Nie bój się. Jestem blisko

(fot. shutterstock.com)

"On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: "Milcz, ucisz się". Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: "Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?" (Mk 4, 39-40)

Jezus chce, abyśmy doświadczyli w ciele i duchu, że On nie tylko pięknie mówi o królestwie Boga, lecz jest królestwem Bożym. Nie wystarczą same słowa. Konieczne jest doświadczenie mocy, która stwarza, odbudowuje to, co zniszczone. Przy Nim nie ma powodu do obaw.

Spójrzmy najpierw na kontekst, w jakim pojawia się wydarzenie uciszenia burzy na jeziorze. Zanim do niego doszło, Jezus spędził cały dzień nad brzegiem jeziora, nauczając. Dużo mówił, opowiadał przypowieści tłumom. Uczniom jednak wyjaśniał sprawy bardziej szczegółowo. Nic dziwnego, że po całym dniu ciężkiej pracy chciał odpłynąć gdzie indziej i odpocząć. Był już zmęczony i zasnął w łodzi. A było to chyba duże zmęczenie, skoro we śnie nie przeszkadzał mu nawet gwałtowny wicher i rozbujane fale.

Popatrzmy jeszcze nieco dalej na to, co się dzieje w Ewangelii św. Marka. Ten cud na jeziorze otwiera nowy etap w formowaniu uczniów. Po nauczaniu następuje seria pięciu znaków: uciszenie burzy, wyrzucenie gromady złych duchów z poganina, uzdrowienie kobiety z krwotoku, wskrzeszenie córki Jaira oraz zderzenie z niewiarą bliskich w Nazarecie. Po zajęciach w tej szkole, gdzie się nie tylko słucha, ale uczestniczy w wydarzeniach pełnych mocy, Jezus posyła uczniów w świat, już bez Niego, ale z Jego władzą.

Jezus to znakomity pedagog i psycholog. Kształtuje i przygotowuje uczniów powoli, oddziałując na nich przez różne wydarzenia. Jego cuda nie są pokazowym show. Ich główny cel to wzbudzenie wiary w uczniach. Ewangelista wyraźnie podkreśla, że uczniowie Mu towarzyszą, wszystko obserwują, nic nie mówią. Mają być tylko świadkami. Jezus chce, aby doświadczyli zmysłami, że On nie tylko mówi pięknie o królestwie Boga, lecz że jest królestwem Bożym. Nie tylko słowa się liczą, ale także doświadczenie mocy, która stwarza, odbudowuje to, co zniszczone, wprowadza ład.

Wspomniane znaki ujawniają w ludziach różnego rodzaju lęki. W uczniach przed nawałnicą i wodą. W mieszkańcach Gerazy przed samym Jezusem i dalszą stratą tego, co dla nich ważne, ponieważ ceną za uratowanie opętanego były potopione świnie, które stanowiły ich utrzymanie. Kobieta z krwotokiem bała się, że kiedy opowie, co zrobiła - jako nieczysta dotknęła się bowiem Jezusa - to zostanie ukarana. Jair zaczyna drżeć na wieść, że jego córka już umarła. Mieszkańcy Nazaretu wystraszyli się nowości - nie spodziewali się, że ich sąsiad może być kimś tak wyjątkowym, bo dotąd wydawał im się zwyczajny.

Zauważmy, że te znaki dotyczą rzeczywistości, które częściowo lub totalnie zagrażają naszemu życiu, zarówno biologicznemu jak i duchowemu. Wśród nich mamy żywioły, demony, choroby, śmierć, bycie odrzuconym i wyłączonym poza wspólnotę. Nie są to więc błahostki. To zagrożenia, których najbardziej się boimy, ponieważ w konfrontacji z nimi czujemy się bezsilni. Mimo upływu czasu, rozwoju techniki i medycyny, lepszych środków prewencji, także i my nadal nie mamy nad nimi pełnej kontroli i pewnie nigdy jej nie zdobędziemy, co najwyżej będziemy mogli sprawniej złagodzić pewne skutki ich działania. Życie wielu z nas opiera się na kontroli innych, siebie samych, otoczenia. To daje poczucie siły i władzy. Brak kontroli bywa dla nas trudny, ponieważ gdy ją tracimy, czujemy, jakbyśmy spadali w przepaść. Wydaje nam się, że stajemy się nikim, że zostaniemy unicestwieni. Te ograniczenia przypominają nam jednak, że jesteśmy stworzeni.

Wielu lęków egzystencjalnych być może na co dzień wprost nie doświadczamy. Wir pracy, zagonienie, spotkania, zajmowanie uwagi nadmiarem bodźców, powoduje, że ich nie zauważamy. Przedzierają się jednak do naszej świadomości. Czasem pojawiają się znienacka. Zupełnie nieproszone nachodzą nas w chwilach ciszy, skupienia, modlitwy, przed zaśnięciem, w snach i po przebudzeniu. Lęk jest uczuciem - jak pisze św. Tomasz z Akwinu - i dotyczy raczej przyszłego zła, postrzeganego jako zagrożenie, któremu trudno się przeciwstawić. Jednak przyszłe zło pobudza i nakręca wyobraźnię w teraźniejszości. Doświadcza tego intensywnie nasze ciało: poruszają się nasze wnętrzności, pojawia się ucisk w brzuchu, wzmaga się bicie serca, występuje pot i wzrasta ciśnienie. Aniołowie nie wiedzą, co to znaczy.

Zazwyczaj od lęków uciekamy, bo nie są przyjemne. Boimy się tego, że się boimy. I tak jedni lęki tłumią, wszystko racjonalizując. Inni udają greckich herosów, bo rzekomo niczego się nie boją. Jeszcze inni "łagodzą" je różnego rodzaju przyjemnościami, co daje chwilową ulgę.  Przemoc psychiczna i fizyczna też bywa paradoksalną maską zakrywającą lęk, by udowodnić sobie i innym, że jednak jestem silny i nic się mnie nie ima.

Co na to Ewangelia?

Przede wszystkim objawia nam mądrość: w gruncie rzeczy od lęków uciec nie można, bo są one częścią człowieczeństwa, chociaż nie naszym przeznaczeniem. Jezus wyrzucając uczniom, że są bojaźliwi, w pewnym sensie się dziwi. Źródło lęków tkwi w nas i w świecie zewnętrznym. Musimy się pogodzić z tym, że to, czego się boimy, jest częścią życia. Nie mamy mocy, by to, co nam zagraża, całkowicie wyeliminować. Jesteśmy ludźmi, nie bogami. Natomiast jest ktoś, kto jest Panem całego stworzenia, do którego należą również żywioły, demony i śmierć. Ten ktoś jest z nami dokładnie wtedy, gdy się boimy i gdy dosięga nas to, czego się boimy. Tę obecność dobrze symbolizuje sen Jezusa w łodzi. Dlatego według Ewangelii lekarstwem na lęk jest wiara. Zadziwiające, że przeciwieństwem wiary jest zdaniem Jezusa lęk, który nie dotyczy Boga, lecz stworzenia bądź tego, co uważamy w nim za defekt. Wiara nie polega tylko na tym, by wiedzieć, że istnieje Bóg. Wiara jest powierzeniem się w dobre ręce i pokojem.

W przeciwieństwie do apostołów, nie doświadczamy wprost zmysłami uwalniającego działania Chrystusa. A jednak Ewangelia powstała dla nas - uzdrowienie mocą Bożą i uciszenie lęków jest możliwe. Jak? Dzięki modlitwie i sakramentom. Chodzi głównie o modlitwę, w której zdaję sobie sprawę, że Bóg jest teraz obecny - modlitwę serca, bycie w milczeniu na adoracji, wsłuchanie się w Słowo Boże. Wtedy mogę poczuć bliskość Pana, wypowiedzieć bądź po prostu zauważyć to, czego się boję. Mogę dopuścić do siebie lęki i być z nimi przed Panem. Wtedy one powoli ustępują, a przynajmniej nie paraliżują myślenia i działania. Uzdrowienie nie wiedzie jednak poprzez odrzucenie lęków albo uporczywe oszukiwanie siebie, że jestem od nich wolny. Uzdrowienie przychodzi przez ujawnienie lęków w obecności Boga. Taką taktykę obrał Jezus wobec uczniów. Ta sama terapia zaoferowana jest nam.

Jezus ucisza burzę, czyli lęk. Doświadczenie Bożej mocy wprowadza do serca ludzkiego ciszę i pokój: apostołowie przestają panikować w łodzi; opętany już nie krzyczy i nie rani się kamieniami; kobieta, której ustał krwotok idzie do domu uspokojona; ludzie w domu Jaira przestają płakać i zawodzić. Jedynie mieszkańcy Nazaretu pod wpływem lęku wpadają w gniew i chcą zabić Jezusa - w taki sposób próbują poradzić sobie z lękiem. Jezus uwalnia od lęku, ale muszę go Mu powierzyć. Wszystko jest łaską, ale coś jednak zależy również od ludzkiej wolności.


Gorąco polecam książkę o. Martina Lairda "W krainę ciszy", która jest wprowadzeniem do modlitwy serca i skupienia. Taka modlitwa jest drogą, na której powoli odkrywamy, że wszystko jest w rękach Boga i w sumie nic nam nie może zagrozić. Cisza to najlepsze lekarstwo na ludzkie lęki.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie bój się. Jestem blisko
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.