Czy Bóg może nas "obrażać"?

Czy Bóg może nas "obrażać"?
(fot. shutterstock.com)
Logo źródła: Życie Duchowe Lesław Ptak SJ

Są w Piśmie Świętym trudne teksty. Nie rozumiemy ich do tego stopnia, że czujemy się obrażeni przez Boga, który każe nam się do nich stosować. Ale jak to, Miłosierny Bóg, który obraża?

W języku polskim słowo "obraza" zawiera w sobie słowo "obraz". A zatem obraza rozumiana jako atak na czyjąś godność i negatywna reakcja na ten atak mają dużo wspólnego z emocjonalnym obrazem zarówno siebie, jak i tego, kto nas obraża. Jeżeli zatem mówimy tekstach biblijnych, które mogą być emocjonalnie trudne i "obraźliwe", to mamy na myśli sytuacje, w których człowiek może poczuć się nie­przyjemnie "obrażony" i wręcz zaatakowany przez słowo Boga. Tyle że chodzi tu o Boga będącego Sensem życia człowieka, Powodem, dla którego istnieje, i jedyną prawdziwą Miłością, która go ukochała i nadal chce obdarowywać go Miłością, by ją poznawał i stawał się coraz bardziej żywy.

Bóg jest naszym niebem, celem naszego życia i najlepszym Ojcem. Życie zgodnie z Ewangelią to najwłaściwsza, najlepsza droga wyznaczona przez samego Boga. Jezus Chrystus to prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek, nasza Droga, Prawda i Życie, nasz Zbawiciel. A zatem słowa Prawdziwego Życia winny być dla nas trudne i bolesne. Praktycznie każde słowo Zbawiciela, każda Jego postawa wobec ludzkiej rzeczywistości de­maskuje i w pewnym sensie staje się "zagrożeniem" dla stylu życia, do którego bywamy bardzo przywiązani, a z którego Jezus chce nas wyzwolić poprowadzić ku prawdziwemu Życiu.

Słowo o przyjęciu Bożej Miłości

DEON.PL POLECA

W Ewangelii o Jezusie Chrystusie wszyscy jej bohaterowie, ludzie, którzy autentycznie spotkali Boga Wcielonego, mają z Nim kłopot, do­świadczają cierpienia i tego, co nieraz zbyt pochopnie nazywamy kompro­mitacją. A człowiek nie lubi doświadczać tego typu sytuacji. Często czuje się wówczas "obrażony". Przykładem może być św. Piotr, który usłyszał od Jezusa: "Idź precz, szatanie!" (por. Mt 16, 23). I to wtedy, gdy jako jedyny z Dwunastu wyznał wiarę w Jezusa.

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: "Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?" A oni odpowiedzieli: "Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków". Jezus zapytał ich: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Odpowiedział Szymon Piotr: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego". Na to Jezus mu rzekł: "Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Opoka], i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze kró­lestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie". Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem. Odtąd zaczął Jezus Chrystus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: "Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie". Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: "Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku" (Mt 16, 13-23).

Okazuje się, że żywa wiara zaczyna się wtedy, gdy wiara polegająca na akceptacji istnienia Boga przeradza się w przyjęcie Bożej Miłości, która uwalnia serce człowieka od ducha nieprawdy i próżnej miłości. Najpierw jednak Miłość Boga demaskuje kochane serce i pokazuje miejsca, które chce kochać. Demaskuje - nie oznacza oskarża. Wiemy, że Piotr miał dobre intencje, chciał uchronić swojego Mistrza od "nieszczęścia". Nie rozumiał, że tak naprawdę chce uchronić swoje uczucia do Niego, a nie prawdę o Nim.

Piotr próbował powstrzymać Jezusa przed wypełnieniem Jego zbawczej misji. Syn Człowieczy [...] zostanie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie (Łk 9, 22). To wydarzenie, z pewnością przykre dla Piotra, było jednak po­czątkiem wiary, która prowadzi do poznania Boga Wcielonego i pokochania prawdy o Nim obecnej w Jezusie Chrystusie. To wtedy zaczęła "dziać się" miłość Jezusa do Piotra, bardzo konkretna, dlatego dla obu nieprzyjemna i bolesna.

Nierozumienie tej tajemnicy sprawia, że ludzie pobożni, odkrywając w sobie rzeczywiste owoce modlitwy, często zamiast się cieszyć i dziękować Bogu za to, że ich wiara staje się żywa, odbierają to jako niepowodzenie i porażkę. Wolą przepraszać Boga, uważając, że to z ich strony grzech. W ten sposób jest w nich demaskowany emocjonalny "obraz" Boga i przy­wiązanie do niego. Stąd też poczucie bycia zaatakowanym i obrażonym. To tak, jakby pacjent przepraszał lekarza za to, że w jego chorym ciele zlokalizował chorobę. Owszem, nie jest to przyjemne ani dla pacjenta, ani dla lekarza, ale umożliwi rozpoczęcie leczenia.

"Kłopoty" z Panem Bogiem

Przybyli do Kafarnaum i zaraz w szabat wszedł do synagogi, i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w ich synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: "Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boga". Lecz Jezus rozkazał mu surowo: "Milcz i wyjdź z niego!". Wtedy duch nieczysty zaczął nim miotać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: "Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne". I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej (Mk 1, 21-28).

Jak zauważa Silvano Fausti SJ, św. Piotr został skonfrontowany z Eu­charystią, bo Eucharystia to Jezus Chrystus odrzucony, umęczony, zabity i zmartwychwstały1. To Tajemnica, którą posilamy się na każdej Mszy świętej. Ona każdego z nas demaskuje, jak Piotra, ale nie oskarża, tylko kocha: oczyszcza, wypędzając ducha powierzchowności i kłamstwa.

Człowiek w synagodze nie został oskarżony, skompromitowany, ośmieszony, ale uzdrowiony, czyli ukochany. Podobnie jak wielu innych w podobnych okolicznościach, doświadczył Miłości, która stała się Czło­wiekiem, aby odnaleźć to, co zaginęło. Zdemaskowanie złego ducha i wy­pędzenie go było bowiem miłością Jezusa do tego człowieka. Potrzebowali jej także inni, ale jakoś się przed nią obronili.

Najlepszą "obroną" przed "obrażającymi" nas sytuacjami jest unikanie konfrontacji z żywą Miłością i spotkania z Nią. Może dlatego tak trudna wydaje się modlitwa, od praktykowania której albo się odchodzi, albo traktuje się ją powierzchownie. Często słyszy się: "Mam problem z modlitwą i nie modlę się"; "Mam problem ze spowiedzią i nie przystępuję do sakramentu pojednania". Osoby, które tak mówią, często nie zdają sobie sprawy, że to nieprawda. One właśnie nie mają problemu i robią wszystko, by go nie mieć. Tymczasem z Bogiem nie da się pójść na skróty. "Kłopoty" z Bogiem mają tylko ci, którzy Mu wierzą. Ani modlitwa, ani spowiedź nie może być łatwa. Wszystko, co proste, nie ma większej wartości. Pomaga tylko uniknąć zmierzenia się z tym, czego nie chcemy doświadczyć: naszej ograniczoności, hipokryzji, niewiary, próżności itp.

Przyczyną tego jest zazwyczaj błędne założenie, że człowiek wierzący winien się modlić i musi umieć to robić, że powinien kochać i ufać, a zatem nie można dopuścić, by wyszło na jaw, że jest inaczej. A jeśli jednak Pan obdarza łaską modlitwy kogoś, kto nie ma pojęcia, jak się modlić, i nie wie, kim jest Bóg? Jeśli Pan chce tych wszystkich trudności związanych z uczeniem się modlitwy i odkrywaniem prawdy o sobie? Dlaczego? Bo to daje możliwość zachwycenia się Bogiem, pomaga zrozumieć, do kogo przemawia i kogo kocha. Daje możliwość poznania Boga Żywego i bu­dowania z Nim, może nie zawsze przyjemnej, ale prawdziwej więzi. Ktoś powiedział, że człowiek wierzący albo Boga poznaje, albo Go udaje.

Jedyny "bóg", który nie znosi naszej niedoskonałości i nie chce na niej budować więzi z nami, to my sami. Dlatego ważne jest uwielbianie Pana Jezusa w tym wszystkim, czego nie umiemy, co nas przerasta i czego nie znosimy w naszym życiu. Tak naprawdę mamy kłopoty tylko z tym życiem, które bezustannie od Niego otrzymujemy i które jest święte mocą Jego Świętej Obecności. To dlatego często irytują nas ludzie, zwłaszcza bliscy, i sytuacje, które przypominają nam o tym, o czym nie chcemy pamiętać. Modlitwa uwielbienia Pana nawet w najtrudniejszych momentach życia otwiera nas na Boga obecnego w naszym życiu wcześniej niż my. Mamy możliwość uczyć się od JESTEM, KTÓRY JESTEM (Wj 3, 14) obecności i szacunku do naszego życia.

Wiele pobożnych osób zmaga się z poczuciem winy, uważając, że powinny bardziej ufać Jezusowi, kochać Go, dawać o Nim świadectwo. Zapominają jednak, że ufność i miłość trzeba dopiero zbudować. Wielu na przykład skarży się: "Nie mam cierpliwości". Czy jednak nie jest tak, że mamy w sobie cierpliwość Pana Jezusa, posilamy się nią w Komunii Świętej i doświadczamy jej na każdym kroku, zwłaszcza w sakramencie pojednania? Tylko zamiast uczyć się jej od Jezusa, mamy pretensje do siebie, a przede wszystkim do Niego, że nie jest inaczej. Nie budujemy tego "inaczej", tylko domagamy się, by "już było". Nie zachwycamy się Bogiem i nie skupiamy na fakcie, że oto, będąc tak małym stworzeniem, wierzymy. Zamiast z wdzięcznością budować więź, zakładamy, że powinna ona wyglądać tak i tak.

Czy to nie jest udawanie Pana Boga? Czy w takich sytuacjach Miłość Boga nie demaskuje w nas tego małego zachłannego "bożka", który zwyczajnie nas nie kocha? Dobrze jeśli uda się nam wytłumaczyć - jak św. Piotrowi - że oto skończył się pewien etap wiary i czas otworzyć się na kolejny. Bo przecież łaska wiary prowadzi do miłości, a ta z kolei polega na budowaniu relacji. A to nie odbywa się bez bolesnych doświadczeń. Pan chce, abyśmy poznali Jego Miłość do nas namacalnie i abyśmy tą Miłością uczyli się kochać siebie i innych.

Modlitwy niewysłuchane i dobre maniery

W czasie budowania więzi z Jezusem odkrywamy trudność przeżywania z najbliższą osobą grzechu, porażki czy niepowodzenia. Dzięki konfrontacji ze Słowem Najbliższego i Najlepszego Ojca, które z miłości i tęsknoty do mnie stało się Ciałem, mogę sobie uświadomić, że utożsamiam Miłość Boga z niedoskonałą miłością ludzką, z którą jednak najbardziej jestem związany.

Mamy też szansę odkryć, że Słowo Boga nie tylko wymaga, ale przede wszystkim jest słowem obietnicy Tego, który mnie stwarza: Uczyńmy człowieka (Rdz 1, 26). Te słowa skierowane są do każdego człowieka, są zaproszeniem do wspólnego tworzenia. Ale wspólna przygoda tworzenia człowieka jest często zakłócona przez odczytywanie Słowa Bożego wy­łącznie jako rozkazu. A przecież pamiętamy, że Piotr, podobnie jak my, został wezwany do łowienia ludzi. A ludzi nie zdobywa się na siłę, łapiąc ich w sieć. Nie tak Piotr i my zostaliśmy złowieni przez Pana.

Postawa Boga może być często niezrozumiana i odbierana jako bolesna czy nawet obraźliwa. Również św. Piotr tego doświadczył. Podobnie jak w przypadku naszych, pozornie niewysłuchanych, modlitw, kiedy na przykład bardzo chcemy potrzebnych nam łask, a tu nic... Nasz Pan kieruje do nas słowo swojej trudnej Miłości także przez niewygodne i przykre do­świadczenia dnia codziennego. Codzienność, którą przeżywamy, nie jest naszym wrogiem. Ona jedynie demaskuje nas, przypominając, kim jesteśmy.

My jednak nie zawsze chcemy się z prawdą o nas zgodzić. Często okazuje się, że dana osoba nie żyje własnym życiem, ale stara się żyć według nie­uświadomionego scenariusza. To pozbawia ją radości i pokoju. Odkrywa na przykład, że uczy się nie dla siebie. Żyje wśród nas wielu wspaniałych ludzi, których życie "zmusiło" do tego "przykrego" odkrycia i trudno im przyjąć je z wdzięcznością, bo taka łaska demaskuje i chce uwolnić daną osobę od nie do końca zdrowych relacji z bliskimi.

Wybrał się i udał w okolice Tyru i Sydonu. Wstąpił do [pewnego] domu i chciał, żeby nikt o tym nie wiedział, nie mógł jednak pozostać w ukryciu. Zaraz bowiem usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczystego. Przyszła, padła Mu do nóg, a była to poganka, Syro-fenicjanka z pochodzenia, i prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki. I powiedział do niej [Jezus]: "Pozwól wpierw nasycić się dzieciom, bo niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom". Ona Mu odparła: "Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jedzą okruszyny po dzieciach". On jej rzekł: "Przez wzgląd na te słowa idź; zły duch opuścił twoją córkę". Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku; a zły duch wyszedł (Mk 7, 24-30).

Można odnieść wrażenie, że w przytoczonym fragmencie Ewangelii Jezus zachowuje się niegrzecznie wobec proszącej go o pomoc kobiety. Gdyby się obraziła, nie bylibyśmy zdziwieni. Chcielibyśmy Jezusa kultu­ralnego, szanującego naszą tak zwaną godność, a tu mamy Jezusa, który przede wszystkim nas kocha. W scenie tej Jezus pokazuje, że miłość to nie kwestia dobrych manier i chodzenia wokół człowieka na palcach, by przypadkiem go nie urazić. Miłość to przede wszystkim ofiarowanie siebie całkowicie i kochanie nie kogoś tam, ale leczenie konkretnej choroby serca.

Jezus nie chce tak po prostu uzdrowić córki Syrofenicjanki. Anselm Grün OSB zauważa, że kiedy uważnie wsłuchamy się w "obraźliwe" słowa Pana Jezusa, okaże się, że u podstaw rodzinnego problemu leży niezdrowa relacja między matką a córką. Kobieta mówi do Jezusa: "Usuń mój problem", a Jezus pomaga jej stać się matką. Słowa: niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom oznaczają, że dla matki, prawdopo­dobnie nieszczęśliwej, od jej dziecka ważniejsze było coś innego lub ktoś inny. Kiedy pokornie przyznała Jezusowi rację, wyrażając jednocześnie przekonanie, że i ona ma prawo do życia, między matką a córką powstała nowa, zdrowa relacja, w której zły duch nie miał już czego szukać. Miłość Jezusa okazuje się wierna, bardzo konkretna i chce być przyjęta. Wie, lepiej niż my, że jej potrzebujemy i z trudem się na nią otwieramy.

Wcześniej, po uwolnieniu opętanego w synagodze, uzdrowieniu teś­ciowej Piotra i nocy spędzonej z chorymi, Jezus odszedł z Kafarnaum, chociaż wszyscy Go szukali. Dlaczego uzdrowił teściową Piotra, "naru­szając" szabat, a inni musieli czekać do wieczora, aż słońce zaszło (Mk 1, 32)? Dlaczego odszedł stamtąd, skoro wszyscy Go szukali (por. Mk 1, 37)? Po­nieważ czuł się niechciany. Szukano Go jako uzdrowiciela, a On był Zbawi­cielem. A to o wiele więcej. W scenie z Syrofenicjanką pojawiła się szansa na to "coś więcej". Stało się coś więcej niż uzdrowienie córki. W naszym życiu też doświadczamy takiej Miłości: jednych Jezus uzdrawia, innych nie. Czy to nie jest obraźliwe?

Mała wiara i milczenie Boga

Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 44); Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom podniebnym: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi (Mt 6, 25); Przy­patrzcie się liliom polnym, jak rosną: nie pracują ani przędą (Mt 6, 28); Jeśli więc ziele polne, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, ludzie małej wiary? (Mt 6, 30).

Zgodnie z nauką Jezusa, by stawać się Jego uczniem, potrzebna jest miłość nieprzyjaciół i modlitwa za wrogów. Nie można się mścić i szukać odwetu. Trzeba mieć w nienawiści najbliższych i rzeczy najbardziej cenione czy potrzebne (por. Mt 5, 44-48). I jeszcze rada, by tego wszystkiego uczyć się od deszczu, słońca, lilii i ptaków. Czy to nie jest "obraźliwe"? Nas, ludzi, najdoskonalsze istoty na ziemi, namawiać, abyśmy się uczyli od ptaków i roślin (Mt 6, 25-34)?

Wspomniano powyżej o sytuacjach, w których ktoś ma problem ze słowem Bożym, bo się modli, poznaje Boga i siebie. Warto jednak wspomnieć również o sytuacjach, kiedy "Bóg się nie odzywa". Wielcy święci - św. Teresa od Dzieciątka Jezus, św. Jan od Krzyża, św. Ignacy Loyola czy bł. Matka Teresa z Kalkuty - uczą nas, byśmy docenili także te momenty w życiu, gdy "Pan się nie odzywa" albo gdy jest nam szczególnie trudno z powodu oschłości na modlitwie. Może Bóg chce wówczas, razem ze mną, popatrzeć z Miłością na to, co jest w mej duszy. A ja tego nie dostrzegam w tak zwanym pomyślnym czasie.

Wiele osób wierzących nie modli się albo robi to powierzchownie. Wiele nie uczy się modlitwy, choć ma ku temu sposobność. Modlitwę różańcową często nazywa się na przykład klepaniną, a św. Jan Paweł II mówił, że to kontemplacja Oblicza Jezusa z Maryją, czyli Tą, która zna Je najlepiej2. Z jednej strony wiele osób frustruje ich powierzchowna modlitwa, z drugiej trudno im ją pogłębić, bo trzeba by zgodzić się na to, co dla większości niełatwe, irytujące i "obraźliwe". Jedni są zawiedzeni i odpuszczają, drudzy obwiniają się z tego powodu. Na szczęście nieliczni trwają w tym dyskom­forcie i wchodzą w nowe życie.

Ów dyskomfort to nuda, bezsens, zmęczenie, irytacja, rozproszenie i wiele innych nieprzyjemnych uczuć. Po jakimś czasie (jakim to tajemnica) można jednak odkryć w owym dyskomforcie Prawdziwego, Żywego Boga, całą Trójcę Świętą, która jest obecna w sercu człowieka wcześniej niż on sam i chce, bym uczył się od Niej prawdziwego szacunku do życia. JESTEM, KTÓRY JESTEM - przedstawia się Bóg Mojżeszowi. Mamy się uczyć od Niego bycia obecnymi w naszej jedynej historii, która jest świętą mocą Jego kochającej i uświęcającej Obecności, a nie naszej doskonałości. Jeśli pojawi się w nas jakaś zmiana na lepsze, to jedynie mocą szacunku do nas, którego możemy uczyć się tylko od Jezusa.

Jak modlić się tekstami trudnymi emocjonalnie? Myślę, że trzeba przede wszystkim zachować szczerość. Niezależnie, czy będzie to "zwykły" pacierz, czy medytacja ignacjańska, trzeba pamiętać, że zbawienie to nie kwestia właściwego bilansu przed Bogiem, ale poznawania Go, budowania z Nim synowskiej relacji w Jezusie Chrystusie. Warto przypomnieć, że głównym celem sakramentu pojednania i Eucharystii jest właśnie poznawanie Jezusa Chrystusa. Poznawania Go zarówno w tajemnicy bycia w łasce uświęcającej, jak i w tajemnicy naszych porażek. Jest to możliwe, ponieważ Bóg w Ta­jemnicy Wcielenia, Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa stworzył ku temu podstawy. On pierwszy nas umiłował, objawił nam, Kim jest Miłość, oraz uczynił zdolnymi do poznawania Miłości i kochania Go Miłością Jego, nas samych i bliźnich.

Modlitwa właśnie temu służy. Posiadanie Boga w sercu to jedno, a po­znawanie Go i budowanie z Nim niepowtarzalnej więzi to właśnie zadanie modlitwy. Z pewnością nie jest ono łatwe, podobnie jak budowanie więzi międzyludzkich. A ponieważ mamy skłonność do unikania tego rodzaju trudności, nie zaszkodzi w tej przygodzie ktoś, kto będzie mądrze nam to­warzyszył. Przyjaciel, ktoś bliski, osoba duchowna. To, co powierzchowne, jest łatwiejsze i z takiego poziomu zawsze się zaczyna, ale jeśli ktoś rozwija się prawidłowo, w odpowiednim czasie powinien zatęsknić za bliskością, której wcześniej nie było. I będzie to wielka łaska - tęsknota samego Boga.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Życia Duchowego 83/2015

Lesław Ptak SJ - rektor i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Warszawie, spowiednik i rekolekcjonista.
[1] Por. S. Fausti SJ, Rozważaj i głoś Ewangelię, Kraków 2002, s. 278-279.
[2] Por. Jan Paweł II, Rosarium Virginis Mariae, Rzym 2002, 3.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy Bóg może nas "obrażać"?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.