Czasami z tym, co we mnie jest nieuporządkowane, trzeba jakoś żyć…

Czasami z tym, co we mnie jest nieuporządkowane, trzeba jakoś żyć…
Fot. Depositphotos.com

Podobno Anthony de Mello, znany hinduski jezuita i kierownik duchowy, udzielał takiej dobrej rady: „Jeśli chcesz pozbyć się twoich problemów, połóż je wszystkie na dłoni, a potem dmuchnij w nie jak w garść pierza, a problemy natychmiast znikną”. Jeden ze współbraci-jezuitów zapytał go kiedyś poirytowany: „Tony, a dlaczego nie zrobisz tak z twoimi problemami?”. Cóż, łatwo jest pouczać innych. Z drugiej strony czasami tkwimy w szponach sytuacji bez wyjścia: jest jak jest i nic się z tym nie da zrobić…

Jest jak jest – i przynajmniej na razie tak być musi

Kiedy pewnego razu Jezus zbliżał się do Jerycha, naprzeciw wyszedł mu spory tłum. Wszyscy się ucieszyli, że do nich przychodzi i gromadnie wyszli mu na spotkanie, a potem uroczyście prowadzili go do miasta. Przy drodze u bram miasta siedział wtedy żebrak Bartymeusz – biedny człowiek, który jak każdy inny, miał swoje marzenia (Mk 10, 46-52), ale poza nimi nie miał nic więcej. W przeciwieństwie jednak do innych, tych „normalnych”, bo Bartymeusz był niewidomy, nie mógł tych marzeń zrealizować. Zwykle do tego sprowadza się bieda. Pomimo tego, że lod obszedł się z nim tak okrutnie, nie obraził na świat i nie zamknął w kokonie zniechęcenia – musiał przecież normalnie żyć, a żeby żyć, musiał mieć pieniądze, a żeby je mieć – musiał żebrać. W ten sposób stworzył sobie własny mały świat. Z niego też musiał nauczyć się czerpać radość. I trzeba powiedzieć, że dobrze mu szło, ale co najważniejsze, nie dopuścił do tego, aby umarły w nim te jego marzenia – pomimo braku możliwości ich realizacji. Zatem robił to, co mógł: siedział i żebrał.
Kiedy jednak na horyzoncie pojawił się Jezus, dla Bartymeusza oznaczało to radykalną odmianę warunków jego egzystencji: jeśli ktokolwiek mógł wprowadzić zmianę, to był właśnie Nauczyciel z Nazaretu. Jak dobrze wiemy, szczęście zwykle nie realizuje się samo, ale trzeba mu pomóc. Obecność Jezusa otworzyła przed nim zupełnie nowe możliwości. Żebrak doskonale zdał sobie z tego sprawę i znów zaczął robić to, co mógł: zamiast cicho siedzieć, zaczął głośno krzyczeć, aby zwrócić na siebie uwagę przechodzącego Jezusa. Lecz kiedy wydawało się, że już osiągnął kres swych możliwości, pojawiła się dodatkowa trudność. Ludzie idący z Jezusem zaczęli go uciszać, bo to nie on miał stać się głównym bohaterem tego wydarzenia. Bartymeusz jednak nie dał się zbić z tropu, ale mając świadomość, że właśnie teraz być może ma jedyną okazję, aby odmienić swe życie, wytrwale i wbrew naciskom ze strony innych znów robił, co mógł. Nie mógł iść za Jezusem, bo był ślepy, ale mógł krzyczeć jeszcze głośniej – więc krzyczał. Właściwie darł się wniebogłosy. No i właśnie dzięki temu stało się coś ważnego.

A gdyby – zgodnie z logiką – nie wierzył w siebie?

Gdyby nie wierzył, że robienie tego, co może, ma jakiekolwiek znaczenie i jakąkolwiek moc, tłum przeszedłby obok niego, a on – niezauważony – nie tylko że nie zostałby uzdrowiony, ale nie dostałby nawet małego pieniążka, bo wszyscy emocjonowali się obecnością Nauczyciela z Nazaretu i raczej sami chcieliby coś od niego uzyskać, a w takich okolicznościach nikt nie myśli o wpieraniu biedaków. Człowiek, który znajduje się w opłakanym stanie, musi uporać się z wieloma trudnościami:

  • po pierwsze z presją ze strony innych, którzy nakazują mu cierpieć w milczeniu, stosownie do sytuacji odpowiednio to motywując: że trzeba być cierpliwym, że nie należy sprawiać innym (w tym Bogu) kłopotu, że nie wypada, że inni mają jeszcze gorzej, a to znoszą;
  • po drugie z niewiarą w skuteczność własnego działania, zwłaszcza, jeśli sami mogą niewiele;
  • po trzecie z apatią, która najczęściej jest środkiem znieczulającym na choroby duszy, ale która nie jest żadnym lekarstwem, czyli nigdy nie prowadzi do polepszenia kondycji.

Mogąc niewiele, trzeba niewiele robić. Nigdy nie można dopuścić do sytuacji, gdy zmagając się z jakimś nieuporządkowaniem w duszy, nie robi się zupełnie nic.

DEON.PL POLECA


W sumie to wiara w Boga łączy się z wiarą w siebie

Na koniec tego spotkania Jezus zapewnił Bartymeusza, że „wiara go uzdrowiła” – a ten rzeczywiście przejrzał i z wdzięczności szedł potem za Jezusem. To „pójście” ma wiele znaczeń, z których jedno jest symbolem dołączenia do grupy „normalnych”: żebrak stał się jak inni, czyli spełniło się jego marzenie. To, co niezwykłe w tej sytuacji, a co sam Jezus z naciskiem podkreśla, to rola, jaką sam zainteresowany odegrał w całym procesie: bo uzdrowienie dokonało się mocą spotkania z Jezusem, ale do spotkania by nie doszło, gdyby Bartymeusz na każdym etapie swego życia nie podejmował konkretnych działań. I to prawda, że mógł zrobić niewiele, ale bez tego „niewiele” nie udałoby się doprowadzić do wielkiego cudu.

Wracając zatem do zagadnienia „uczuć nieuporządkowanych” (pamiętacie tekst sprzed tygodnia?) nauka płynie stąd taka:

  • bieda to rzeczywistość, jaka może dopaść każdego człowieka: czasami dopada nas na własne życzenie, a czasami nie, tak jak to było w przypadku żebraka niewidomego od urodzenia;
  • kiedy już dopadnie nas ta bieda, kiedy w duszy zapanuje bałagan, nie traćmy nadziei, że wciąż może być lepiej i nie pozbądźmy się marzeń o świętości;
  • róbmy to, co da się zrobić, choćby to było bardzo niewiele;
  • i to, co najważniejsze: nie pokochajmy bałaganu w swej duszy, abyśmy nie przyzwyczaili się do niego i nie zaczęli traktować go jako sytuacji normalnej. Pokochanie tego bałaganu – tylko dlatego, że jest mój – to jedno z najbardziej nieuporządkowanych uczuć, jakie może skrępować człowieka.

Bałagan w duszy to sytuacja przejściowa: wprawdzie można z nim żyć, ale można też się go pozbyć – i to dopiero wtedy życie staje się „normalne” i naprawdę można się nim cieszyć.

Dyrektor Wydawnictwa WAM i DEON.pl. W latach 2014-2020 przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. Autor kilku przekładów i książek, m.in. "Po kostki w wodzie. Siedem katechez o wierze uczniów Jezusa" (dostępnej także jako audiobook).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Jan Twardowski

Czego szukam? Komu daję się w życiu prowadzić?
Kogo przypominam? Jakim jestem chrześcijaninem?
Kim jestem?

Ksiądz Jan Twardowski jest mistrzem w zadawaniu pytań tak prostych, że aż skomplikowanych. W swojej książce stawia nas...

Skomentuj artykuł

Czasami z tym, co we mnie jest nieuporządkowane, trzeba jakoś żyć…
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.