Co zrobić kiedy "Bóg cię nie kocha"?

(fot. shutterstock.com)

Jestem przekonany, że jeśli zajmiesz się tymi trzema sferami życia i naprawdę w nie wejdziesz, nie będziesz miał wątpliwości co do miłości Boga.

Niech Cię nie odrzuca ta pewność. Potwierdza to z całą mocą swojego autorytetu i Pismo, i Kościół. I naprawdę wystarczy się nimi zająć. Tylko nie jest to takie łatwe. Przepraszam, przecież musiał być w tym jakiś haczyk.

Chleb, Wino i Książka

Zestaw na piknik? Gdzieżby, w życiu. To podstawa, od której powinniśmy zacząć relację z Bogiem. Ciągle mnie fascynuje to, w jak bardzo prostych znakach Bóg został na ziemi. One są banalne, zwykłe, codzienne, powszechne.

DEON.PL POLECA


Ale w tym wszystkim zawiera się takie piękno, że tego świat nie widział. Najpiękniejsze i najbardziej przykre jest w tym to, że tak naprawdę jest to nam do życia potrzebne.

Dla mnie zawsze jest trudne przyznanie się do tego, ale im głębiej wchodzę w życie, tym głębiej to przeżywam: w łasce uświęcającej lepiej mi się żyje. Jakoś tak… pełniej. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć ani nikogo o tym przekonać. Sam w to ciągle nie wierzę i ciągle sobie racjonalizuję, ale faktycznie tak właśnie jest w moim życiu.

Eucharystia, bo o Niej mowa, jest "źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego", jak mówi Święty Sobór. Prościej (jeśli się da) to znaczy, że z Eucharystii mamy czerpać moc (nie, nie taką jak Jedi) i do niej dążyć jak do wymarzonego ideału.

Przychodząc na Mszę Świętą, często zapominam, tak po ludzku, w co ja się pakuję. Bo wchodząc na nią do kościoła, mam sobie uświadomić, czego chce ode mnie Chrystus, zrozumieć to i przyjąć, a po wyjściu zrealizować. To wielka robota do wykonania. Będąc na Mszy, powinienem ten warunek zupełnie akceptować, inaczej staje się to pobożnym pójściem do kościółka, niczym więcej.

To znaczy, że nie można Eucharystii do niczego wykorzystywać. Do żadnej walki. Zupełnie absurdalne są przepychanki między tymi od "przyjmowania na rękę" a tymi, co "muszą na kolanach". Zupełnym pomyleniem jest przychodzenie na Mszę Świętą z taką myślą, że kogoś w ławce obok (albo nawet w innym kościele) chce zabić. Od tego jest znak pokoju, żeby tak nie zrobić.

Ale jesteśmy wolni - co dał nam Bóg - więc to oznacza, że dopuszcza, abyśmy takie głupoty z Eucharystią wyczyniali. Staram się, choć mi to bardzo nie wychodzi, czerpać z Niej, kiedy na nią przychodzę, choć często niewiele rozumiem.

Poza Eucharystią jest jeszcze Pismo. Bez niego nie pozna się naprawdę Chrystusa. Ośmielam się tak mocno to napisać, bo powiedział to jeden z mądrzejszych ludzi w historii Kościoła, ekspert od Biblii, nazywany także doktorem - św. Hieronim.

Więcej o tym, jak czytać Pismo, żeby to "działało", przeczytasz TU>>

Kościół

Tak, wiem, dla wielu to może z miejsca oznaczać nudę. Ale poczekaj, daj mi chwilę.

Bóg stworzył nas do życia we wspólnocie. Wszystkie nasze działania skierowane są przede wszystkim do tego, by okazywać miłość i ją przyjmować. Często to zresztą jest największą chorobą człowieka - moment, w którym nie ma kogo kochać.

Kościół jest tak naprawdę odpowiedzią Boga na tę palącą potrzebę, na tę ziejącą w każdym człowieku dziurę. A nawet krater. I to taki poatomowy. Powodem, dla którego ten krater w człowieku się tworzy, jest po prostu nasze oddzielenie od Boga. Co nazywamy popularnie grzechem - każdemu się coś takiego zdarzyło.

Natomiast Kościół ma tych ludzi z kraterami do siebie zbliżać. Czy to znaczy, że wspólnota Kościoła to ci, którzy się ze sobą we wszystkim zgadzają, są jednomyślni, nadają na tych samych falach? Broń Boże!

Kiedyś słyszałem genialne (moim zdaniem) porównanie: nie bez przyczyny Kościół porównuje się do łodzi. Jeżeli ludzie w łodzi usiądą tylko na jednym końcu, łódź się przechyli. Będąc po obu stronach - równowaga zostaje zachowana. Tak naprawdę jedyne, co musi nas łączyć, to wiara. Kościół to wspólnota wierzących. Ale myślących ludzi i różnych ludzi, czyli też dyskutujących ze sobą.

Pomimo to jesteśmy, jak to mówi św. Paweł, jednym ciałem. A to niesie ze sobą wielkie zobowiązanie (oprócz łaski i szczęścia oczywiście). Ciało to zespół naczyń połączonych. Jeśli jedno "da ciała", wszystkie naczynia to poczują. Jeżeli boli nas mały palec u lewej nogi, działa to na całe ciało - nawet ciężej jest chodzić.

Zobaczmy tutaj:

Raczej nawet niezbędne są dla ciała te członki, które uchodzą za słabsze; a te, które uważamy za mało godne szacunku, tym większym obdarzamy poszanowaniem. Tak przeto szczególnie się troszczymy o przyzwoitość wstydliwych członków ciała, a te, które nie należą do wstydliwych, tego nie potrzebują. Lecz Bóg tak ukształtował nasze ciało, że zyskały więcej szacunku członki z natury mało godne czci, by nie było rozdwojenia w ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem.

Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki. Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami. (1 Kor 12,22-27)

Pojawia się jeszcze jedna komplikacja: jeśli ktoś na pierwszy rzut oka wydaje nam się słabszy, gorszy, inny… to tym większym jest dla nas skarbem. To już naprawdę wysoko postawiona poprzeczka, ale bez tego nie da się zrozumieć, jak genialny i jednocześnie połamany jest Kościół, a dokładniej jego członki.

Ten obcy

To kolejny "adres Boży". I nieważne, czy ten obcy jest w Kościele, czy nie. Każdy (absolutnie, nie ma tu wyjątków!) człowiek wyszedł z Bożego warsztatu i nie ma tu miejsca na dyskusję.

Sobór Watykański II, Święty Sobór, mówił o tzw. kręgach Kościoła. To kilka fragmentów z Konstytucji dogmatycznej o Kościele (rozdział II, KK 14 - 16):

Sobór święty zwraca się w pierwszym rzędzie do wiernych katolików. Uczy zaś, opierając się na Piśmie świętym i Tradycji, że ten pielgrzymujący Kościół konieczny jest do zbawienia. (…)

Co zaś się tyczy tych ludzi, którzy będąc ochrzczeni noszą zaszczytne imię chrześcijan, ale nie wyznają całej wiary lub nie zachowują jedności wspólnoty (communio) pod zwierzchnictwem Następcy Piotra, to Kościół wie, że jest z nimi związany z licznych powodów. Ci wreszcie, którzy jeszcze nie przyjęli Ewangelii, w rozmaity sposób przyporządkowani są do Ludu Bożego. Przede wszystkim więc naród, który pierwszy otrzymał przymierze i obietnice i z którego narodził się Chrystus wedle ciała (por. Rz 9,4-5), lud dzięki wybraniu szczególnie umiłowany ze względu na przodków, albowiem Bóg nie żałuje darów i wezwania (por. Rz 11,28-29).

Ale plan zbawienia obejmuje także i tych, którzy uznają Stworzyciela, wśród nich zaś w pierwszym rzędzie muzułmanów, oni bowiem wyznając, iż zachowują wiarę Abrahama, czczą wraz z nami Boga jedynego i miłosiernego, który sądzić będzie ludzi w dzień ostateczny. Także od innych, którzy szukają nieznanego Boga po omacku i wśród cielesnych wyobrażeń, Bóg sam również nie jest daleko, skoro wszystkim daje życie, tchnienie i wszystko (por. Dz 17,25- 28), a Zbawiciel chciał, aby wszyscy ludzie byli zbawieni (por. 1 Tm 2,4). Ci bowiem, którzy bez własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusowej i Kościoła Chrystusowego, szczerym sercem jednak szukają Boga i wolę Jego przez nakaz sumienia poznaną starają się pod wpływem łaski pełnić czynem, mogą osiągnąć wieczne zbawienie. Nie odmawia też Opatrzność Boża koniecznej do zbawienia pomocy takim, którzy bez własnej winy w ogóle nie doszli jeszcze do wyraźnego poznania Boga, a usiłują nie bez łaski Bożej, wieść uczciwe życie.

Cokolwiek bowiem znajduje się w nich z dobra i prawdy, Kościół traktuje jako przygotowanie do Ewangelii i jako dane im przez Tego, który każdego człowieka oświeca, aby ostatecznie posiadł życie. Nieraz jednak ludzie, zwiedzeni przez Złego, znikczemnieli w myślach swoich i prawdę Bożą zamienili w kłamstwo, służąc raczej stworzeniu niż Stworzycielowi (por. Rz 1,21 i 25), albo też żyjąc i umierając na tym świecie bez Boga, narażeni są na rozpacz ostateczną. Toteż, aby przyczynić się do chwały Bożej i do zbawienia tych wszystkich, Kościół mając w pamięci słowa Pana, który powiedział: "Głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu" (Mk 16,16), pilnie troszczy się o wspieranie misji.

Każdego człowieka (chyba że wyraźnie i świadomie odrzuca łaskę) obejmuje w większym lub mniejszym stopniu zbawienie. Czy to oznacza, że wszyscy pójdą do nieba i nie ma po co dbać o relację z Bogiem? Absolutnie!

Tu zupełnie nie o to chodzi i daleko w lesie jest ten, kto tak myśli. To dłuższy temat. Ale przywołując ten fragment, miałem jedno na celu: pokazać spojrzenie Kościoła na tego "obcego". Naszym celem jest to, aby obcy stał się nasz, swój, poznany. Niekoniecznie na siłę nawrócony.

W każdym jest Bóg. Czasem mniej lub bardziej ten obraz jest zamazany. I każdy tak naprawdę jest chodzącą monstrancją.

A tak naprawdę im bardziej ten zewnętrzny obraz jest zamazany , tym to dla nas powinno być większe wyzwanie jako tych (niby) znawców sztuki. Przecież, jak mówimy w Kościele, mamy pełnię objawienia. Czyli jesteśmy takimi właśnie znawcami (a przynajmniej powinniśmy być). I dostrzeżenie geniuszu i artyzmu to właśnie nam powinno przychodzić z większą łatwością w często lekko zakurzonym obrazie.

Maciej Pikor - student, chodzi do słynnej "Beczki", pisze dla Deon.pl, współpracuje z Liturgia.pl i Orygenes +, fascynat Pisma, szczęśliwy chłopak pięknej dziewczyny, prowadzi bloga zorea.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Co zrobić kiedy "Bóg cię nie kocha"?
Komentarze (1)
M3
~Magda 36
29 lutego 2020, 01:53
Bardzo podobał mi się Twój artykuł napisany prosto z serca. Trzymaj tak dalej przyłączam się do wniosków zawartych w nim. Niech Bóg będzie dalej dawał Ci inspiracje i życzę jak największej ilości czytelników do których dotrze Twoje przesłanie bo i wtedy poczucie spełnienia będzie piękne. Pozdrawiam i ślę pozytywne energię i światło. Oby jak najwięcej było ludzi którzy dobro rozsyłają tak jak Ty i aby coraz więcej je przyjmowalo bez strachu, że to tylko bajka.. Trzymaj się ❤️