- Dużo mówimy o wierze, często mówimy o miłości, ale wielu z nas dość obojętnie przechodzi koło nadziei jakby wszyscy uwierzyli w to głupie polskie przysłowie, że nadzieja jest matką głupich. Głupi są ci, którzy tak mówią, ale nie sama nadzieja - podkreśla kaznodzieja.
Poniżej publikujemy całość homilii z pierwszej niedzieli Adwentu.
Koniec czy początek? Paradoks Adwentu. Oczekiwanie z jednej strony na to, co już się wydarzyło, czyli oczekiwanie na wspomnienie a z drugiej strony dopiero co usłyszane słowa przypominają nam znaną sytuację ze świętej księgi o potopie, który niespodziewanie przychodzi i obnaża ludzi niespodziewających się. Na co czekamy? Na to, czy przyjdzie? Czy czekamy na to, że koniec? I jedno i drugie.
Koniec będzie, ale czy koniec ten oznacza straszliwy sąd, grozę? Śpiewamy "dies irae", dzień grozy, dzień lęku czy też jak będziemy śpiewali na zakończenie Mszy świętej "Maranatha, przyjdź Panie Jezu"? To się nie wyklucza. By być gotowym na spotkanie, trzeba być czujnym. Czujność. Czujność to znaczy być uważnym w tym czasie, w którym teraz żyjemy. Jakie słowo z naszej wiary otworzyłoby nam perspektywę duchowego przeżywania Adwentu? Myślę, że ten krótki okres roku kościelnego jest czasem, w którym powinniśmy uprzytomnić sobie wielkie znaczenie nadziei w naszym życiu.
Rzuć swoje serce daleko przed siebie i biegnij naprzód, aby je schwytać.
Dużo mówimy o wierze, często mówimy o miłości, to się jakoś przekłada na codzienne, często wymagające sytuacje życiowe, ale odnoszę wrażenie, że wielu z nas dość obojętnie przechodzi koło nadziei, jakby wszyscy uwierzyli w to głupie polskie przysłowie, że nadzieja jest matką głupich. Głupi są ci, którzy tak mówią, ale nie sama nadzieja. Może właśnie klika słów w czasie naszych dwunastek adwentowych będzie moim zaproszeniem do wspólnego zastanowienia się nad miejscem nadziei obok wiary, miłości w konkretnych sytuacjach życiowych.
Zacznę może od przysłowia nie z chrześcijańskiej tradycji, ale z arabskiej, które mówi tak: rzuć swoje serce daleko przed siebie i biegnij naprzód, aby je schwytać. To bardzo wzniosłe, piękne, poetyckie, ale jak przełożyć to na język konkretnych sytuacji życiowych? Przed Mszą świętą, jeszcze przed próbą scholi spotykamy się, czytamy i dzielimy się uwagami związanymi z czytaniami. Ktoś z uczestników powiedział taki zapamiętany film przedstawiający taką oto sytuację: ktoś, kto wspina się w wysokich górach, ulega wypadkowi. Sądzono, że już jest pozbawiony życia, został opuszczony, ale jednak się wydostał. Daleką drogę ze złamanymi nogami dwa tygodnie czołgając się, pełznąc. Doszedł jednak do tego miejsca, w którym udzielono mu pomocy i ocalał. To pasuje chyba do tego pięknego, bardzo poetyckiego powiedzenia.
Powinniśmy uprzytomnić sobie wielkie znaczenie nadziei w naszym życiu.
To nie są nastroje lirycznego młodzieńca czy dzieweczki, to jest mocno zraniony, dojrzały, bardzo sprawny, acz ranny dotkliwie mężczyzna, któremu zawaliło się życie. Zawaliło się w momencie, który tak bardzo kocha, bo to był wspinacz, który żył przede wszystkim wspinaczką, to było coś, co było najważniejsze w jego życiu. Ale życie zagrożone. Mógłby skapitulować i leżeć, ale rzucił swoje serce daleko przed siebie.
Robię wszystko, by dojść. Orientuję się, bo znam te góry, nie mogę iść sprawnie, doszedłbym tam w dwie godziny. Muszę się czołgać, pełzać. Nie biegnę naprzód, aby chwycić to rzucone przez siebie serce. Ta odwaga i wytrwałość to jest właśnie nadzieja. To nie jest spodziewanie się naiwne, że wszystko będzie dobrze. To nie jest optymizm. Optymizm jest taką pewnością siebie opartą na doświadczeniu. Optymista zdał trzy egzaminy i nie ucząc się, twierdzi, że zda też i czwarty, bo ma takie szczęście. Liczy na szczęście.
Nadzieja nie jest naiwnym liczeniem na cokolwiek. Jest upartym, pracowitym dążeniem do celu, do tego dobra, które jest bardzo istotne i bardzo ważne. Żyjemy niby w bardzo ciekawych dla nas tutaj w tej części Europy pokojowych czasach, to sprzyja nam wszystkim, proszę nie pomyśleć, że ja tutaj chcę głosić pochwałę wojny czy trudnych sytuacji życiowych, tylko także i czas pokoju obok tych wszystkich wojenek politycznych i świństewek, które się dzieją, żyjemy w jakimś tam spokoju. Myślę, że to jest też problem na ten nasz Adwent, tak duchowo przysypiamy. Uspokajamy naszą duchowość: ja tam sobie przetrwam, tak sobie spokojnie żyję w takiej nijakości, święty Paweł bardzo to mocno nazywał "w ciemności" czy w obojętności, banalności życia.
No tak, święta będą, z karpiami będą trudności, ale choinka już jest na rynku, toczy się wszystko bardzo dobrze. Nadzieja mówi: rzuć swoje serce. A ja mówię: znajdź najpierw swoje serce. Znajdź siebie. Bardzo często wiele naszych decyzji i myśli rodzi się tak na powierzchni naszego życia. Często małe, większe, trudne, łatwe sprawy tak jakby zaciemniają dojście do tego, co Biblia nazywa sercem, czyli tym co jest rdzeniem mojej i twojej tożsamości. Nieprawda, że nic się w świecie nie zmienia. Każdy z nas jest nowy, takiego nie było i takiego nie będzie. Mając ten dar, otrzymujesz go w czasie. Masz ten czas zagospodarować. Czas jest ci ofiarowany, ale i zadany. Pokazana ci jest droga, pokazano ci, jak dostąpić umocnienia, siły.
"Czuwajcie" słyszymy. Można powiedzieć mocniej: obudźmy się. Uwierz w to, że masz duszę. Doświadcz tego. Dojdź do serca. Znajdź ten punkt obserwacyjny w sobie, ten jedyny, niepowtarzalny. Zastanów się, czy uruchomiłeś wszystkie sygnały orientacyjne przy podejmowaniu decyzji małych, codziennych, ale też tych poważnych, trudnych, najważniejszych. Czy orientujesz się wedle tego światła, które daje nam wiara? Światła, które wskazuje wyraźnie drogę. Jak żyć, by nie rozminąć się ze sobą? By przyjąć tego, który przyjdzie, który przyszedł jako dziecię, by nam pokazać drogę, I przyjdzie jako Pan, by przygarnąć na wieki.
Całe kazanie w formacie audio można przesłuchać TUTAJ.
Skomentuj artykuł