji i hardości. Ale jest też wciąż - jednak w głębszym niż niegdyś sensie - bardem, który opowiadał o relacjach człowieka ze społeczeństwem. Więcej nawet, który widział głębokie, nierozerwalne więzi między metafizyką a polityką. Walka Jakuba z aniołem, los Hioba, rzeź niewiniątek, wygnanie kupców ze świątyni - Kaczmarski motywy biblijne, religijne, duchowe potrafił na nowo opisać i opowiedzieć w polskiej kulturze. Jego słowa, jego śpiew, krzyk, trzymane akordy, uderzenia dłonią o struny: wszystko to pozwoliło na nowo wybrzmieć odwiecznym prawdom, tęsknotom, pytaniom. Może zabrzmi to obrazoburczo, ale jeśli potraktować jego songi jak kazania, próby ukazania sensów i znaczeń biblijnych historii, to zdecydowanie są one bardziej interesujące niż większość niedzielnych kazań, które słyszałem. Podobnie zresztą, jak płótna mistrzów są znacznie piękniejsze niż kicz współczesnych budynków sakralnych i w ogóle dzisiejszej sztuki sakralnej.
Dla twórczości Kaczmarskiego bardzo ważne jest właśnie malarstwo. Dlatego polecam szczerze album "Lekcja historii Jacka Kaczmarskiego" Iwony Grabskiej i Diany Wasilewskiej. Wiele songów, strof wierszy bard stworzył jako liryczne czy tragiczne opowieści, komentarze do malarskich płócien. Był kronikarzem ludzkiego życia. Opowiadał historie do bardzo różnych obrazów, od "Autoportretu" Stanisława Ignacego Witkiewicza, przez "Wigilię na Syberii" Jacka Malczewskiego po "Pejzaż zimowy" pędzla Piotra Bruegela Starszego. Spójrzmy na ostatnie płótno oczyma i słowami Kaczmarskiego. To dawno miniony świat, a równocześnie wciąż nasz świat, nasze perypetie, nasze sprawy i przeznaczenia: "Ludzie twardzi, ludzie rozsądni, / Budujący pewność i stałość, / Chłodną przepaść traktują jak chodnik, / Po którym się ślizga - dojrzałość / Do świętości zdolna i zbrodni; / zgrzyta łyżwa, trzeszczy przyszła kra... / Frajda trwa. (…) Ludzie słabi, ludzie bezradni / Odstający w tłumie łyżwiarzy / Piruetem na mroźnej zapadni / Ocalają barwy swych twarzy; / Niewidoczni, nieważni, niezgrabni. (…) / Na ułomnych wsparłszy się nogach, / Krok mylący na lodzie, na złudzie. / Zgrzyta łyżwa, trzeszczy przyszła kra... / Życie trwa".
Tak, życie trwa. Panie Jacku, dziękuję. Jacek Kaczmarski: 22 III 1957 - 10 IV 2004.
Skomentuj artykuł