Bóg jest naszym Ojcem, jest też naszą Matką
Augustyn z Hippony, Brygida Szwedzka, Julianna z Norwich, Jan od Krzyża, Faustyna Kowalska - to tylko niektórzy spośród świętych i mistyków, którzy porównywali Boga do matki, zresztą opierając się na tradycji biblijnej. Wątek ten pojawia się również w nauczaniu ostatnich papieży: Jana Pawła I oraz Jana Pawła II. Pierwszy z nich w przemówieniu na Anioł Pański 10 września 1978 r. powiedział wręcz: „Bóg jest naszym Ojcem; więcej - jest dla nas także Matką".
Matczyne łono
Wśród głównych cech „macierzyńskiego Boga" wskazywana jest Jego wierność w miłości, nierozerwalność więzi łączącej Go z każdym człowiekiem, niezależnie od zewnętrznych okoliczności oraz błędów popełnianych przez nas - Jego dzieci. Wyraża się ona w cierpliwości i gotowości przebaczania.
To przesłanie o macierzyńskiej, nieustającej miłości Boga jest wyrażone w Piśmie Świętym explicite, na przykład w słynnym fragmencie z Księgi Izajasza: Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? (Iz 49, 15). Ponadto jedno z hebrajskich słów używanych w Starym Testamencie na określenie miłosierdzia to rahamim, pochodzące od rehem, oznaczającego „matczyne łono". Jan Paweł II w Dives in misericordia interpretuje je następująco: „z tej najgłębszej, pierwotnej bliskości, łączności i więzi, jaka łączy matkę z dzieckiem, wynika szczególny do tegoż dziecka stosunek, szczególna miłość. Można o niej powiedzieć, że jest całkowicie darmo dana, niezasłużona, że w tej postaci stanowi ona jakąś wewnętrzną konieczność: przymus serca". Więź ta nie dozwala na odrzucenie dotkniętego złem i nieszczęściem dziecka, lecz pociąga za sobą pragnienie jak najszybszego jego uleczenia. Święta Faustyna zanotowała w „Dzienniczku" takie słowa Jezusa przekazane jej w czasie objawienia: „Gdy dusza pozna ciężar swoich grzechów, niech nie rozpacza, ale rzuci się w ramiona miłosierdzia, jak dziecko w objęcia ukochanej matki".
Macierzyństwo to jednak nie tylko łagodność, cierpliwość i tkliwość. To również mądrość przejawiająca się w rozpoznawaniu, czego dzieciom najbardziej potrzeba, oraz w umiejętnym ich wychowywaniu. Julianna z Norwich, angielska mistyczka i pustelniczka z przełomu XIV i XV w., jedna z najbardziej znanych głosicielek Bożego macierzyństwa, stwierdziła, że „głęboka Mądrość Trójcy jest naszą Matką". Kiedy jest to potrzebne, okazuje Bóg dzieciom czułość i sam zaspokaja ich pragnienia, jednak - jak zaznacza Julianna - „kiedy one wzrastają w latach, matka zmienia sposób działania, ale nie zmienia miłości". Pisał o tym również św. Jan od Krzyża: „dopóki trzeba, matka nosi dziecko na rękach, karmi i obdarza pieszczotami. Jednak gdy ono dorasta, każe mu samemu stawać na nóżkach i uczyć się chodzić, nie osłania już go tak przed całym światem, by umiało sobie też radzić samo".
Zjednoczenie z Bogiem, a zatem osiągnięcie pełnej dojrzałości duchowej, opisywane jest nieraz jako powrót do stanu „Bożego niemowlęctwa". Przywoływany jest obraz dziecięcia wtulonego w swoją matkę i karmionego jej piersią- bezpiecznego, spokojnego i nasyconego. Wyobrażenie to bierze zresztą początek z jednego z psalmów, w którym czytamy: jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza (Ps131,2).
Jezus-Matka
Według wielu świętych i mistyków macierzyństwo Boga znalazło najpełniejszy wyraz w postaci Jezusa Chrystusa! „Mądrość Trójcy", o której pisze Julianna z Norwich, to właśnie Jezus, będący jej zdaniem wzorem i źródłem wszelkiego macierzyństwa. Porównywali Go do matki również m.in. Augustyn z Hippony, Jan Chryzostom, Anzelm z Canterbury, Brygida Szwedzka, Matylda z Hackeborn, Bernard z Clairvaux oraz Faustyna Kowalska. Co tak bardzo przemawia w obrazie Chrystusa jako matki? Słowem-kluczem wydaje się tu „poświęcenie". Właściwie wszyscy autorzy, pisząc o macierzyństwie Jezusa, zwracali uwagę przede wszystkim na Jego oddanie ludziom, na podobieństwo do matki stawiającej dobro dziecka ponad swoje dobro i życie.
Św. Augustyn w tym duchu komentuje zdanie z Ewangelii św. Mateusza: Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście (Mt 23, 37). Niestety, polskie tłumaczenie nie oddaje greckiego ornis, oznaczającego także „kokosz", a to właśnie znaczenie jest analizowane przez Augustyna. Pisze on, że kokosz to ptak „chorujący na miłość matczyną", gotowy do największych poświęceń w obronie swoich piskląt. Troska o potomstwo jest jednocześnie jego słabością - to ze względu na nią wystawia się na niebezpieczeństwa. Podobnie Jezus, jak stwierdza Augustyn, „ze względu na nas uległ słabości, przyjmując od nas ciało" i wydał się w nasze ręce, przyjmując od nas poniżenie, zdrady i ciosy. Szczytowym aktem Jego „choroby matczynej" była śmierć na krzyżu - w Drugim Liście do Koryntian czytamy bowiem: został ukrzyżowany wskutek słabości (2 Kor 13,4).
Rodząca i karmiąca
Śmierć krzyżowa Jezusa przedstawiana jest jako przejaw Jego macierzyństwa dlatego, że zrodziła nowe życie. Kilkukrotnie już przywoływana Julianna z Norwich stwierdziła, że „doczesne" matki rodzą nas do życia pełnego bólu i prowadzącego w końcu do śmierci, zaś Chrystus zrodził nas do radości i nieskończoności. Zdarzało się, że podkreślane były nawet fizyczne podobieństwa śmierci Syna Bożego oraz aktu rodzenia: cierpienia Chrystusa na krzyżu przyrównywano do bólów rodzącej kobiety, zaś przebicie Jego boku włócznią i wypłynięcie zeń krwi i wody - do karmienia piersią nowo narodzonego dziecka.
Co więcej, macierzyństwo Chrystusa nabiera wręcz fizycznego wymiaru również w Eucharystii. Wielu teologów, w tym Bernard z Clairvaux, Anzelm z Canterbury czy William z St. Thierry, wskazywało, że karmi On nas swoim własnym ciałem i krwią, podobnie jak matka karmi dziecko swoim mlekiem. Jego pokarm jest jednak nieskończenie cenniejszy niż ten pokarm matki. Warto ponownie sięgnąć do Julianny z Norwich: „Matka może dziecku dawać ssać swoje mleko, ale nasza chwalebna Matka, Jezus, karmi nas samym sobą i czyni to z wielkim szacunkiem i wielką czułością w Najświętszym Sakramencie".
Ta Bóg
Jak widać, obraz macierzyńskiego Boga jest mocno zakorzeniony w tradycji Kościoła, choć może nie jest obecny w powszechnej świadomości. Na ile współczesna teologia feministyczna jest spadkobierczynią tego nurtu?
Najogólniej mówiąc, teologia feministyczna domaga się uwzględniania cech żeńskich w obrazie Boga przekazywanym w chrześcijaństwie (choć rozwija się też w innych religiach) oraz dowartościowania roli kobiet w życiu religijnym i społecznym. Zdaniem jej zwolenniczek, kobiecość Stwórcy jest celowo pomijana w religiach, które wykształciły się w patriarchalnej kulturze, zaś „męskie" kategorie (takie jak ojciec, pan, król) używane do określania Boga determinują powszechne wyobrażenie o Nim. Feministki różnią się stopniem radykalizmu poglądów: najbardziej zdeterminowane, niewidzące szans na naprawę „patriarchalnych struktur", odchodzą od chrześcijaństwa. Inne, nastawione bardziej reformatorsko, pozostają i starają się zmienić istniejące struktury oraz nazewnictwo.
Rozmaite są także podejmowane w teologii feministycznej próby zmiany męskich określeń Boga. Najmniej „inwazyjne” jest ich łączenie z żeńskimi metaforami i zaimkami, np. „Bóg jako matka” czy „Bóg Ona”. Często wykorzystuje się jednocześnie określenia męskie i żeńskie; najbardziej znanym przykładem jest „Bóg, Ojciec i Matka”. Niektórzy zaś, zwolennicy (a raczej zwolenniczki) feministycznej teologii, w ogóle pomijają kategorie męskie i używają wyłącznie nazw rodzaju żeńskiego lub... nijakiego, aby żadna z płci nie była poszkodowana. Tak „spreparowane” określenia spotkać można nie tylko w dziełach teologów (teolożek) feministycznych. Niekiedy (w Kościele katolickim zdarza się to stosunkowo rzadko) przekształcane są także teksty modlitw liturgicznych, a nawet Pismo Święte.
Ojciec siecze, Maryja ratuje
Nie sposób odmówić feministycznym teolożkom pewnych racji. Rzeczywiście, w Kościele zbyt mało uwagi poświęca się „kobiecym” cechom Boga, w tym Bożemu macierzyństwu. Można powiedzieć, że skarbiec istnieje, lecz nie kwapimy się zbytnio, by go otworzyć. Interesująca jest też diagnoza postawiona m.in. przez Elizabeth A. Johnson oraz Elizabeth A. Fiorenza, zaliczane do głównych postaci wewnątrzkościelnego nurtu teologii feministycznej.
Według nich, „zbyt męskie” przedstawianie Boga spowodowało, że Jego macierzyńskie i kobiece cechy przypisane zostały Maryi, która w ten sposób przekształciła się z Matki Boga w „Boga Matkę”. W powszechnej świadomości, jej dobroć, cierpliwość, czułość przeciwstawiane są surowości i sprawiedliwości Ojca. Przykład tego możemy znaleźć choćby w znanej pieśni „Serdeczna Matko”, w której śpiewamy: „lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze". Traktowanie Maryi jako nieomal „żeńskiego Boga" znajduje też wyraz w innych „ubóstwiających" ją pieśniach; możemy w nich znaleźć takie słowa: „zawitaj Królowo różańca świętego, jedyna nadziejo człowieka grzesznego" czy: „jedyną ulgą dla zbolałej duszy jest ta myśl droga, jest ta myśl błoga, że matką moją jest Matka Boga".
Ponad płcią
Mimo zasług teologii feministycznej w przypominaniu (bo trudno mówić o odkrywaniu, jak chce tego część autorek) o macierzyńskim obliczu Ojca, nie sposób jednak w pełni zgodzić się z głoszonymi przez nią poglądami. Niektóre z nich mogą być wręcz niebezpieczne.
To sam Bóg objawił nam się - za pośrednictwem Jezusa -jako Ojciec, zaś wszelkie pojawiające się w Piśmie Świętym porównania do matki są porównaniami, nie określeniami Boga. Nie oznacza to oczywiście, że Bóg jest mężczyzną. Już na przełomie III i IV w. n.e. Arnobiusz z Sicca pisał: „gdy mówimy o Bogu, używamy słowa rodzaju męskiego - zrozumiejmy, że słowo to nie określa płci, lecz Jego imię oraz znaczenie, jakie zwyczajowo przypisujemy temu słowu (...). Bo Bóg nie jest mężczyzną, ale Jego imię jest męskiego rodzaju". Również Jan Paweł II podkreślił, że „ojcostwo w Bogu jest na wskroś Boże, wolne od cielesnej charakterystyki męskiej, jaka właściwa jest dla ludzkiego ojcostwa".
Nietrafne jest przekonanie, że Bóg objawił się „w kategoriach męskich" ze względu na starożytną, patriarchalną kulturę, uniemożliwiającą postawienie na piedestale kobiet. Właśnie wówczas w basenie Morza Śródziemnego i na Bliskim Wschodzie czymś niezwykłym była religia pozbawiona żeńskich bóstw. Użycie męskich kategorii do określenia Boga i w judaizmie, i w chrześcijaństwie podkreśliło radykalną nowość w pojmowaniu Go: jako Świętego, czyli oddzielonego od świata powołanego do istnienia z niczego, a nie zrodzonego. Bóg jest Ojcem Stwórcą, a nie Matką stworzenia. Takie podejście pomogło chrześcijanom (oraz żydom) uniknąć pułapki panteizmu, utożsamiającego Boga ze światem rozumianym głównie jako przyroda.
Ponadto nawet tak na pozór niewinne uzupełnienia formy męskiej żeńską, jak „Bóg Ojciec i Matka" wiążą się z ryzykiem, z którego dobrze zdawali sobie sprawę już wczesnochrześcijańscy pisarze. Po pierwsze, określenie to może sugerować istnienie pary bóstw: męskiego i żeńskiego. Skojarzenie to jest tym bardziej prawdopodobne, że w wielu religiach starożytności bogowie występowali właśnie w takich podwójnych konstelacjach (np. Zeus i Hera, Izyda i Ozyrys). Po drugie, naet jeśli będziemy pamiętać o jedyności Boga, może nam przyjść na myśl groteskowy, boski hermafrodyta, nie tyle przekraczający granice między płciami, co łączący w sobie cechy męskie i żeńskie - przed tym przestrzegali m.in. św. Ireneusz oraz Grzegorz z Nazjanzu.
Najważniejszą chyba różnicą między współczesnymi nurtami teologii feministycznej oraz obecnymi w tradycji Kościoła próbami pokazania cech matczynych Boga jest punkt wyjścia prowadzonych przez nie rozważań. W teologii feministycznej podstawą jest przekonanie o upośledzeniu kobiet w Kościele oraz w życiu społecznym i chęć zmiany tej sytuacji, m.in. przez zmianę języka, jakim mówi się o Bogu. Teologia zostaje tutaj w pewnym sensie podporządkowana zamierzonemu (niewątpliwie szczytnemu) celowi. W drugim przypadku natomiast punktem wyjścia jest pragnienie lepszego poznania Stwórcy i poszukiwanie adekwatnego sposobu opisania głębokiej i niepowtarzalnej relacji łączącej każdego człowieka z Bogiem.
Eliza Litak
Skomentuj artykuł