Cztery śmierci Boga jedna śmierć człowieka

(fot. shutterstock.com)

Dużo czasu minęło, kiedy Nietzsche opisywał szalonego człowieka wieszczącego śmierć Boga. Myślę jednak, że o ile autor swoje opowiadanie konkluduje, mówiąc że nikt nie rozumie jego proroctwa to o tyle właśnie dziś jego słowa realizują się w swojej pełni.

"Czy nie słychać jeszcze zgiełku grabarzy, którzy grzebią Boga? Czy nie czuć jeszcze boskiego gnicia? - i bogowie gniją! Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili!"

Wiara i moralność

Czy nie jest tak, że coraz bardziej świdruje nas ten głód widzenia Boga? Czy nie jest tak, że coraz bardziej zadajemy sobie pytania o sens naszych praktyk, modlitw, trwania w moralności chrześcijańskiej, bo wydaje się, że to wszystko przestaje mieć jakikolwiek sens. "Czy się ukrywa? Może boi się nas? Czy nie wsiadł na okręt? Wywędrował - tak krzyczeli i śmieli się w zgiełku." - powątpiewali ludzie u Nietzschego, a Tom Waits w tłumaczeniu Kazika Staszewskiego śpiewa "A gdzie Bóg? Nie ma go! Bóg skoczył zrobić biznes! Biznes!" Tak jakby trwała Wielka Sobota. Doświadczamy więc rozdarcia między naszymi przekonaniami, wiarą, a tym co na zewnątrz. Bóg, kochający, miłosierny, a gdzie jest On, kiedy umierają niewinni? Niemiecki teolog Johann Baptist Metz, podkreśla, że na pytania o cierpienie i Bożą Obecność nie można dawać zbyt pochopnych odpowiedzi. Należy się wsłuchać.

DEON.PL POLECA


Tak czy inaczej rozdarcie spowodowało, że nie tylko nasza moralność, a więc nasze postępowanie, jest inne niż nasza wiara (zakładając, że w ogóle wierzymy). Nie trzeba szukać daleko, wystarczy spojrzeć co wierzący deklarują odnośnie swoich przekonań dotyczących etyki seksualnej, albo w jaki sposób traktują siebie nawzajem w małżeństwach.

Bardzo często można jednak spotkać też postawę dokładnie przeciwną. Kiedy to ludzie pozostają zamknięci w systemie religijnym, mimo, że ich wiara przypomina raczej… grób.

Umarł więc w nas Bóg wiary; umarł i Bóg moralności.

Kultura i język

Kultura to nie tylko sztuka, ale przede wszystkich to nasz codzienny sposób w jaki organizujemy sobie życie, biblijnie można by powiedzieć, w jaki "czynimy sobie ziemię poddaną". Znów wrócimy do Nietzschego "Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami - kto zetrze z nas tę krew? Jakaż woda obmyć by nas mogła? Jakież uroczystości pokutne, jakież igrzyska święte będziemy musieli wynaleźć?". Jest jeden sposób. I my wszyscy go znaleźliśmy. To zapomnienie. Kryterium naszego przebywania i podporządkowywania sobie świata uczyniliśmy nasze chwilowe samopoczucie. Nie liczą się więc dla nas wczorajsze decyzje, ani jutrzejsze konsekwencje. Umarł Bóg kultury, który był wyznacznikiem pamięci, co więcej, o którym pamięć stanowiła Jego Obecność, czy to w pojęciu żydowskiej Paschy, czy chrześcijańskiej Eucharystii. Kiedy nie liczy się historia, człowiek ma wrażenie, że sam… stał się bogiem.

O Bogu pada ciągle wiele słów, to bardzo modne i przyciągające uwagę, wzbudzające wiele emocji i udostępnień na facebooku, skrytykować Kościół, biskupa, patologie małżeńskie, wywołać dyskusję stwierdzeniem balansującym na granicy wiary i dobrego smaku. I o ile chyba nikt nie zaprzeczy, że etyka tabu nie wychodzi nigdy na dobre, o tyle dialog o Bogu zamieniliśmy na paplaninę, której jedynym wyznacznikiem jest wzbudzić emocje. Łudzimy się jeszcze tylko, że te emocje można utożsamić z modlitwą. Jesteśmy niestety w błędzie. Bóg języka, który wprowadzał człowieka w świat znaczeń ożywiających jego modlitwę… umarł.

Śmierć człowieka

Czy nie jest tak, że kiedy sami siebie uczyniliśmy bogami, kiedy uczyniliśmy siebie sami jedynymi suwerenami moralności, wyborów, decyzji, języka i kultury, czy nie jest tak, że w tym wszystkim skazaliśmy nas samych na ogromy strach? Bańka samowystarczalności, sukcesu, co jakiś czas pęka. Zaczęliśmy więc gonić za nieśmiertelnością, myśląc, że okiełznaliśmy naturę, że na wszystko jest jakaś tabletka, że o wszystkim możemy decydować. Kiedy jednak pojawia się cierpienie, którego nie jesteśmy w stanie okiełznać, ani słowem, ani jakimkolwiek czynem, wówczas staramy się usunąć je z horyzontu naszego życia - albo przez ostateczne rozwiązanie, albo przez oddanie fizyczne. Zbrzydła nam śmierć i starość. Pozbywamy się więc tego, co stanowi kolejne poziomy naszej tożsamości. Deponujemy je w technicystyczno-krzemowym systemie. To co ludzkie kojarzy nam się ze słabością, marząc o nieśmiertelności, dokonujemy ofiary z naszej słabości na rzecz tego, co uczyniliśmy długowiecznym. Takie właśnie nasze nowe pogaństwo.

Zmartwychwstanie?

Dobra Nowina chrześcijaństwa nie polega na udowadnianiu, że Bóg nie umarł. Wręcz przeciwnie. Jezus Chrystus, Bóg - Człowiek, prawdziwie umarł. Nie schował się na trzy dni, nie udawał. Umarł tak jak każdy z nas. Dobra nowina polega na tym, że co prawda umarł, ale zmartwychwstał i żyje. Metz, kiedy stara się nakreślić to co moglibyśmy nazwać horyzontem zmartwychwstania, jest daleki od triumfalizmu. Zmartwychwstanie jest niezauważalne, bo da się mu zaprzeczyć, tak jak Maria, zmartwychwstałego Jezusa, zawsze można pomylić z ogrodnikiem. Jak zmartwychwstaje w nas Bóg, który umarł? Przez nasz krzyk, który mimo iż głośny, to obecność Boga może pozostać niezauważona.

Krzyk Chrystusa z krzyża "Boże mój, Boże mój, dlaczegoś mnie opuścił"… to krzyk opuszczenia, rozdarcia, przez który przebija już pełne boskiej obecności światło poranka zmartwychwstania. To wołanie Boga o Boga. Czasami, kiedy cierpimy to wzbraniamy się przed gniewem na Boga, przed złością, przed krzykiem i łzami. Jak strażnicy, którzy podtrzymują kamień grobu, aby Chrystus, który już zmartwychwstał przez przypadek nie wydostał się na zewnątrz. Taki krzyk musi wybrzmieć, i chociaż pyta, niekoniecznie chce usłyszeć jakąś ustrukturyzowaną klarowną odpowiedź - te mają to do siebie, że z pewnym wysiłkiem zaspokajają co prawda umysł, ale serce trwa dalej w konwulsjach. Język modlitwy zwykle jest dużo bardziej pojemy niż język teologii.

Naszym problemem jest, że Chrystus mimo, iż zmartwychwstaje to nie usuwa ani możliwości grzechu, ani cierpienia. Jednak to pamięć o cierpieniu, naszym, naszych bliskich, a w końcu pamięć o śmierci Jezusa sprawia, że nasze życie nabiera odpowiedniego kursu. Nie chodzi o to, że człowiek ma na sobie wymusić jakiś pełzający smutek. Nie chodzi również o to, żeby depresyjnie rozdrapywać rany - to by było zbyt płytkie. W cierpieniu i pamięci o nim opadają z nas maski i cała nadbudowa, która miała nam zapewnić złudny komfort wiary. Owocem pamięci nie jest więc rozpad naszego szukania Boga, ani tym bardziej rozpad nas samych, ale dzieje się wręcz przeciwnie, tak jak pisał św. Paweł "I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym." (Rz 8, 38-39) Wsłuchanie się w cierpienie jest najsilniejszą walką z nim. Ono nie jest bowiem celem naszego życia - nie powinniśmy go szukać. Jednak ucieczka przez wypieranie, czy zapomnienie co prawda daje odpoczynek, ale tylko na chwilę, aż do momentu, kiedy znowu nas dopadnie.

Blog autora: kowalski.blog.deon.pl Twitter: @PawelKowalskiSJ

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Cztery śmierci Boga jedna śmierć człowieka
Komentarze (6)
PJ
Piotr Jakubowski
24 września 2018, 14:29
ŚMIERĆ jest BOGIEM,BÓG jest ŚMIERCIĄ!!!Jezus Chrystus nie wzgral ze Śmiercia,Śmierc miala taki kaprys oddac Mu zycie.Nawiązując do Historii tego tylko jemu oddała życie nikomu innemu!!!Więc nawiązując do historii tylko Jemu ŚMIERĆ (BÓG) oddał życie,nikomu innemu więc świat kłamie!!!To nie było zwycięstwo ale Kaprys ŚMIERCI (BOGA)a to zmienia postać całokształtu widzenia!!!
PJ
Piotr Jakubowski
24 września 2018, 14:12
ŚMIERĆ jest BOGIEM,BÓG jest ŚMIERCIĄ!!!Jezus Chrystus nie wygrał ze ŚMIERCIĄ(BOGIEM)!!!ŚMIERĆ(BÓG) miał taki Kaprys oddać Jezusowi Chrystusowi życie!!!
K
ksenia
2 kwietnia 2015, 09:35
Pan Jezus był młodym człowiekiem,chciał żyć
A
andrzej
31 marca 2015, 19:56
Prowokacyjny tekst i kontrowersyjna perspektywa postrzegania Boga, tak samo jak i nasza wiara i nasze wizerunki Jego Bóstwa. Owszem my ludzie względem Boga jesteśmy niedoskonali pod wieloma względami. Pismo Święte i wizje proroków Boga wyjaśniają, że jest to skutek ceny wolności i miłości jaką Bóg obdarował człowieka. Stary Testament ukazuje troskę Boga o przemianę serc pośród narodu wybranego. Niestety to się nie udało, więc Bóg sam musiał zmazać nasze grzechy, abyśmy mogli wstępować na drogi do Królestwa Bożego. Ofiara Jezusa otworzyła bramy Niebios i odtąd dusze pragnące zjednoczenia z Bogiem mają szansę tam dotrzeć. Wcześniej było to niemożliwe. Bóg nie czekając na samouświęcenie się człowieka żyjącego na Ziemi (zapewne nie doczekałby się nigdy) sam dokonał Dzieła Odkupienia za nas, aby zbliżyć nas do świętości. Mimo, iż minęło już trochę czasu od tamtego wydarzenia, to człowiek wcale nie wielce się zmienił. Nawet ci których Bóg gromadzi pośród tak wielu kościołów i jakże wielu religii i ich odłamów wciąż bardziej bliżsi są pogaństwu niż świętości. Przykładów można by mnożyć wiele, ale ja wymienię jedynie kilka. W co roku w grudniu obchodzimy Święto Narodzenia Jezusa. On Pan przychodzi na świat w trakcie drogi pielgrzyma w ubogiej stajence obok gospody  wypełnionej ludźmi biesiadującymi za stołami. Ta gospoda jest wizerunkiem pogaństwa, a więc stanowi zaprzeczenie wiary w Najwyższego. Czy muszę dodawać ilu z nas bliżej do tych w gospodzie niż tym w stajence?
A
andrzej
31 marca 2015, 19:57
c.d.  Obraz drugi. Jezus udaje się na pustynie, aby pościć tam 40 dni pomiędzy surową naturą, a upadłymi którzy włącznie z ich mistrzem poddają Jego wielu próbom. A My? Skruszeni w sercu idziemy na posypanie głowy do Świątyni i co najwyżej obiecujemy, że będziemy pościć od czasu do czasu zwykle wedle naszej woli lub okazji. Jednak tak naprawdę my również wyruszamy na pustynie naszych sumień i również jesteśmy drobiazgowo poddawani kuszeniu przez upadłych. W pracy zwykle wówczas pojawia się pociągająca koleżanka lub niesamowicie przystojny kolega. Pokusa zdrady współmałżonki lub współmałżonka urasta do rangi naturalnych potrzeb, bez zaspokojenia, których nie możemy odnaleźć spokoju naszego umysłu. Natrętne myśli właśnie w tym czasie poddają nas wielu "katuszom", a wszystko po to aby poddać nas próbom jakim był również poddawany Bóg w ludzkim ciele. No i może ten trzeci smutny obraz naszej wiary. Jezus wyrusza w ostatnią drogę na Ziemi. Idzie do Jerozolimy, aby spędzić ostatnią ucztę wraz ze swoimi uczniami, aby się z nimi pożegnać przed rozstaniem. Następnie zostaje wydany na makabryczne ubiczowanie, ale cena naszych grzechów jest tak wielka, że nawet to nie wystarcza, On musi przyjąć jeszcze drogę na Golgotę i haniebną i bolesną śmierć na krzyżu, który staje się symbolem naszego wyzwolenia. A My? Zabiegani pomiędzy zakupami przedświątecznymi, a pracami porządkowymi zupełnie pozostawiamy Boga samemu sobie. Ważniejszy jest stół i to co na nim będzie stało. Budujemy scenę pod drugie oblicze pogaństwa, obok wcześniejszych grzechów nieczystości i wielu innym stawiamy "obżarstwo" w miejsce ceremoniału świątecznego, na którym nie ma miejsca dla Boga nawet tego zmartwychwstałego. Zasłaniając się tradycją i broniąc jej z uporem ślepca kroczymy drogą samousprawiedliwiania się, bo skoro inni też tak czynią to dlaczego my też tak nie mamy czynić.
A
andrzej
31 marca 2015, 20:12
I pomimo tego naszego życia w świecie upadłych wartości Bóg zawsze jest gotowy przyjąć nas i przytulić z troską i miłością jakiej nie rozumiemy i nie pojmiemy. Korzystajmy z każdej okazji spotkania się z Bogiem i otwierajmy nasze serca na jego Miłość i Miłosierdzie. Kiedyś i nas zastanie czas śmierci. Oby ta śmierć była tylko chwilą, po której nastąpi część radosnego spotkania się z Panem w Jego Chwale.