Może nie dziwi nas to, co otrzymujemy, ale sposób, w jaki Bóg okazuje nam swoje miłosierdzie? Jest na ogół inaczej, niż sobie to wyobrażaliśmy. Pan dociera do nas inną drogą. My mamy gotowy scenariusz tego, co, jak i kiedy powinno się stać. Bóg tymczasem ma zaskakujące plany, nieprzewidziane drogi i niesamowite pomysły.
Znałam wspólnotę, która bardzo pragnęła czynić cuda. Była skoncentrowana na tym wymiarze Bożego działania. Obserwowałam wiele modlitw o cud, uzdrowienie, zaradzenie kryzysowej sytuacji. Zasada, która kierowała ludźmi modlącymi się w ten sposób, była prosta: "Pan chce cię uzdrowić. Teraz. Daje ci uzdrowienie, a ty możesz je przyjąć lub odrzucić".
CUD POTRZEBNY NATYCHMIAST?
Akcent w tych modlitwach był kładziony na "teraz!". "Już masz uzdrowienie. Już jesteś zdrowy. Właśnie w tym momencie Bóg cię uzdrawia. Na pewno, nie ma innej opcji!". Dlaczego przytaczam tę historię? Jak to dobrze, że w życiu Elżbiety i Zachariasza nie pojawili się "charyzmatycy", którzy stanęliby nad bezpłodną kobietą i zaczęli ogłaszać jej natychmiastowy cud, wieszczyć szybką ciążę i przekonywać o pewności uzdrowienia, które już nastąpiło. A co gorsze, wmawiać jej, że wolą Bożą jest jej uleczenie już, teraz. Nie!
Wolą Boga nie było uzdrowienie Elżbiety w pierwszym roku zanoszenia przez nią modłów o dziecko ani w kolejnych kilku i kilkunastu latach. Bóg powiedział: "Nie teraz. Ja wiem lepiej!".
Często jest tak, że chcemy jakiejś łaski natychmiast, a w ogóle nie zastanawiamy się nad tym, jaki plan ma Bóg wobec tego, o co Go prosimy. Może to nie jest dla nas tak dobre, jak nam się wydaje? A może musimy jeszcze poczekać, bo nie jesteśmy gotowi albo... gotowy nie jest świat. Tak, świat! Elżbiecie mogło się wydawać, że to przecież jej prywatna sprawa. Jej dziecko i jej rodzina. Nic wielkiego, zwykłe ludzkie szczęście. Wokół wszyscy mają dzieci i się nimi cieszą, a ona? Co by się zmieniło, gdyby miała potomka już teraz, natychmiast? Mogła tak myśleć, mogła tak się modlić, przecież była tylko człowiekiem i nie miała wglądu w Boże plany. My mamy przykład jej życia, Bóg mówi do nas przez nią.
Nasze sprawy nigdy nie są całkowicie nasze. Nasze prośby nigdy nie dotyczą tylko nas samych. One zawsze mają wpływ na całą historię, którą Pan prowadzi według swojego planu. Dziecko Elżbiety nie mogło przyjść na świat wcześniej ani później. Jego pojawienie się na ziemi było ściśle określone i zaplanowane. Dzieło Jana było ważnym elementem Bożej historii, musiał on pojawić się właśnie w tym konkretnym momencie, który został ustalony przez Najwyższego.
"Ach, to był Jan Chrzciciel, nie byle kto, ale przecież moje prośby i modlitwy nie dotyczą tak ważnych kwestii. Przecież ja nie jestem Elżbietą, nie jestem nikim ważnym i szczególnym". Tak myślisz? Może się okazać, że Bóg widzi cię zupełnie inaczej, a twoje prośby, mimo że dla ciebie mają charakter bardzo osobisty, są tak naprawdę bardzo publiczne.
DZIEJE SIĘ!
Tak to już bywa, że kiedy nasze modlitwy zostaną wysłuchane, kiedy Bóg spełnia nasze prośby, jesteśmy bardzo zdziwieni. Jakbyśmy w ogóle nie liczyli, że tak się stanie. A tym, że On spełnia je z rozmachem i właściwą sobie hojnością, czujemy się jeszcze bardziej zaskoczeni. Po co więc się modlimy i błagamy Najwyższego, jeśli dziwi nas obdarowanie tym, o co prosiliśmy?
A może nie dziwi nas to, co otrzymujemy, ale sposób, w jaki Bóg okazuje nam swoje miłosierdzie? Jest na ogół inaczej, niż sobie to wyobrażaliśmy. Pan dociera do nas inną drogą. My mamy gotowy scenariusz tego, co, jak i kiedy powinno się stać. Bóg tymczasem ma zaskakujące plany, nieprzewidziane drogi i niesamowite pomysły.
Kiedy anioł zstępuje z nieba, by oznajmić Zachariaszowi, że oto Bóg postanowił obdarzyć jego i Elżbietę długo wyczekiwanym dzieckiem, ten reaguje niedowierzaniem. Cóż z tego, że niebiański posłaniec przypomina mu, że o to właśnie modlił się do Boga (por. Łk 1,13). Zachariasz pozostaje nieufny. Może Bóg się pomylił? Przecież mąż Elżbiety wie dobrze, że jest już stary, a i jego żona do młodych nie należy, więc o czym mówi ten posłaniec? To jakieś nieporozumienie! Może przydałby się jakiś znak potwierdzający to, co słyszy? Ma tak po prostu uwierzyć, że Elżbieta urodzi mu syna? Chce znaku! Proszę bardzo, będzie go miał. Pozostanie niemy aż do momentu narodzin dziecka.
Taka mała Boża ironia. Mówił do Pana przez całe lata, prosząc o dziecko, a teraz nie wierzy, że Bóg go wysłuchał. Zanim ujrzy na własne oczy swojego potomka, nie będzie mówił. Jakby Pan chciał nas nauczyć, byśmy wypowiadając słowa prośby, liczyli się z jej spełnieniem.
Zachariasz milczy, a jego żona Elżbieta naprawdę staje się brzemienna. Wielkie cuda dzieją się w ich domu! Pismo Święte mówi nam, że Elżbieta przez pięć miesięcy kryła się ze swoją ciążą (por. Łk 1,24). Jej mąż nie może dać świadectwa o tym, co usłyszał, a ona sama też nie rozgłasza tego dookoła. Dziwne. Czy nie na to czekała długie lata? Nie marzyła o tym, żeby być matką? Nie cieszy się, że urodzi im się dziecko? Wydaje się zaskoczona, podobnie jak jej mąż. Oto Bóg odpowiedział na prośby, które do Niego zanosiła! Ale co będzie, jeśli nie wszystko pójdzie dobrze? Jeśli wydarzy się coś strasznego? Z pewnością znała kobiety, które nie donosiły ciąży. A może były i takie, które łudziły się, że spodziewają się dziecka. Ludzie tego nie zapomną, będą potępiać ją jeszcze bardziej, wytykać ją palcami i śmiać się. A jednak w Elżbiecie przeważa wiara w to, że oto cud stał się jej udziałem. Nie pyta jak jej mąż, nie roztrząsa, ale dziękuje Bogu. Być może są to nieśmiałe dziękczynienia zanoszone w niełatwym czasie, kiedy przychodzi jej oswoić się z nową sytuacją.
Ten sam dom co wcześniej. Ten sam ogród. Ci sami sąsiedzi. Te same ścieżki wydeptane przez nią, jej męża, służbę, znajomych i przyjaciół. Niby wszystko jest takie samo. Na zewnątrz przecież nic się nie zmieniło. Jeszcze nikt nie wie. Tylko ona i Zachariasz. Teraz każdego dnia przy tych samych czynnościach co przedtem, w tych samych miejscach, w których zanosiła błagania do Pana, może Mu dziękować i wychwalać Jego miłosierdzie.
Sąsiedzi znów patrzą podejrzliwie, być może kiwają z politowaniem głowami nad tą rodziną. Oto ten sprawiedliwy Zachariasz stał się niemową. A niby taki porządny. Pewnie znów coś przeskrobał i Pan go ukarał. Nie dość, że bezdzietny, to jeszcze niemy! Kiedyś te spojrzenia bliskich i znajomych musiały boleć Elżbietę (por. Łk 1,25), teraz przypominają jej o wierności Boga. Bóg jej nie zostawił! Okazał jej swoje miłosierdzie.
Kiedy wreszcie wychodzi na jaw, że Elżbieta spodziewa się dziecka, w Ain Karem i okolicy musi szumieć jak w ulu. Niesłychane! Cóż za radość! Cóż za łaska dla rodziny! Będzie dziecko! Pojawi się nowe życie. Podekscytowanie tą sprawą jest uzasadnione. Nieczęsto dzieją się takie rzeczy.
W rzeczywistości jednak nikt z interesujących się sprawą Zachariasza i Elżbiety nie podejrzewa, że tu dzieje się coś więcej... Że pojawi się u nich bardzo szczególne dziecko. Całe niebo cieszy się, że oto ma się narodzić ten, który poprzedzać będzie wcielonego Boga. I nawet jeśli sąsiedzi i znajomi, rodzina Elżbiety i ona sama oczekują niecierpliwie, aż przyjdzie na świat jej synek, niebo wyczekuje go jeszcze bardziej! Wreszcie nadchodzi czas, który wszystko zmieni!
***
Tekst pochodzi z książki "Kobiety, które kochał Bóg" autorstwa Marii Miduch.
Zajdziecie ją w ofercie Wydawnictwa WAM
***
Maria Miduch − dr judaistyki i hermeneutyki biblijnej, mgr teologii, mgr studiów bliskowschodnich, wykładowca języka hebrajskiego i Starego Testamentu. Członek Stowarzyszenia Biblistów Polskich, zaangażowana w inicjatywę TJCII Polska. Zakochana w podróżach - szczególnie tych do Ziemi Świętej
Skomentuj artykuł