Droga krzyżowa dzieje się we mnie

Droga krzyżowa dzieje się we mnie
Fot. depositphotos.com

Jakiś czas temu pewien młody i bardzo dociekliwy człowiek zadał mi pytanie (nie tylko jedno oczywiście) na temat Mszy Świętej: „Kiedy podczas liturgii jest moment, w którym mogę się modlić?”. Poprosiłem o doprecyzowanie, stwierdzając, że przecież cała Msza Święta jest modlitwą. „Chodzi mi o wskazanie, kiedy mogę przedstawić Bogu swoje osobiste intencje, kiedy mogę powiedzieć Mu o tym, co teraz w moim życiu przeżywam i co jest dla mnie ważne”.

Zacząłem więc tłumaczyć mu, że jest w liturgii kilka takich momentów, które temu sprzyjają. Przede wszystkim chciałem jednak, żeby zaczął rozumieć liturgię jako dialog z Bogiem. Bo choć zbieramy się razem jako Kościół, by sprawować Eucharystię, to poza rytualnymi dialogami „wszystkich” z Panem w tym samym czasie wiele może dziać się w moim sercu. I to jest prawdziwe wzywanie liturgii – zacząć ją przeżywać jako rozmowę, wsłuchując się w swoje wnętrze, w przemykające przez głowę myśli, w emocje pojawiające się czasami dość niespodziewanie jako reakcja na usłyszane słowa czy dostrzeżone gesty.

DEON.PL POLECA




Niedziela Palmowa rozpoczyna Wielki Tydzień. Uwielbiam ten czas. Nie tylko dlatego, że w liturgii dużo się „dzieje”. Ale przede wszystkim dlatego, że te dni skłaniają do głębokich religijnych przeżyć. No, chyba że zatrzymamy się tylko na zajączkach, kolorowych jajkach, baziach i święconce. Polecam jednak opcję bardziej wymagającą – zagłębić się w to, co wspominamy i uobecniamy w Wielkim Tygodniu, a szczególnie podczas Świętego Triduum Paschalnego. To może być wyzwanie, owszem. Ale to, co wymaga od człowieka wysiłku, kształtuje go i pozostawia w nim ślad.

Chociaż liturgię rozpoczynamy dziś od procesji z palmami lub przynajmniej od ich pobłogosławienia, to jednak wszystko skoncentrowane jest na Męce i Śmierci Chrystusa. Mamy patrzeć na krzyż i coś poczuć. Nie chodzi o poczucie winy i wyrzuty sumienia. Nie chodzi też o smutek i płacz nad cierpiącym Zbawicielem. Mam poczuć, że to dzieje się we mnie. Droga krzyżowa ma mnie dotknąć, przeszyć i pozwolić na to, żebym Bogu pokazał moje wnętrze przekonany, że to, co spotkało dwa tysiące lat temu Jezusa z Nazaretu, nie jest historią, lecz moją teraźniejszością.

Kiedy będziesz słuchać odczytywanej przez kilkanaście minut Pasji lub samemu zmierzysz się z tym tekstem, spróbuj się w tym odnaleźć. Nie traktuj tego jako przywoływania przeszłości, ale niech to będzie dla ciebie odkrywaniem i nazywaniem tego, co dzieje się teraz w twoim sercu. Być może odnajdujesz się w postaci Judasza, który „szukał sposobności, żeby Go wydać” (Mt 26,16), a potem przygniotły go wyrzuty sumienia. Może jednak czujesz się pewny w swojej wierze jak Piotr, który zapewniał: „Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię. (…) Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie zaprę się Ciebie” (Mt 26,33.35). Wiemy, jak krucha to była wiara. Patrząc na Getsemani i śpiących uczniów, widzisz siebie? To ciebie więc Jezus zachęca: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” (Mt 26,41). Może czujesz się czasem jak Jezus? Odrzucony, sponiewierany, wyśmiany… Na różny sposób możemy przeżywać swój krzyż.

Krzyż ma swoje etapy. Jest jego zapowiedź, jest radosny wjazd do Jerozolimy, jest wieczerza z bliskimi, ale jest też pełna lęku przed śmiercią modlitwa w Ogrodzie Oliwnym, jest fizyczne cierpienie, bezsilność i śmierć. Przeżywać krzyż nie oznacza, w każdym momencie czuć się bardzo źle, wręcz tragicznie, i twierdzić, że świat się wali. To, do czego jesteśmy wezwani, to odnaleźć swój krzyż, czyli zobaczyć, gdzie w swoim życiu jesteśmy. Odnaleźć krzyż to nazwać szczerze, kim dzisiaj jestem, kim jestem na drodze krzyżowej Jezusa – uczniami, gapiami, a może Nim samym? Odnaleźć krzyż to wiedzieć, jaki jest teraz etap mojego życia – i gdzie w tym wszystkim jest Bóg. Bardzo ważne jest umieć rozpoznać i nazwać, co dzieje się teraz – bo to jest czas działania łaski.

Bóg przychodzi „teraz”, żeby nadać sens mojemu „dzisiaj”. Z taką świadomością mam stawać do modlitwy – czy to będzie moja prywatna rozmowa z Bogiem, czy też będę brać udział w liturgii. To może pomóc ustrzec się od niebezpieczeństwa zatrzymania się w wierze na wspominaniu czy odgrywaniu przeszłości – w sakramentach, w nabożeństwach, w wyobrażeniach towarzyszących medytacji – bez żadnego odniesienia do teraźniejszości. Wtedy Bóg staje się dla mnie jedynie abstrakcyjną postacią, a nie żywą Osobą, natomiast historia Jezusa z Nazaretu pozostanie tylko na kartach Biblii, nie znajdując w moim sercu przestrzeni, by się uobecnić.

W Niedzielę Palmową dostrzegamy bardziej niż kiedykolwiek, że krzyż jest konsekwencją rozdwojenia, jakie grzech powoduje w człowieku. Z jednej strony „Hosanna!”, a z drugiej „Ukrzyżuj!”. To dzieje się w tych samych sercach: „A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać” (Mt 27,51). I tu pojawia się pytanie nie o to, czy we mnie jest takie rozdwojenie, ale jakie ono jest, czego dotyczy, w jaki sposób się objawia. Niedziela Palmowa zadaje nam pytania, na które przez ten tydzień mamy spróbować poszukać odpowiedzi, by przy Pustym Grobie stanąć ze świadomością tego, które obszary mojego życia potrzebują zmartwychwstania.

Krzyż to więc nie coś, co ma mnie dopaść i stłamsić, ale – jeśli na to Bogu pozwolę – będzie to doświadczenie uwalniające. Krzyż daje wolność w miłości, bo jest dowodem na to, że na miłość Boga się nie zasługuje, lecz to On jest pierwszy i bezinteresowny w kochaniu człowieka, za co zapłacił cenę życia.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Droga krzyżowa dzieje się we mnie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.