"Nieraz ktoś się chwali, że zbudował kościół. A skąd wiesz, czy Pan Bóg nie chciał, żebyś zbudował dziesięć kościołów? Może to było twoim zadaniem? Każdy ma swoją prędkość…" - mówi znany kapłan. Przeczytaj fragment szczerej rozmowy Renaty Czerwickiej z ks. Piotrem Pawlukiewiczem.
Mój kolega, gdy dowiedział się, że będziemy rozmawiać, poprosił mnie, żebym zapytała Księdza, co znaczą słowa: "trzeba zwolnić w życiu". Wszyscy wokoło mówią, żeby zwolnić, a on nie wie, jak to konkretnie zrobić. Z pracy się ma zwolnić? Dzieci nie posyłać do szkoły? To pytanie jest chyba aktualne dla wielu osób.
Zna Pani to uczucie, gdy biegnie się z góry i nogi same człowieka niosą? I już się wie, czuje się to, że się człowiek wywali, że nie wyhamuje?
Rzeczywiście, tak czasem bywa.
To jest podstęp szatana, który pod przykrywką dobrego biegu (bo przecież mamy w życiu biec, nieść, zdobywać) podsuwa za dużo. Człowiek nabiera zbyt wielkiej prędkości i pozwala się innym doprowadzić do ostateczności… Wyobraźmy sobie pracowitego człowieka, takiego, co bierze nadgodziny, a potem chce jeszcze meble w ogrodzie pomalować, obiad żonie przygotować… Gotowa katastrofa z przepracowania.
Niejedna żona, patrząc na takiego męża, który z wiaderkiem i farbą zasuwa, samochód myje, doktorat pisze, przyjmuje znajomych, bo jest lekarzem, mówi z dumą: „Jaki on pracowity i odpowiedzialny!”. Nie wie, że jej mąż kona już w tej chwili. I że ich małżeństwo jest już zmaltretowane (oczywiście taka sytuacja może też dotyczyć żony).
Byłem kiedyś na pogrzebie mojego kolegi. Mówiono, że miał organizm sześćdziesięcioletniego mężczyzny, choć niedawno skończył dwadzieścia pięć lat. Prawda jest taka, że i lenistwo może zabić, i praca może zabić. Można by i mnie pytać, dlaczego tak pędzę. Cóż, różne ludzie mają prędkości.
W takim razie skąd mam wiedzieć, czy ja aby nie pędzę? Po czym poznam, że nadchodzi moment, w którym muszę zwolnić, że to już nie jest kwestia pracowitości i fajnego ogarniania życia, tylko podstęp złego?
Pojawiają się jakieś dziwne nerwy, sprzeczki z mężem. W którymś momencie świat się przestaje podobać, z nikim się nie mogę dogadać, wszyscy w moich oczach są źli, tylko ja jestem dobry. Zaczyna się szukać znieczulenia.
Niejeden kapłan umarł na nadaktywność. Pewien mądry ksiądz powiedział mi kiedyś: "Jeśli spotkasz kiedyś księdza, który ci powie, że przez dziesięć lat nie był na urlopie, to uważaj, bo masz przed sobą niebezpiecznego człowieka, który może ci zrobić krzywdę. On już nie kontroluje siebie". Pan Jezus też mówił do uczniów: "Zwolnijcie". Bo przychodzi taki moment, że człowiek zaczyna wierzyć, że sam może się zbawić. Człowiek, który się modli i który zna siebie, nie da się tak ponieść.
Przypomniała mi się historia księdza, który szedł do kościoła odprawić mszę świętą. Już w zakrystii, gdy stał przygotowany do wyjścia, ktoś wpada z krzykiem: "Proboszczu, plebania się pali!". "Gasić" - odpowiedział spokojnie, a do ministrantów: "Wychodzimy". Niewzruszony. (śmiech)
To jest piękne. "Gasić, wychodzimy". Dla niego msza to była msza. Zgaszą to zgaszą.
Te przyspieszenia, za którymi często tęsknimy, nie są dobre. A z drugiej strony warto mieć w pamięci to, co ks. Aleksander Federowicz powiedział kiedyś o pysze: że jest pycha pochodząca z dumy i pycha pochodząca z nieśmiałości. Można być pysznym na dwa sposoby. Na obiedzie ktoś zgarnie wszystko z półmiska dla siebie, "bo mi się należy, bo ja głodny chodzę", a ktoś inny będzie siedział w kąciku i udawał świętego, a w głębi duszy będzie myśleć: "Ale z nich barany. Ja się do tej dyskusji nie włączę, bo za mądry jestem na to".
Każdy ma swoją prędkość. Nieraz ktoś się chwali, że zbudował kościół. A skąd wiesz, czy Pan Bóg nie chciał, żebyś zbudował dziesięć kościołów? Może to było twoim zadaniem? Każdy ma swoją prędkość… I wszelkie porównywanie się z innymi jest głupie.
A jakie zadanie od Pana Boga dostał ksiądz Piotr Pawlukiewicz?
Z tego, co widzę, najbardziej cenną rzeczą, jaką robię, jest skłanianie ludzi do powracania do Boga… Ożywianie ich. Jeżeli w jakiejś klasie był spór, a katolicy dali radę, nie zwiali, nie zdezerterowali, ale poszli, żeby bronić Chrystusa - to już jest dobrze. Mnie chodzi o to, żeby dać im do ręki argumenty.
Gdyby zebrać w jednym miejscu wszystkie osoby, którym Ksiądz pomógł, to pewnie byśmy mieli spore miasteczko, a może i metropolię.
Ale proszę mi wierzyć… (dłuższa pauza)
Nie wiem, jak to się dzieje. Może pomyliłem miejsca w ławce, kiedy nauczycielka szła i pytała, co będziesz robił, jaka będzie twoja aktywność? Tylu księży wie więcej od mnie. Z historii Polski, z geografii, z polityki…
Przecież tu w ogóle nie o wiedzę chodzi.
Chodzi też o wiedzę… Ale z wiedzą trzeba ostrożnie.
Chwilę milczymy. W pewnym momencie ksiądz Piotr podnosi głowę i patrzy na mnie z półuśmiechem.
Nie nudzi się Pani ze mną?
Żartuje Ksiądz?
Bo ta nasza rozmowa jest strasznie nudna.
Jak mogłabym się nudzić z takim człowiekiem, jak Ksiądz?
Niektórzy przypisują mi pewną wartość z powodu tego, co zrobiłem piętnaście lat temu. Że nagrałem konferencję o seksie. Z tą kasetą to był zresztą niezły numer. My się czasem śmiejemy, że jak diabeł chce jakieś dzieło ściąć, nie pozwolić go zrealizować, to Pan Bóg tylko czeka i broni.
Po tej pamiętnej konferencji "Seks - poezja czy rzemiosło" poszedłem z bratem do hotelu. Nagle tak mnie coś w kręgosłupie walnie… Przeleżałem do rana na podłodze. Rano brat proponuje: "Poczekaj, pójdę po jakieś proszki przeciwbólowe". Tak mnie bolało, że w ogóle nie mogłem chodzić. Ledwie byłem w stanie doczołgać się do łazienki.
Mnie się takie historie generalnie nie zdarzają. Teraz naturalnie, jak mam pęknięty kręgosłup, to co innego. Ale wtedy ten ból ni stąd ni zowąd? Dziwne to było…
Robimy przerwę.
Wychodzimy na chwilę na zewnątrz. Dołącza do nas Krzysiek [Antkowiak – przyp. red.] i planujemy, dokąd pojedziemy na obiad (codziennie odwiedzamy inną restaurację). Oglądamy na YouTubie nagranie z rekolekcji w Szczecinie, gdzie organizatorzy w prezencie dla księdza Piotra zaprosili Krzyśka Antkowiaka, aby zaśpiewał utwór do słów ks. Piotra pt. "Litania". Po skończonej piosence ks. Piotr wziął do ręki mikrofon i powiedział: "Ja bym nic nie zmienił w tym tekście, tylko jedno bym zmienił - słowa: ksiądz Pawlukiewicz, wykonanie: Krzysztof Antkowiak, tytuł: "Litania - Autobiografia… ich obu". Na te słowa ludzie zaczęli się śmiać i klaskać.
Ludzie się śmieją, a ja nie wiem, czy jest się z czego śmiać…
Przyzwyczaili się do tego, że jak się pojawiam, to będzie wesoło.
Dlaczego autobiografia "ich obu"? Z Krzyśkiem rozmawiałam i znam pokrótce jego historię, ale czemu też ksiądz Piotr? Co w Księdza życiu było jak w tej litanii?… A może jest?
Jest z nami powiązana. W życiu nie wszystko układa się tak gładko i po kolei, jak w katechetycznych programach.
Pisał Ksiądz Litanię z myślą o kimś konkretnym? Czy od początku to miał być rodzaj autobiografii?
Znam ludzi, dla których pieśni kościelne, formuły modlitw czy architektura wnętrz kościelnych jest ważna, ale znam też ludzi, którzy nigdy tego nie łykną. To nie jest ich świat… Wychodziłem kiedyś z kościoła św. Anny. Tam są takie gabloty ilustrujące formy duszpasterstwa. Że jest grupa charytatywna, modlitewna, muzyczna… Zobaczyłem chłopaka. Stał i przyglądał się tym wszystkim formom zaproszenia: "wstąp do nas", "przyjdź do nas, odnajdziesz Chrystusa". W którymś momencie powiedział: "Proszę księdza, wszystko to rewelacja. Tylko mnie to nie rusza. Nie ten adres. Nie ta muzyka, nie te formy".
Co, zdaniem Księdza, mogłoby przyciągnąć dzisiaj ludzi do Kościoła? Czy w ogóle chodzi o to, żeby przyciągać za wszelką cenę?
Trzeba by zapytać o to tych, którzy nie mogą się odnaleźć w Kościele. Nie mogą w nim odnaleźć swoich tekstów, swoich słów, swojej muzyki.
W książce "Ty jesteś marką" opowiadał Ksiądz o pewnym plakacie zachęcającym do wstąpienia do zakonu…
Wspominałem o tym plakacie z Góry Świętej Anny? Były tam różne piękne plakaty, kolorowe, wydrukowane na kredowym papierze: "Przyjdź do nas, zaniesiemy Chrystusa światu", "Wstąp do nas, a odnajdziesz pokój serca". I był też plakat na szarym papierze, z tekstem napisanym plakatówką: "Nie wiem, czy zrobisz coś wielkiego. Wstąp do nas, spróbujemy nie zmarnować życia". Taka jest prawda. Nie wiemy, czy dokonamy w życiu czegoś wielkiego. Cieszmy się, jeśli nie zmarnujemy życia.
O tym właśnie Ksiądz myślał, kiedy szedł do seminarium?
Właśnie. Bo ja nie miałem takiej… ludowej pobożności, jaką wielu kleryków przynosiło ze swoich rodzinnych domów.
Czy to właśnie, paradoksalnie, nie sprawiło, że mówił Ksiądz inaczej jak koledzy: prościej, ciekawiej, bez tej "pompy"? Zapisałam sobie nawet Księdza słowa z jednego kazania: "Z braku rodzi się lepsze"…
Tak, tak, słusznie. Mówiliśmy o moim ulubionym zespole, prawda? Bo na ogół jest tak, że jak coś jest pobożne (w opinii większości), to musi to być litania do Matki Bożej albo do Pana Jezusa. Albo godzinki. A dlaczego nie mielibyśmy się modlić…
…"Nieznanym listem" SBB na przykład?
Tak! Każdy jest przecież inny! W dodatku można się modlić w różnych miejscach.
Przez wiele lat odnajdywałem w mieszkaniach księży, na półeczkach moich kolegów, pojedyncze perełki, które były także w moim sercu. Ale nigdy nie spotkałem - choć byłem w kilkuset domach księży - takiego samego zestawu płyt, jaki miałem ja.
Czyli jakiego?
Jest u mnie Grechuta, SBB, Pink Floyd. U wielu kolegów znajdowałem podobne zestawienia ("Ten gość tego słucha?" - bywałem nieraz zaskoczony). Ale SBB spotkałem chyba tylko u kilku księży. Świra na tym punkcie miałem tylko ja.
Niektórzy mawiają, że gdy chłopak przekracza próg seminarium, traci trochę z siebie i wchodzi w - podobnie dla wszystkich skrojony - "księżowski ubiór"…
Nikt w seminarium nie czepiał się mnie, że słucham sobie SBB, ale władza seminaryjna faktycznie kazała mi chodzić na przykład na godzinki. Mało kiedyś z krzesła nie spadłem, jak przeczytałem w jednej książce Szustaka, że jemu się Gorzkie żale nie podobają.
Tak, faktycznie, gdzieś mówił, że nie przepada za nimi.
Nie cierpi ich! Tam się tylko jęczy i stęka. Nie jego wrażliwość, nie jego klimaty.
A Ksiądz lubi Gorzkie żale?
One są jak chleb powszedni. Trzeba się nimi najeść. To taki chleb z masłem przygotowany dla wszystkich. Tak już jest, że w Kościele są potrzebne różne wspólnoty i są potrzebne kościoły służące do sprawowania kultu i do nauczania. Ci, a nie inni ludzie pod kierownictwem księdza biskupa wznoszą świątynie, a potem uczą pieśni takich, a nie innych. I oni mają prawo decydowania o tym, co będzie śpiewane w ich kościele, a co nie.
A gdyby to Ksiądz decydował, to co byśmy śpiewali w kościołach? Co by było "puszczane"?
Nie chcę powiedzieć, że w kościołach nie leci nic ciekawego. Pojawiają się co rusz pozaliturgiczne pieśni, bywa, że zespoły jazzowe grają w kościołach. Są różne formy muzyki, których nawet ja nie do końca rozumiem.
Wiele razy zdarzało mi się zwiedzać jakieś miasto z przewodnikiem. Oglądaliśmy obrazy albo rzeźby z XV, XVI wieku, widzieliśmy świątynie zbudowane w XVII, potem w XVIII wieku… Myślę sobie: "Kurczę, a dlaczego nie pokazać ludzi, którzy chodzą żywi po ulicach? Jak oni się modlą, jak oni rozwiązują swoje problemy"?
Przez sześć lat formacji modliłem się w przyseminaryjnej świątyni. I zastanawiałem się: "Dlaczego przez sześć lat muszę oglądać obrazy namalowane przez kogoś, kto żył wiele wieków wcześniej? Jakiś facet namalował obraz pięćset lat temu i teraz ja mam się na nim wychowywać?". Takie przemyślenia miewałem… Więc jeśli komuś nie podobają się Gorzkie żale, to wcale nie znaczy jeszcze, że jest to człowiek niepobożny.
Ojciec Adam Szustak z jednej strony nie lubi Gorzkich żali, ale z drugiej strony odmawia cztery różańce dziennie i uważa różaniec za swoje najskuteczniejsze narzędzie do walki z różnymi pokusami codzienności.
No właśnie! A więc modli się formą modlitewną sprzed kilku wieków. Tylko że inną. W dodatku poświęca na tę modlitwę mnóstwo czasu. Cztery różance? Hmm. To całkiem sporo…
On bardzo dużo podróżuje.
Ale wróćmy do pytania o braki. Z braku rodzi się lepsze… Co by to zmieniło, gdyby Ksiądz otrzymał tę - jak to Ksiądz nazwał - tradycyjną pobożność?
Byłbym silniejszy duchowo.
Długa chwila milczenia.
Czy coś jeszcze?
Chyba tak, chyba chodzi o to…
Widzi Pani, można komuś pokazać folder na przykład jakiejś firmy cateringowej, na którym pysznią się niesamowite potrawy, dania, jakieś wyszukane kanapeczki, koreczki… Dać mu ten folder i powiedzieć: "No zobacz, jakie to fantastyczne. No fantastyczne! To żyj z tym folderem, a ja idę się najeść mielonym z kartoflami".
Tak właśnie jest ze mną. Często daję ludziom takie właśnie piękne foldery. Patrzysz, a tu nieprawdopodobne dania, homary i inne takie… A ja bym zostawił to zdjęcie z homarami i poszedłbym na kopytka. Przynajmniej bym się najadł…
A jednak wczoraj w restauracji zamówił Ksiądz krewetki…
Tak jest. Krewetki mają to do siebie, że ładnie wyglądają, atrakcyjnie. I można się nimi najeść.
Ksiądz, który nie żyje tym, co głosi, jest dobrym księdzem?
Tak to już jest, że ksiądz robi coś dla innych, ale sam nie uczestniczy w tym na 100%. Jeśli jestem na parafii, to moim psim obowiązkiem jest zapewnić parafianom, żeby były litanie majowe, czerwcowe, bo taka jest tradycja polskiego Kościoła katolickiego. Taka jest też wola większości, taka jest wola biskupa.
Chodzi mi bardziej o nauczanie. W nawiązaniu do tego, co mówił Ksiądz o barwnych potrawach i mielonym… Co ma zrobić ksiądz, który mówi innym, jak mają żyć, ale sam czasami do tego nie dorasta?
Powinien do tego dorastać i tyle. A co innego miałby zrobić?
Tekst pochodzi z książki ks. Piotra Pawlukiewicza "Z braku rodzi się lepsze".
Skomentuj artykuł