Jeśli kaznodzieja głosi niezgodnie z nauką Kościoła, wierni mają prawo o tym wiedzieć. O tym powinny być listy pasterskie
Weryfikacja, z kim mam do czynienia, niestety jest głęboko zaniedbana przez Kościół instytucjonalny. Chodzi o to, że jeśli słucham jakiegoś kaznodziei czy uczestniczę w nabożeństwie, które mnie przeraża albo wywołuje niepokój, to co robię najpierw? Googluję. Powinienem znaleźć jasne stanowisko biskupa diecezji, z której pochodzi dany ksiądz czy na terenie której „kłusuje”, czyli głosi bez pozwolenia. Powinienem wiedzieć, jakie jest stanowisko hierarchy na ten temat - mówi Tomasz Franc OP w rozmowie z Magdaleną Dobrzyniak w książce "Bezbronni dorośli w Kościele" .
„Oddajmy Chrystusowi swoje życie, powiedzmy to” – i nakręca się atmosfera
Magdalena Dobrzyniak: Na spotkaniach grup charyzmatycznych dzieją się różne rzeczy, czasem trudne do ogarnięcia racjonalnie. Jeśli ktoś doznaje na takim nabożeństwie tak zwanego spoczynku w Duchu Świętym, a ktoś inny z tego samego spotkania wychodzi z dyskomfortem, to znaczy że ta pierwsza osoba została obdarowana, a druga jest zamknięta na łaskę?
Tomasz Franc OP: - Tak by powiedział manipulator. Zapewne zacząłby bazować na naszym poczuciu żalu czy smutku, czy może poczuciu winy, że nie odnaleźliśmy w sobie tego rodzaju „duchowych”, a na pewno emocjonalnych, ekstatycznych doświadczeń Ducha Świętego ani też euforii, którą w związku z tym się przeżywa. Kiedy byłem na początku formacji, wybraliśmy się z kilkoma braćmi na kilkudniowe rekolekcje ewangelizacyjne prowadzone przez charyzmatyczną wspólnotę należącą do ruchu Nowej Ewangelizacji. Dziś, z perspektywy czasu, widzę, że dochodziło na nich do różnych manipulacji. Przykład? „Wszyscy powstańmy, jesteśmy tu razem, módlmy się, klaszczmy w dłonie”. To jest ważne dla psychologii tłumu, ale niekoniecznie dla nabożeństw religijnych. „Oddajmy Chrystusowi swoje życie, wszyscy wyznajmy to publicznie, powiedzmy to” – i nakręca się atmosfera. Może się pojawić implikacja – według mnie fałszywa – że im więcej ktoś mówi, im bardziej ekscytująco emocjonalnie przeżywa, tym jest bliżej Boga, bliżej zbawienia, jest bardziej wierzący. Ktoś, kto przyszedł ze swoim smutkiem, lękiem, nieśmiałością czy po prostu inną dynamiką wewnętrzną, zacznie się wtedy czuć obco, gorszy albo grzeszny, tylko dlatego że nie ma emocjonalnej jedności z grupą.
Tak się stało w tej opowieści. Nagle pojawiły się wezwania: „Zaklaszczmy trzy razy dla Jezusa, zaklaszczmy pięć razy dla Jezusa” – i wszyscy zaczęli to robić. Patrzymy: jeden z braci siedzi, drugi nie klaszcze. To nie spodobało się organizatorom. Jeszcze bardziej nie podobało im się, że kiedy jako zakonnicy odmawialiśmy rano wspólnie jutrznię, dołączały do nas różne osoby świeckie. Według organizatorów tych rekolekcji było to rozbijaniem wspólnoty.
Jak modlitwa może rozbijać wspólnotę?
- Albo dlaczego tylko jedna forma modlitwy jest właściwa? Nikogo z organizatorów, nawet obecnego tam księdza, nie było stać na to pytanie. Musieliśmy wtedy spotkać się z braćmi. Jedynym dostępnym miejscem była klatka schodowa. Tak na marginesie, brak możliwości odpoczynku, swobodnego miejsca, rozmowy, gdzie mogą paść trudne, krytyczne słowa lub gdzie mogę pobyć sam ze swoimi myślami, jest też elementem manipulacji, osaczania i kontroli. Na tej klatce schodowej powiedzieliśmy sobie, że jesteśmy tutaj, bo chcieliśmy doświadczyć nowej ewangelizacji, ale jesteśmy przede wszystkim braćmi i to nas jednoczy. Jeżeli ktoś będzie chciał się modlić uwielbieniowo, wszyscy jesteśmy z nim, ale jeżeli ktoś w tym momencie siedzi na krześle i nie modli się w ten sposób, to nie znaczy, że jest gorszy. Też powinien mieć poczucie, że wszyscy jesteśmy z nim.
Trzeba mieć poczucie swojego miejsca w Kościele jako zróżnicowanej wspólnocie
To dało nam niesamowicie dużo wolności i świadomość, że możemy uczestniczyć w tych rekolekcjach w wybrany przez każdego sposób. Jeden z braci na przykład podbiegał do tych, którzy mieli spoczynek w Duchu Świętym, bo przed zakonem był na medycynie, więc sprawdzał lekko spanikowany, czy coś się im nie stało. Nikt z nas nie pomyślał, że on nie wierzy w Ducha Świętego, bo sprawdza puls. Drugi siedział spokojnie, bo jest introwertykiem. Mnie samemu trudno o takie emocjonalne doznania, więc się nie zmuszałem, a kolejni bracia po prostu modlili się uwielbieniowo, bo było im to bliskie. Wolność wewnętrzna wyrażona w sposób zewnętrzny, spójność, poczucie swojego miejsca w Kościele jako zróżnicowanej wspólnocie, a nie tylko tu i teraz, na tym nabożeństwie, to była podstawa do nieulegania manipulacji tej grupy. A może dzięki nam niektórzy też zaczęli obserwować, co się dzieje? Zresztą niektórzy siadali. Nie wszyscy klaskali. Niektórzy nadal się modlili z nami.
Rozbiliście jedność.
- Rozbiliśmy sztucznie, manipulacyjnie, przemocowo kreowany monolit, który nie jest prawdziwym obrazem Kościoła, który jest powszechny, jest wielowątkowy, wielobarwny, jeśli chodzi o różnorodność wspólnot, modlitw, osobistego doświadczenia Boga. Tym, co go jednoczy, są sakramenty.
Skoro dzielisz się swoim doświadczeniem, to ja podzielę się swoim. Bliska mi osoba, kiedy miała kilkanaście lat, często brała udział w nabożeństwach charyzmatycznych. Dziś jest daleko od Kościoła, a człowiek, który prowadził tamte modlitwy, założył swój własny. Nurtuje mnie jedno pytanie – ta osoba była wówczas niepełnoletnia. Czy w ogóle dopuszczalne jest, by w tego typu nabożeństwach brali udział małoletni? Nasuwa się od razu kwestia ogólniejsza, dotycząca odpowiedzialności za ludzi, którzy przychodzą na takie wydarzenia.
Co więcej, często przychodzą na nie ludzie, którzy poszukują, są zranieni, doświadczają kryzysu, szukają domu. To może mało sprecyzowane pojęcie, ale używam go świadomie, bo ten dobry dom kojarzy się z bezpieczeństwem, przyjęciem, akceptacją, ciepłem i bliskością. Każdemu z nas go brakuje, bo nasze domy są powszednie, czasem pełne zniecierpliwienia, opryskliwości i zapracowania. Każdy z nas nosi w sobie idealny obraz matki i ojca, rodziny, który wciąż próbuje odtwarzać. Jeśli przeżywamy jakiś kryzys, tym bardziej tego domu szukamy. Aby uniknąć nadużyć, choćby takiego, o którym mówisz, warto wskazać na kręgi aktywności czy posług takich wspólnot. Czym innym jest nabożeństwo, w którym może każdy wziąć udział, aczkolwiek tu też bym się zastanowił, bo wiele zależy od tego, co lider mówi, jak prowadzi modlitwę, do czego wzywa. Czym innym natomiast jest modlitwa wstawiennicza lidera czy członków wspólnoty nad kimś, kto o nią prosi. Powinna być poprzedzona solidnym okresem formacji osób pełniących tę posługę, czyli modlących się, tak zwanych wstawienników. Jak prowadzić taką modlitwę, jak zachować granicę w sugestywnym przekazywaniu swoich własnych myśli powstałych na modlitwie, by nie dawać fałszywego poczucia, że są to słowa Boga itd.
Szczególnie podatni na emocjonalne oddziaływanie są ludzie młodzi
W tym drugim przypadku szczególnie podatne na takie emocjonalne oddziaływanie są ludzie młodzi. Zresztą czasem wspólnoty religijne są dla nich drugim domem, do którego przychodzą, przeżywając bunt związany z okresem dorastania. Właśnie osoby małoletnie powinny być otoczone szczególną uwagą, bo one w takich ekstatycznych wspólnotach łatwo mogą zapełniać swoje deficyty taką formą oddziaływania i zbudować na tym doświadczenie wiary. W gruncie rzeczy sprowadzi się ono za chwilę do zagubienia w ramach Kościoła „coniedzielnego”, kiedy się z utęsknieniem czeka na ogłoszenia, bo one oznaczają koniec mszy. Osoby małoletnie jeszcze nie są przygotowane do tego, aby bez specjalnej formacji uczestniczyć w charyzmatycznej modlitwie. Według mnie takie prywatne, indywidualne modlitwy, w nurcie charyzmatycznym nazywane wstawienniczymi, powinny się odbywać w towarzystwie osoby dorosłej z rodziny, jeśli odbywają się nad osobą w wieku poniżej 18. roku życia.
Dodatkowo należałoby zwrócić uwagę na nadużycia tego typu, np. podczas szkolnych rekolekcji, kiedy ni stąd, ni zowąd, bez żadnego wprowadzenia, nagle ktoś rozpoczyna modlitwę językami, rozeznaje, kto w jakiej jest kondycji duchowej, ogłasza dokonujące się uzdrowienie albo – jeszcze gorzej – próbuje wypędzać złego ducha. Większość nieprzygotowanych osób rozpłacze się albo zacznie się śmiać pod wpływem emocjonalnego napięcia. Niektórzy pomyślą, że są źli i już nie wrócą do Kościoła, bo akurat ich kondycja duchowa jest inna. Nie rozumiejąc tego, co się dzieje, zaczną się obwiniać. Tak intensywne doznania z młodości zostają w człowieku na całe życie i z pewnością mówimy tu o nadużyciu, pewnego rodzaju traumie duchowej.
Skoro o różnych kręgach uczestnictwa mowa, warto może zwrócić uwagę na różnej maści kaznodziejów internetowych, na nabożeństwa uzdrowienia online, bo tam nie ma żadnych kręgów uczestnictwa. Każdy może wejść, a z liczby odsłon wynika, że cieszą się sporą popularnością. Jak z tego korzystać? Jak się chronić, jeśli zawierają treści manipulacyjne?
- Może to zabrzmi naiwnie, ale moim zdaniem przed internetowymi wpływami tego rodzaju może nas uchronić proza życia. Łatwiej nam się uwolnić spod ich emocjonalnego wpływu. Siedzimy w domu, za chwilę trzeba nastawić pranie, przyjąć gości czy wyjść z psem na spacer. To nas wyrywa z oglądanej sytuacji i zderza z realnością. To najlepsza ochrona przed manipulacją. Tak samo uczestnik nabożeństwa przeżywanego w realu, pełen euforii i ekstazy, powinien porozmawiać z przyjacielem, który nie brał udziału w takiej modlitwie. To może mu pomóc w zobiektywizowaniu doświadczenia, zweryfikowaniu, czy jest pod wpływem napchanych w niego emocji, czy rzeczywiście doświadczył czegoś głębokiego, jakiegoś duchowego przeżycia. Podstawowym wyznacznikiem bezpieczeństwa jest spójność tego, co właśnie doświadczyłem, z moim codziennym życiem, ale i z odbiorem społecznym ludzi niezależnych od grupy.
Bardzo rzadko któryś spośród hierarchów wydaje oficjalne krytyczne stanowisko
Drugi poziom weryfikacji, mianowicie z kim mam do czynienia, niestety jest głęboko zaniedbany przez Kościół instytucjonalny. Chodzi o to, że jeśli słucham jakiegoś kaznodziei czy uczestniczę w nabożeństwie, które mnie przeraża albo wywołuje niepokój, to co robię najpierw? Googluję. Powinienem znaleźć jasne stanowisko biskupa diecezji, z której pochodzi dany ksiądz czy na terenie której „kłusuje”, czyli głosi bez pozwolenia. Powinienem wiedzieć, jakie jest stanowisko hierarchy na ten temat. Wiele razy słyszałem o cierpieniu różnych osób poszkodowanych przez takich manipulatorów, a jednocześnie bardzo rzadko któryś spośród hierarchów miejsca, w którym oni działali, wydawał oficjalne krytyczne stanowisko o tym procederze. Opublikowanie pisma pokazującego niespójność z nauką Kościoła czy nazwanie po imieniu nadużycia to obowiązek przełożonego. Najczęściej jeśli już coś takiego się dzieje, to jednak zawsze z kilkutygodniowym albo czasami nawet kilkuletnim opóźnieniem, czyli zło zdążyło się już dokonać, a manipulacja zebrała żniwo. Dlaczego na poziomie diecezji czy zakonu nie mógłby biskup czy prowincjał korzystać z pomocy komisji teologicznej? Nie musi w tym od razu uczestniczyć cały episkopat, ale przecież są wykształceni księża, z kompetencji których warto korzystać, by od strony teologicznej, liturgicznej czy prawno-kanonicznej wypowiedzieli się w kilku zdaniach na temat praktyki danego kaznodziei. Jeśli ona jest niezgodna z nauką Kościoła, człowiek wierzący ma prawo o tym wiedzieć. Temu powinno poświęcać się listy pasterskie, a nie rzeczom drugorzędnym, nieistotnym dla życia wiernych.
---
Tekst jest fragmentem książki Magdaleny Dobrzyniak i Tomasza Franca OP "Bezbronni dorośli w Kościele", wydanej przez Wydawnictwo WAM. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł