Dlaczego dopadają nas ciemności?

(fot. shutterstock.com)

Przemienienie Syna podważa "freestylową" wizję chrześcijaństwa. Bo gdy Bóg przybliża się do człowieka, w duszy najpierw robi się gorzej, aby potem było lepiej.

"Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba oraz brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich" (Mt 17, 1-2).

Wiele wskazuje na to, że Przemienienie miało miejsce po zmroku. Wprawdzie św. Mateusz nie podaje czasu tego wydarzenia, ale św. Łukasz wspomina, że gdy Jezus rozmawiał z Eliaszem i Mojżeszem "Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni" (Łk 9, 32). Sugeruje również, że Jezus musiał tam spędzić z uczniami całą noc, ponieważ dopiero "następnego dnia, gdy zeszli z góry, wielki tłum wyszedł naprzeciw Niego" (Łk 9, 37). Łatwiej przecież zachwycić się twarzą jaśniejącą "jak słońce" i ubraniem "białym jak światło" w ciemności.

DEON.PL POLECA

"Światłość w ciemności świeci" (J 1, 5) - pisze św. Jan Ewangelista. Przyzwyczailiśmy się do tych słów, jakby były tylko ładną poetycką metaforą. A chodzi o to, że Bóg objawia się także w ciemnościach. Oczywiście, nie tych fizycznych, lecz duchowych, gdy wydaje nam się daleki i nieobecny.

Często skłonni jesteśmy dostrzegać działanie Boga i Jego błogosławieństwo tylko w tych sytuacjach, gdy wszystko nam się układa, gdy zostaliśmy wybawieni z trudnej sytuacji, gdy nie wydarzyło się w naszym życiu i rodzinie nic złego. Kojarzymy Boga z tym, co dobre, co napełnia nas radością. I, niewątpliwie, Bóg tak działa. Ale nie tylko tak.

Wystarczy prześledzić, jak wygląda nasze dziękczynienie, zarówno osobiste jak i wspólnotowe. Rzadko można w nim usłyszeć słowa podzięki także za to, co trudne, za nasze słabości, za cierpienia, słowem za wszystko, co "wrzuca" nas w ciemności. Wtedy też instynktownie łączymy wszelki rodzaj cierpienia z karą.

Według Ewangelii, Przemienienie wydarzyło się ze względu na Mękę Chrystusa i uczniów, którzy, pomimo wzmocnienia, rozbili się o nią jak okręt o skały. W dniach "panowania ciemności" bóstwo w Chrystusie też było obecne, ukryte, chociaż nie widziały Go fizyczne oczy. Jezus nie lśnił blaskiem słonecznym. Nie porażał majestatem. Nie rzucał na kolana. Przeciwnie, okazał się zgorszeniem.

Kiedy św. Jan od Krzyża pisze o działaniu światła Bożego w duszy wierzącego, używa wyrażenia "noc ducha". Jego zdaniem, gdy Bóg się przybliża, naszą duszę opanowuje mrok. Boskie światło staje się "promieniem ciemności". W ten sposób człowiek zaczyna przechodzić duchową śmierć, która daje się mu we znaki. "Pan Bóg pragnąc wyzuć dusze ze starego człowieka, a przyoblec w nowego (…) pozostawia umysł w ciemności, wolę w oschłości, pamięć w próżni, a odczucia duszy w największym utrapieniu, goryczy i przykrości" - stwierdza św. Jan w "Nocy ciemnej". Jak to możliwe, że światło oczyszczające, które przenika do duszy napełnia ją ciemnościami? Ta ciemność ma dwojakie źródło. Światło Boże jest tak wielkie i niepojęte, że przez nas, istoty o ograniczonej zdolności przyjmowania, odbierane jest jako ciemność. A po drugie, dlatego, że jest w nas wiele grzechów i niedoskonałości, które wierzgają przeciw światłu Bożemu. Jaki z tego wniosek?

Wielką przestrogą dla nas jest to, abyśmy nie utożsamiali Boga jedynie z sukcesem, przyjemnymi uczuciami i wydarzeniami, w których wydaje nam się, że właściwie nic do szczęścia już nam nie potrzeba. Od Przemienienia do Zmartwychwstania przechodzi się drogą ciemności i odrzucenia. W żadnym czasie ten istotny element Ewangelii nie był w modzie.

Hiob, którego poraził trąd, spotkał się najpierw z oporem własnej żony, która zachęcała go do złorzeczenia Bogu. Na co Hiob odpowiada niezwykle trudnym pytaniem: «Mówisz jak kobieta szalona. Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?" (Hi 2, 10) Odpowiedź na to pytanie wydaje się banalnie prosta: bo nie chcemy zła i nie kojarzymy go w żaden sposób z Bogiem. Warto dodać, że nie chodzi tu o zło moralne, wynikające z naszych złych wyborów. Nie wyobrażamy sobie, aby przez złe doświadczenia mogło zrodzić się w nas coś dobrego. A jednak kiedy dopada nas nieszczęście, pierwszym adresatem naszych pretensji jest właśnie Bóg, czyli de facto uważamy, że On jest Jego autorem.

Jak grzyby po deszczu pojawiają się w Polsce grupy ewangelizacyjne lub modlitewne, które czasem popadają w pewną skrajność. Pod wpływem "pozytywnego myślenia" i zalewu rozmaitych couchów i trenerów, niepostrzeżenie promują chrześcijaństwo sukcesu. Wystarczy obrać Jezusa za swego Pana, a twoje życie stanie się szczęśliwe (według miary ludzkiej), będziesz uzdrowiony z tego czy tamtego, nie zabraknie ci pieniędzy itd. To ryzykowne stwierdzenia, bo Jezus takiego powodzenia nie obiecuje. Owszem, jeśli Bóg zechce, człowiek może zostać uzdrowiony, ale nieraz pozostawia mu chorobę, która może go duchowo oczyścić. Może też pobłogosławić większą ilością pieniędzy. Jednak na pewno nie jest tak, że wiara w Chrystusa gwarantuje nam brak cierpienia, prób i niepowodzeń. Chrześcijaństwo ewangeliczne głosi, że Bóg nie zawsze nam ich oszczędza. A nawet jest pośród nich.

Jezus nakazując uczniom, aby milczeli o Przemienieniu aż do Jego Zmartwychwstania sugeruje, że na zrozumienie potrzeba czasu i konkretnego wydarzenia. Nie da się pojąć tego, co się dzieje jedynie z pomocą głowy. Cały człowiek musi przejść pewną drogę. Poznanie biblijne oznacza doświadczenie, przeżycie całym sobą, a nie tylko intelektualne zrozumienie.

Dlatego nie jest konieczne w życiu, abyśmy w każdym momencie rozumieli to, co się dzieje z nami lub wokół nas. Często spotykają nas takie wydarzenia, których w ogóle nie pojmujemy: pozytywne i negatywne. Nieraz mówimy: "Nie widzę w tym żadnego sensu". I prawdopodobnie mamy rację. Są pewne sprawy, które nas wyprzedzają. Gdy Jezus przemienił się wobec uczniów, to jakby zasiał w nich ziarno, które potem musiało obumrzeć przez próbę i cierpienie, by po zmartwychwstaniu zacząć wzrastać. Bóg uczynił nas świętymi podczas chrztu, chociaż do pełnej moralnej świętości dochodzimy całe życie.

Także podczas Ostatniej Wieczerzy Chrystus ustanawia dwa znaki: umycia nóg i Eucharystii. Tego pierwszego gestu Piotr nie rozumie, broni się przed jego przyjęciem, ale Jezus nalega, aby pozwolił sobie umyć nogi, bo dopiero później pojmie, o co chodzi.

Pewne wydarzenia w naszym życiu wyjaśniają się dopiero w przyszłości. Także te trudne. Więc gdy na nas przyjdą, nie oznacza to końca świata. Gdy dokonają w nas tego, po co nam zostały zesłane, wtedy zaczniemy rozumieć ich sens. Ale w trakcie ich przeżywania oczywiście się buntujemy i "nic" pożytecznego w nich nie widzimy.

Spojrzenie na życie z "góry Przemienienia" to wyższy stopień wtajemniczenia. Orygenes uważa, że "wejście na wysoką górę" należy rozumieć w sposób duchowy. Na ten szczyt nie da się wspiąć samemu. To Jezus zabrał uczniów z sobą. Inicjatywa leżała po Jego stronie. Zrozumienie, że w naszych ciemnościach świeci Bóg, nie może być owocem naszych wysiłków. Ale jeśli będziemy z nimi ciągle walczyć, ciągle siebie będziemy stawiać w centrum. I ze zmęczenia pośniemy jak uczniowie.

Dla wytrwałych:

Na Wielki Post polecam świetną książkę Ermesa Ronchiego, serwity z Włoch, pt: Naga prawda Ewangelii, w której każdy odnajdzie nadzieję i umocnienie nie tylko w chwilach ciemności. Te rekolekcje wygłoszone w zeszłym roku do Papieża Franciszka i Kurii Rzymskiej, pomagają zobaczyć prawdziwe oblicze Boga i czystą Ewangelię. Gorąco polecam.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego dopadają nas ciemności?
Komentarze (10)
Andrzej Ak
12 marca 2017, 20:51
Ci wszyscy tacy ostatnio modni "ewangelizatorzy" mają tylko jedno zadanie: promować osobę Ducha Świętego i myślę, że większość wypełnia to powołanie. Owszem jednym wychodzi to trochę lepiej innym trochę..., ale nie o jakość chyba Bogu chodzi lecz o sam tręd, aby ludzi otwierać na coś innego, na działanie, które może być lepsze od zamykania się w modlitewnych enklawach "kościelnych ławek". Bóg posłał Ducha Świętego, aby Go ludzie przyjęli i nauczyli się żyć Jego Mocą na codzień. Tak jednak w wielu wspólnotach Kościelnych nie jest, bo ludzie wierzący po wyjściu ze Świątyń powracają do swoich przyzwyczajeń, które w życiu codziennym bardziej oddalalają niż przybliżają do Boga. Dlatego Bóg powołuje świeckich, aby tworzyli przestrzenie działania Ducha Świętego. Za chwilę być może dla wielu ludzi wierzących będzie to jedyny żywy kontakt człowieka z Bogiem, bo resztę zastąpi narzucona iluzja i szerzący się teatr cieni. Zaznaczam, że nie twierdzę, iż kapłani źle wypełniają swoją posługę. Stwierdzam, iż idą czasy gdzie ta posługa może stać się niedostateczna do zaistałych warunków globalnej władzy absolutnej. Idą nowe czasy i wymagania będą się zmieniać. Jak bedzie naprawdę? Myślę, iż za kilka lat na przykładzie kilku krajów europy zachodniej będzie to już bardziej dostrzegalne.
12 marca 2017, 12:10
Jeszcze odnośnie ewangelizacji w Internecie. Ewangelizatorzy tak się rozochocili w ewangelizowaniu że odnoszę wrażenie iż są to zawody kto lepiej zmontuje filmik, kto ma lepszy sprzęt do nagrywania, ciekawsze ujęcia itd. Dominikanie to nawet współbrata za granicę wysłali, żeby zakasować inne zakony widoczkami. Nadmiar bodźców, zmieniające się obrazy, kolory, dźwięki, istny cyrk. Ja bym zamknęła to wszysto w cholerę za przeproszeniem. Wyobraża ktoś sobie żeby słuchać tylko czyjegoś głosu bez obrazków w tle albo czytać słowo pisane bez ilustracji? Ta cała ewangelizacja to tania rozrywka do kawki i ciacha.
12 marca 2017, 08:46
"Tam przemienił się wobec nich". "Przemienienie miało miejsce po zmroku". Przyznam, że nie do końca rozumiem jak to odczytać. Czy ktoś potrafiłby wskazać w swoim życiu o której godzinie dokonała się zmiana w jego życiu? Kiedy człowiek jest czymś przybity widać to na twarzy, w postawie ciała nawet w tym jak się ubiera, odżywia spędza czas itd. Kiedy człowiek odnajduje w sobie pokój widać to w pierwszej kolejności na twarzy, wygładzają się rysy tak jakby jaśniał. I nie oszuka się nikogo pięknymi słówkami gładziutkimi niczym alabaster, lico wszystko ci powie. Dlatego osobiście jak czytam czasem piękne teksty i przemowy to sobie myślę pokaż no się gagatku zamiast snuć wizje które są jedynie wytworami twojej wyobraźni.
12 marca 2017, 10:08
Nie przypuszczam, żeby to były wytwory wyobraźni, ale raczej owoc doświadczenia. Możesz spytać wielu osób, które przeszły przez jakieś cierpienie w życiu i potem mówią, że było ono dla nich zbawienne - tylko, że na takie osoby zwykle patrzy się jak na nawiedzone. Ja pamiętam, jak zdałam sobie sprawę z "błogosławieństwa" choroby mojego Taty w momencie, kiedy skutki tej choroby sprawiły, że poprawiły się moje relacje z Mamą. Nie bezpośrednio oczywiście: nie mogę już porozmawiać z Tatą, więc zostaje mi Mama i postanowiłam to wykorzystać i naprawić tę relację, która nigdy nie była doskonała. Sama choroba jest czymś złym, jakąś ciemnością, ale jak przejdziesz przez to wszystko nie buntując się, tylko przyjmując, to zawsze może to zaowocować pozytywnymi skutkami. Najczęściej widać to dopiero z dłuższej perspektywy. No i trzeba nie przegapić okazji.
D
daglezjama
12 marca 2017, 11:44
Nie zrozumiała mnie pani albo ja się źle wyraziłam. Nie ma człowieka na ziemi, którego nie dotknęło by cierpienie i jeśli mówi, że od oseska jest szczęśliwy i wszystko przebiegało jak po maśle to zwyczajnie kłamie bo nie ma takich ludzi. Kwestia co dalej się stanie bo albo tak jak pani napisała człowiek rodzi się na nowo albo nie potrafi sobie z tym co go spotkało poradzić i daje się czemuś lub komuś oszukać, to od razu widać wystarczy spojrzeć i zamienić parę słów. Czasem zwyczajnie boi się zostać sam są ze sobą, przerażają go własne myśli więc szuka pocieszenia np. w jakichś grupach wsparcia gdzie wtłoczą mu do głowy coś co wcale mu nie pomoże tylko omami. Dziecko płacze bo obtarło kolano do krwi a babcia szybko daje lizaka albo batonik dziecko zjada na drugi dzień kolano sine i opuchnięte bo zamiast wody utlenionej i zasypki podano 400 kalorii w tym konserwant. Od nadmiaru słodyczy próchnieją zęby, o czym każdy wie. Uważam, że ludzi nie uczy się samodzielności te wszystkie pogadanki, filmiki w Internecie chciażby o.Szustaka to takie słodkie batony. Ludzie to zasysają i za pomocą słodkiego batonika jest im błogo słodko itp.Czy ktoś rozumie co to znaczy to przemienienie na górze? W kościele słucha się tego jak jakiejś historyjki w którą lepiej wierzyć bo jak człowiek zacznie to analizować to jeszcze się przerazi że jakimś wywrotowcem jest. Ale jak to się przekłada na życie co to konkretnie jest. Czy u pani przemienienie nastąpiło z wieczora czy rankiem. zanotowała pani godzinę?
12 marca 2017, 20:57
W nocy, a dokładnie o 3 nad ranem. Pozdrawiam
Andrzej Ak
12 marca 2017, 21:13
Polecam wybrać się na mszę wspólnoty mimj.pl tam popatrzeć i samej wyciągnąć wnioski. Być może jedno spotkanie to za mało i zaistnieje potrzeba uczestniczenia w kilu spotkaniach. Zaznaczę że każda chwila tam spędzona jest ważna, więc od początku do samego końca ok 6 godzin. Ja osobiście doświadczyłem takiego przemienienia po ko 40 minutach drugiej części spotkania modlitewnego i trwało to do samego końca, tzn jakby się pogłębiało. Stan ten utrzymywał się jeszcze przez następne kilka tygodni, bo tyle potrzebowałem czasu aby przyjąć i pojąć co otrzymałem tam od Boga. A co otrzymałem? Głębiej odbieram Słowo Boże, tzn z głębszym zrozumieniem sensu, celu i skutków w moim życiu. Czasami czuję bycia tak blisko Jezusa jakbym wchodził w Jego Samego, gdzieś w jakąś świętą przestrzeń Jego Serca. Nie potrafię tego opisać, ale jest to niewyobrażalnie bliska więź z samym Bogiem, a zarazem człowiekiem przemienionym Bożą Mocą. W tymch momentach ja czuję to co Bóg o mnie myśli, jak mnie postrzega ile mam niedoskonałości i co powinienem poprawić, a zarazem czuję co Bóg postrzega w innych ludziach i jak postrzega ten nasz świat. Nigdy wcześniej w latach minionych nawet nie miałem takich przemyśleń, żeby wchodzić w tak bliską łączność z Bogiem w Osobie Pana Jezusa. Trzeba jednak chieć, aby Bóg przemienił nas, wyzwolił z kajdan tego świata. Wielu tego nie pragnie, choć twierdzą że są wierzący.
12 marca 2017, 21:38
3 nad ranem, latem to już prawie jasno.
12 marca 2017, 21:40
"po 40 minutach drugiej części spotkania" dobrze że miał pan przy sobie zegarek.
BF
Bartlomiej Frąckowiak
12 marca 2017, 08:19
Nawet gdy doświadczymy bycia Bogiem trwa to krótko,nie przestajemy być człowiekiem i jeszcze nikomu się nie udało więcej niż Jezus albo i nie.