Czego boją się katolicy? Ostateczne zwycięstwo należy już przecież do Chrystusa

Fot. vitomirov igor/depositphotos.com

"Jezus nie obiecuje założonemu przez Niego Kościołowi łatwego, spokojnego życia. Z drugiej jednak strony Chrystus, który jest Głową Kościoła, poprzez swoją śmierć i Zmartwychwstanie już zwyciężył Złego. Niemniej historia się nie skończyła, (...) choć ostateczne zwycięstwo należy już do Chrystusa" pisze prof. Dariusz Kowalczyk SJ w najnowszym numerze czasopisma "Życie duchowe", przypominając również, że mając świadomość prześladowań, jakie spadną na Jego Kościół, Jezus "przygotowywał swoich uczniów, by radzili sobie ze stresem i lękiem w obliczu przeciwności".

W Biblii wiele razy pada wezwanie „Nie lękajcie się”. Apostoł Jan stwierdza: „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk” (1 J 4,18). Z drugiej jednak strony Ewangelie mówią nam, że w obliczu Męki Jezus drżał, odczuwał trwogę, a Jego pot był podobny do kropli krwi (por. Mk 14,33; Łk 22,44). I nie ma w tym nic dziwnego. Wszak Jezus był prawdziwym człowiekiem, a strach, lęk, trwoga są w pewnych sytuacjach normalną reakcją człowieka. Odwaga nie polega na tym, by się niczego nie bać, ale na zdolności adekwatnego działania pomimo niebezpieczeństwa, w obliczu którego doświadczamy strachu. Co więcej, brak lęku, kiedy jest się czego lękać, cechuje osobowości psychopatyczne.

Katolicy, którym zależy na Kościele, odczuwają dziś różnego rodzaju obawy. Patrząc z jednej strony na wewnętrzne słabości Kościoła, a z drugiej na zaciekłość jego zewnętrznych wrogów, pytają, co będzie z Kościołem.

Lęk o Kościół nie jest czymś złym, pod warunkiem że nie paraliżuje, ale jest raczej bodźcem do osobistego nawrócenia i publicznego działania, do szukania Boga i Jego woli.

DEON.PL POLECA

Będziecie w nienawiści u wszystkich…

Mistrz z Nazaretu wiedział, że Jego Kościół będzie doznawał trudnych sytuacji, w tym prześladowań. Dlatego przygotowywał swoich uczniów, by radzili sobie ze stresem i lękiem w obliczu przeciwności. W tzw. mowie eschatologicznej Chrystus stwierdza bez ogródek: „Wydadzą was na cierpienia i na śmierć. I będą was nienawidzić wszystkie narody z powodu mojego imienia. Wówczas wielu upadnie” (Mt 24,9–10). Te słowa nie dotyczą jedynie czasów, które opisał w powieści Quo vadis Henryk Sienkiewicz. Wręcz przeciwnie! Wypełnienie się tych zapowiedzi jest jeszcze przed nami. Wszak Jezus zapowiada, że paruzję, czyli powtórne Jego przyjście, poprzedzi wielki ucisk (por. Mt 24,29). Kluczem do tego rodzaju zapowiedzi, które mogą budzić strach, są słowa: „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33). A zatem Jezus nie obiecuje założonemu przez Niego Kościołowi łatwego, spokojnego życia. Z drugiej jednak strony Chrystus, który jest Głową Kościoła, poprzez swoją śmierć i Zmartwychwstanie już zwyciężył Złego. Niemniej historia się nie skończyła, wciąż się toczy i to niejednokrotnie w sposób dramatyczny, choć ostateczne zwycięstwo należy już do Chrystusa.

W biografii Benedykta XVI napisanej przez Petera Seewalda, a zatytułowanej Życie znajdujemy na końcu wywiad Ostatnie pytania do Benedykta XVI, owoc rozmów, które sięgają roku 2018. W jednej z odpowiedzi Ratzinger odnosi się do tego, czego może obawiać się papież i cały Kościół. Seewald zapytał: „Z homilii na rozpoczęcie Waszego, Ojcze Święty, pontyfikatu, zostało zapamiętane szczególnie jedno zdanie: «Módlcie się za mnie, abym nie uciekł wobec wilków». Ojciec Święty przewidział wszystko to, co się potem wydarzyło?”. Odpowiedź, której udzielił na to pytanie Ratzinger, odbiła się dużym echem. „Muszę tutaj powiedzieć – stwierdził Papież emeryt – że zasięg dostrzeżenia tego, czego papież może się obawiać, jest zbyt mały. Oczywiście, kwestie jak «Vatileaks» są przykre […]. Ale prawdziwe zagrożenie dla Kościoła, a zatem także dla posługi piotrowej, stanowią nie tego rodzaju sprawy, ale światowa dyktatura ideologii pozornie humanistycznych, których zanegowanie grozi wykluczeniem z podstawowego społecznego konsensusu. Sto lat temu idea małżeństw homoseksualnych była absurdalna. Dziś ci, którzy opierają się temu, są społecznie ekskomunikowani. To samo się dzieje w przypadku aborcji i produkcji dzieci w laboratoriach. Współczesne społeczeństwo jest bliskie sformułowaniu antychrześcijańskiego credo, a jeśli ktoś będzie przeciwny, to zostanie uderzony ekskomuniką. Strach przed tą duchową władzą Antychrysta jest zatem zrozumiały…”. A zatem – zdaniem Benedykta XVI – katolicy mogą obawiać się „dyktatury ideologii pozornie humanistycznych”. Ta diagnoza to – moim zdaniem – strzał w dziesiątkę.

Różni ludzie, różne obawy

To, czego się obawiamy, zależy w dużej mierze od naszych poglądów, przekonań, życiowych wyborów. Jedni lękają się tego, czego inni – na odwrót – pożądają. Wśród katolików bywa podobnie. I – niestety – nie zawsze to oznacza tzw. piękne różnienie się. Wierzący w Chrystusa różnią się między sobą przede wszystkim w rozumieniu relacji Kościoła do świata, w tym do ideologii, o których wspomniał w zacytowanej wypowiedzi Benedykt XVI.

Jedni chcieliby Kościoła „postępowego”, nadążającego – jak mówią – za znakami czasu. Postulują święcenia kobiet, błogosławienie związków homoseksualnych, praktyczne uznanie rozwodów i związków przedmałżeńskich. Radzą, by tematu aborcji raczej nie poruszać. Taki jest świat i trzeba to przyjąć do wiadomości – podkreślają. W przeciwnym razie coraz więcej ludzi będzie odchodzić od Kościoła. Tacy katolicy obawiają się tych, których uważają za „tradycjonalistów”, „konserwatystów”, „fundamentalistów”. Obawiają się też tego, czego obawia się świat, a raczej jego główny nurt: ekologicznej katastrofy, która ma niechybnie nastąpić, jak nie obniżymy emisji poziomu dwutlenku węgla, przeludnienia i „faszyzmu”. Z drugiej strony są ci, którzy liberalno-lewicowe ideologie, gender/LGBT, aborcjonizm, eutanazizm, wielokulturowość, ekologizm itd. uważają za realne zagrożenie nie tylko dla chrześcijaństwa, ale w ogóle dla ludzkości. Tacy katolicy pragną Kościoła, który potrafi być znakiem sprzeciwu wobec świata. Obawiają się, że Kościół, który na pierwszym miejscu stawia dialog, rozmyje się, zatraci tożsamość i zagubi świadomość swej misji.

Ci drudzy zapewne zgodziliby się ze wspomnianą wyżej diagnozą Benedykta XVI. Ci pierwsi natomiast raczej by ją odrzucili, dostrzegając w niej mentalność „budowania twierdzy”.

Można odnieść wrażenie, że katolik „postępowy” szybciej dogada się w sprawie obaw i nadziei z niewierzącym lewicowym liberałem niż z katolikiem „konserwatywnym”, któremu z kolei bliżej do niewierzącego konserwatysty niż do „postępowego” katolika.

Oczywiście, powyżej zarysowany podział jest pewnym uproszczeniem, co nie znaczy zafałszowaniem stanu rzeczy. Rzeczywistość jest jednak bardziej złożona, a postawy wielu katolików mniej jednoznaczne i mniej wyraziste.

Ponadto nie brakuje praktykujących katolików, którzy nie zastanawiają się wiele nad przyszłością Kościoła i nie żywią w związku z tym jakichś szczególnych obaw lub nadziei. Przypominają się tutaj słowa kard. Karola Wojtyły, które wypowiedział w sierpniu 1976 roku, podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych: „Stoimy dziś w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość. Nie przypuszczam, by szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskiego ani najszersze kręgi wspólnot chrześcijańskich zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a anty-Kościołem, Ewangelią a jej zaprzeczeniem. To czas próby, w który musi wejść cały Kościół, a polski w szczególności. Jest to próba nie tylko naszego narodu i Kościoła. Jest to w pewnym sensie test na dwutysiącletnią kulturę i cywilizację chrześcijańską ze wszystkimi jej konsekwencjami: ludzką godnością, prawami osoby, prawami społeczeństw i narodów”.

Jeśli prorocza diagnoza Karola Wojtyły jest prawdziwa także dziś, po pięćdziesięciu latach, a wiele wskazuje na to, że tak, to trzeba by stwierdzić, że również szerokie kręgi katolickiej społeczności w Polsce nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji.

Tymczasem trzeba by odczuć strach w obliczu realnego niebezpieczeństwa, o którym w obrazie Smoka i jego dwóch Bestii opowiada rozdział trzynasty Księgi Apokalipsy. Diaboliczna triada już przegrała, ale w niektórych okresach dziejów może się wydawać, że Smok i Bestie zwyciężają. „Dano jej [Bestii pierwszej] wszcząć walkę ze świętymi i zwyciężyć ich” (Ap 13,7), a kto „nie ma znamienia Bestii [drugiej]”, ten „nie może kupić, ni sprzedać” (Ap 13,17).

Bój się Boga!

Bywa, że boimy się czegoś, czego bać się nie powinniśmy, albo na odwrót, nie dostrzegamy czegoś, czym powinniśmy się z bojaźnią w sercu przejąć. Jezus zna naszą ludzką słabość, dlatego nie gani nas za nasze lęki i obawy, nawet jeśli są przesadzone. Chce je jednak oczyścić, ukazać we właściwym kontekście i należytych proporcjach. Posyła nam Ducha Pocieszyciela. Zapowiadając prześladowania, oferuje nam łaskę męstwa w ucisku: „Jeśli pana domu przezwali Belzebubem, o ileż bardziej jego domowników tak nazwą. Więc się ich nie bójcie! […] Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10,25–26.28). Czyli bójcie się Boga!

Tyle że dzisiaj zastępy teologów i duszpasterzy potępiają w czambuł „religijność lękową” i podkreślają, że skoro Bóg jest nieskończenie miłosierny, to wszystko będzie dobrze. Jednak pojęcie „religijności lękowej” jest dziś nadużywane. Warto tu zwrócić uwagę na to, co pisze w swych „Ćwiczeniach duchowych” Ignacy Loyola, który w jednej z medytacji zaprasza rekolektanta, by prosił „o dogłębne odczucie kary, którą cierpią potępieni, aby przynajmniej strach przed karami pomógł mi do uniknięcia grzechu, gdybym z powodu swych win zapomniał o miłości Pana odwiecznego” (ĆD 65). Nie chodzi tu o jakiś chory, nieadekwatny do rzeczywistości lęk, ale o bojaźń Bożą, czyli cnotę, której dziś wydaje się brakować.

W Psalmie 111 czytamy: „Bojaźń Boża początkiem mądrości” (Ps 111,10), a Mądrość Syracha poucza, że „temu, kto się Pana boi, dobrze będzie na końcu” (Syr 1,13). Natomiast w Ewangelii Łukasza dobry łotr karci drugiego złoczyńcę: „Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz” (Łk 23,40). Powróćmy jednak do zacytowanej wypowiedzi Jezusa z Ewangelii Mateusza.

Co znaczy, że nie powinniśmy się bać tych, którzy mogą nas zabić, skoro sam Jezus – jak już zauważyliśmy – drżał przed śmiercią? Nie chodzi tutaj o brak uczuć, które normalnie pojawiają się w obliczu realnego zagrożenia. Chodzi natomiast o to, abyśmy pod wpływem zastraszenia nie porzucali wybranego wcześniej dobra i nie podejmowali złych czynów. „Nie bój się” oznacza zatem nieuleganie złu pod wpływem strachu.

Chrystus w Księdze Apokalipsy stwierdza, że diabeł poprzez cierpienia poddaje człowieka próbie, po czym wzywa: „Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia” (Ap 2,10). A zatem „bać się Boga”, to stawiać Go na pierwszym miejscu i odrzucać wszystko to, co się Mu sprzeciwia.

Bojaźni Bożej, która idzie w parze z zaufaniem Bogu, możemy się uczyć od Siostry Faustyny Kowalskiej. Złożenie ufności w Bogu nie oznacza bowiem lekceważenia sobie Jego woli wyrażonej między innymi w przykazaniach, a bojaźń Boża nie jest jakimś ograniczaniem zaufania w Boże miłosierdzie. Wręcz przeciwnie! Te dwie postawy tłumaczą się nawzajem. Faustyna pisze w Dzienniczku: „Wielki majestat Boga, jaki mnie dziś przeniknął i przenika, obudził we mnie wielką bojaźń, ale bojaźń uszanowania, a nie bojaźń niewolniczą […]. Dusza drży przed najmniejszą obrazą Boga, lecz to jej nie mąci ani nie przyćmiewa szczęścia. Gdzie miłość przewodniczy, tam jest wszystko dobrze”.

Dariusz Kowalczyk SJ - profesor nauk teologicznych, wykładowca teologii dogmatycznej na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, stały publicysta tygodnika „Idziemy”. Opublikował między innymi: "W co wierzymy? Rozważania o podstawowych prawdach wiary katolickiej"; "Między herezją a dogmatem"; "Kościół i fałszywi prorocy".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czego boją się katolicy? Ostateczne zwycięstwo należy już przecież do Chrystusa
Komentarze (1)
JE
Jolanta Ewa Korzeniowska
14 maja 2022, 19:10
„Postulują święcenia kobiet, błogosławienie związków homoseksualnych, praktyczne uznanie rozwodów i związków przedmałżeńskich.” Do jednego worka wrzucone sprawy z różnych „parafii”.