Życzenie jest zawsze niespieszne. Aby ci „dobrze” życzyć, muszę się zastanowić nad treścią tego, co powiem. Życzenie nie mieści się w ekonomii kreślonej maksymą „czas to pieniądz”; powiedzielibyśmy raczej, że powaga rozumnych życzeń mieści się w przestrzeni opisanej maksymą „czas to namysł”.
„Czego mam ci życzyć?”. To pytanie, uświadomione czy nie, poprzedza gest ręki trzymającej pióro nad bożonarodzeniową kartką, jest u początku ruchu wyciągniętej dłoni z opłatkiem. Rozbawienie sylwestrowego wieczoru, gdy wznosimy ku sobie kieliszki szampana, w jakimś stopniu łagodzi ostrość pytania, ale nie usuwa bynajmniej jego dramatyzmu. Czego więc mam ci życzyć?
2
Różne mogą być źródła tego dramatyzmu. Jednym z nich, być może najważniejszym, jest to, że kiedy mam sformułować moje dla ciebie życzenia, nagle wyraziście spostrzegam, jak mało o tobie wiem, przy czym owo „mało” nie odnosi się do informacji, faktów, historii osobistej – o tym zapewne wiem wiele. „Mało” w tym przypadku oznacza przyznanie, że każdy z nas ma jakieś ciemne wnętrze, pozostające poza światłem informacji i nawet intymnego wyznania. Dzięki tej tajemnicy kształtuje się „ty” osoby, dzięki niej jest on/ona czymś więcej niż np. „przechodniem”, zatem tym, przy którym się nie zatrzymuję. Tymczasem składanie życzeń, o ile mają one cokolwiek znaczyć, zaczyna się od zatrzymania właśnie. Nie mogę ci życzyć niczego „w biegu”, „w przelocie”, przebiegając korytarzem z pokoju do pokoju, kręcąc się niespokojnie w miejscu. Zastanawiając się nad treścią życzeń, chcę przystanąć przy tobie, zatrzymać się w akcie niespiesznego towarzyszenia, spojrzeć poza to, co o tobie „wiadomo” jako o „pracowniku”, „koledze”, „żonie”, „mężu”. W tym akcie jesteś czymś więcej niż tak pojmowanym „sobą”.
3
Życzenie musi przecież odróżniać się zdecydowanie od innych aktów mowy, inaczej zostałoby pozbawione swojego uroczystego charakteru. Chciałbym, aby życzenie trafiło w to, co w tobie najważniejsze, najistotniejsze, aby – w najlepszym znaczeniu tego zwrotu – „dotknęło cię do żywego”, lecz teraz właśnie, w tej wymagającej sytuacji czuję, że moje życzenie może skierować się w pustkę, może okazać się całkowicie chybione. To, że często odczuwamy zdawkowość, nawet banalność naszych życzeń, wypływa właśnie z tego poczucia niemożliwości precyzyjnego „wycelowania”.
Chciałbym ci życzyć tego, czego najbardziej pragniesz, ale nagle poraża mnie moja własna niewiedza: oczywiście, mogę być niemal pewny, że przypuszczalnie jak wszyscy pragniesz „zdrowia” i „szczęścia”, ale jaki kształt te pojęcia mają przyjąć w twoim życiu – o tym wiem niewiele, może wręcz nic. Dręczy mnie niejasne podejrzenie, że moje życzenia „opływają cię”, mijają bokiem, ledwie muskają, a przecież waga życzenia spoczywa właśnie na owym silnym „dotknięciu”, którego – obawiam się – moje słowa są pozbawione. Męczy mnie myśl, że słowa, którymi wypowiadam życzenia, są „byle jakie”, choćby nawet układały się w nadzwyczaj wymyślne figury retoryczne.
4
Gdy sięgamy po gotowe kartki z wydrukowanymi życzeniami, których producent zadbał o „zdrowie” i „pomyślność”, ozdobione wszelkimi wizualnymi atrybutami święta i radości, szukamy wyjścia z tej sytuacji. Urzędowy, oficjalny charakter tego rodzaju sformułowań niesie obietnicę powszechnego zrozumienia: powaga słowa drukowanego przekonuje, że mowa o rzeczach ogólnie przyjętych, których zrozumienie zapewnia zwyczaj i tradycja, jeśli nie filozoficzne przekonanie, które utorowało sobie drogę do powszechnej świadomości. Nie formułuję więc nic „swojego”, ograniczam ryzyko błądzenia; odnoszę się do tego, co wszyscy „wiedzą”, co stanowi koleinę życia.
Lecz czy moc życzeń nie powinna polegać właśnie na tym, aby były zdolne do wytrącania nas z tejże koleiny? Skoro mają odnosić się do tego, czego najistotniej pragniemy, co jest w największym stopniu „moje”, bowiem od niego zależy moje „szczęście”, przeto posuwanie się dobrze wydeptaną ścieżką, gminnym gościńcem, sprzeciwia się temu, czym jest życzenie. Jego zwrot jest w całym tego słowa znaczeniu „osobisty”: staję przed „tobą” i „tobie”, a nie jakimś odległym „im”, czegoś życzę.
5
Gotowa kartka bożonarodzeniowa lub noworoczna zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę: nie tylko kieruje na bezpieczne szlaki z dobrze wytyczonym kierunkiem marszu, oznaczonym oficjalnymi drogowskazami „zdrowia” i „szczęścia”, ale także pozwala szybko uporać się z kwestią życzenia: wystarczy podpis i zaadresowana koperta. Ale to kolejna zdrada: życzenie nie może zmieścić się w ekonomicznie wygospodarowanym czasie. Ono jest zawsze jakąś nadwyżką, nadmiarem, wylewającą się rozrzutnością. Życzenie jest zawsze niespieszne.
To dlatego, aby zachować jego powagę, muszę przystanąć. Aby ci „dobrze” życzyć, muszę się zastanowić nad treścią tego, co skieruję w twoją stronę; życzenie wymaga namysłu, a więc nie mieści się w ekonomii określonej maksymą „czas to pieniądz”. Powiedzielibyśmy raczej, że powaga rozumnych życzeń mieści się w przestrzeni opisanej maksymą „czas to namysł”. Zanikająca umiejętność pisania życzeń piórem mówi bez wątpienia o triumfie pierwszego rodzaju ekonomii nad drugim. Zwyczaj przesyłania ich pocztą elektroniczną stanowi już tylko kropkę nad „i”.
Zaczynam się domyślać, że samo sformułowanie pytania „czego sobie życzymy” już o czymś mówi. Gotowe życzenia przygotowane przez wydawców w swojej anonimowej ogólności, otulone bezpiecznym kokonem powszechnie powtarzanej frazeologii, tworzą przestrzeń bezosobową. Stanowią pewien wzór, model, który przyjmuję, bowiem wcześniej został już zaakceptowany przez innych. To świat, gdzie nie musimy się namyślać, bowiem przecież to, co najważniejsze, zostało już ustalone w sposób obowiązujący i dla mnie, i dla ciebie. Pytanie „czego sobie życzyć?” opisuje dobrze ten stan rzeczy. Ma charakter wytycznej wskazującej jedyną drogę (niczym słynne „co robić?”), a małe słówko „sobie” dobitnie wskazuje na tożsamość wszystkich życzeń (to, czego tobie, życzę także i sobie, bowiem przecież jest ustalony wzór tego, czego trzeba i wypada sobie życzyć). Wreszcie sam bezokolicznik pobrzmiewa komendą, a całe pytanie sugeruje, że egzystujemy w świecie, który spełnia nasze pragnienia do tego stopnia, iż pytanie to wygląda na zastanawianie się, czegóż „jeszcze” moglibyśmy chcieć.
Święta, Nowy Rok to przejście od bezosobowego, czysto zwyczajowego „życzyć”, do osobowego, wspólnotowego „życzymy”. A ponieważ z owym wspólnotowym byciem razem nie jest u nas najlepiej, przeto i życzenia nasze jawią się nam często jako pozbawione wyrazu.
7
Pytamy zatem, „czego sobie życzymy?”, gdyż poszukujemy społecznego elementu obecnego w życzeniu, które teraz nie jest już bezosobowe i przed- lub może nawet aspołeczne, lecz przeciwnie – sama liczba mnoga podsuwa myśl, że w akcie składania życzeń chodzi nie tylko o mnie i ciebie, lecz przede wszystkim o to, co między nami. Teraz odsłania się podstawowa cecha życzenia składanego z powagą – jest ono rozpoznaniem i potwierdzeniem więzi między nami. Nie jest samozwrotne (a silna pokusa samozwrotności tkwi w pytaniu, czego sobie życzyć?), lecz obco-zwrotne, bowiem w nim ja, który namyślam się nad tym, czego mam ci życzyć, wychylam się ku tobie. Życzenie jest więc starannie przemyślanym budowaniem mostu ode mnie do ciebie, przy czym zadanie to jest bardzo wymagające, gdyż most ów konstruujemy nad groźnym i tajemniczym żywiołem. Jest nim, ni mniej, ni więcej, życie w całym jego nieobliczalnym bogactwie i różnorodności.
Jednym słowem: powaga życzenia wypływa z tego, że składając je stawiam ciebie i siebie wobec całej przygodności losu. Nasze dobre myśli przeciwko nieznanym siłom. Może stąd obawa, że nasze życzenia będą zdawkowe. A przecież nie mogą być inne, skoro w nich stawiamy się naprzeciw tego, o czym nie wiemy nic, a zatem i słowa muszą okazać się ułomne. Życzenia obnażają próżność wiedzy. Perspektywa życzenia jest więc „wieczysta”: w przeświadczeniu o swej niespełnialności przekracza ograniczenia „tu i teraz”.
9
Ale przecież powaga życzenia wypływa także z jego realizmu. Kiedy mówię „życzę ci zdrowia”, już dokonałem jakichś uzgodnień z twardą rzeczywistością, mój idealizm coś wynegocjował ze światem. Problem zatem polega na tym, aby życzenia nie były zbyt „życzeniowe”, to znaczy aby nie odnosiły się do tego, co pozostaje jakby poza krawędzią świata, którą wyznacza poczucie możliwości. Życzenie, które wykracza poza tę krawędź, dokonuje autozniszczenia, staje się kontrproduktywne, nieomal karykaturalne. Do dziś pamiętam reakcję matki, kiedy jako malec, dobrze ponad pół wieku temu, życzyłem jej z jakiejś okazji, „aby nie musiała sprzątać”. Popatrzywszy na mnie z wyrozumiałym zdziwieniem powiedziała: „ale ktoś przecież musi to zrobić”. Nie mogę zatem życzyć ci czegoś, co nie uwzględnia stanu świata, bowiem gdybym tak czynił, w istocie życzyłbym ci „źle”, moje życzenia byłyby źle uformowane. W tym sensie życzenia, nawet te najambitniejsze, a może właśnie szczególnie te, wypowiedzieć może tylko człowiek skruszony, który wie, jak niewiele zależy od niego i jego życzeń. Tylko takie życzenia mają wielką moc. Moc skruchy.
10
W istocie moje życzenie odnosi się bowiem nie do jakiegoś idealnego stanu, lecz do twojej relacji z tym, co może cię spotkać, a co zapewne będzie od owego idealnego stanu odbiegać. Kiedy życzę ci zdrowia, z całą pewnością pragnę, by omijały cię wszelkie choroby, ale ponieważ wspólnie zdajemy sobie sprawę z naszej kondycji, której istotą jest podatność na to, co przychodzi zaskakująco i niespodziewanie, zatem moje życzenie praktycznie oznacza to, że pragnę, byś ewentualną słabość, której jakaś – chcę głęboko wierzyć, że niedramatyczna – postać będzie stanowiła element twojego losu, spotkała się z właściwym „przyjęciem”. Teraz „zdrowie” to nie jakiś idealny stan, wolny od wszelkiej słabości, lecz raczej pewna równowaga ducha między siłą a słabością, zdrowiem a chorobą.
Podobnie „spokój”, stały towarzysz „zdrowia” w życzeniach. Nie jest „świętym” spokojem, lecz musi uwzględniać uderzenia niepokoju, bowiem to taką niespokojną pulsacją bije serce istnienia. Gdy mówię w życzeniach o „spokoju”, mam na myśli właśnie to wyważenie między rozpaczą a nadzieją, a nie jakiś nierealistyczny stan niczym niezakłóconej harmonii. Życząc, nie chcę ci powiedzieć „więcej”, lecz „lepiej”.
W życzeniach muszę uwzględniać to, czego nie wiem; to, co dopiero zaczyna się kierować w twoją stronę. Moje życzenie musi to ujmować w swoim horyzoncie. W tym sensie termin „życzenie” jest dwuznaczny. Z jednej strony słusznie podkreśla wolicjonalny charakter takiej wypowiedzi: „chcę”, aby dobrze ci się działo, takie jest „życzenie”. Z drugiej strony wszakże, życząc ci czegokolwiek, z całą powagą ustawiam ciebie i siebie w obliczu sił, na które mój wpływ jest niewielki lub żaden, a zatem to, czego sobie „życzę”, nie ma tu większego znaczenia.
A jednak wciąż powtarzam moje dobre dla ciebie życzenia, co oznacza, że życzenie ma charakter polemiczny, że pozostaje w stanie napięcia ze światem, sprzeciwia mu się, stawia opór. W istocie wypowiadając życzenie mówię: „stawiaj mądry opór światu i temu, co cię spotyka”, a sam gest życzenia jest aktem mojej solidarności z tobą w tym wielkim przedsięwzięciu, jakim jest stawianie oporu rzeczywistości.
12
Wygląda zatem, że składane z powagą życzenie rodzi się właśnie w tej przestrzeni „pomiędzy”. Nie z zadufania pewności celu już osiągniętego lub przeznaczonego do rychłego osiągnięcia, lecz z niepewności drogi zmierzającej w stronę tegoż celu. To przestrzeń „między” nadzieją i rozpaczą, ambicją zamierzenia i konformizmem porażki. Aby złożyć takie życzenia, niezbędne jest poczucie dystansu wyznaczającego owo „między”, z którego życzenie czerpie swoją energię.
Dlatego pytamy, „czego sobie życzymy?”, akcentując właśnie wzajemność więzi konstytuowanej przez życzenie. Odwzajemnić życzenie oznacza bowiem dwie rzeczy: powiedzieć „solidarnie staję z tobą wobec świata”, a zatem zgłosić gotowość do „odwiązania się” od siebie samego. To nie tylko ja w geście wspaniałomyślnej łaskawości życzę tobie, lecz życzymy sobie wzajemnie, a w tym akcie „ja” z konieczności umniejsza się, gotowe do dzielenia przestrzeni „między” z tym, w stronę którego kieruję życzenia. Nieprzypadkowo „dzielimy się” opłatkiem: oddajemy swoją część, bowiem życzenie jest w istotnym sensie „oddaniem” siebie. „Życzyć” to odkrywać właśnie owo „między”. Taki wniosek może nasuwać się także z lektury fragmentu wiersza W. H. Audena, który przywołujemy na koniec:
Bądźmy więc pełni skruchy, lecz bez niepokoju,
Bowiem Mocarstwa i Czasy nie są to bogowie, lecz od Boga dary śmiertelne.
Potwierdźmy nasze klęski, ale bez rozpaczy,
Bo wszystkie społeczeństwa i epoki są to fragmenty, co przemijają
I przekazują wieczystą perspektywę,
Iż Królestwo Niebieskie ma nadejść nie dziś
I nie w przyszłości, ale w Pełni Czasu.
(przeł. L. Elektorowicz)
13
A więc to umniejszone „ja” przemawia w trybie życzącym. Kiedy czegoś z całą powagą ci życzę, czynię to nie w odczuciu beztroskiej nonszalancji (moje życzenie jest pokerowym blefem, którego nie sposób „sprawdzić”), lecz przeciwnie – owo „najlepsze”, którego życzenia kieruję w twoją stronę, nie należy do porządku „tu i teraz”, lecz do „Pełni Czasu”. Nie umniejsza to (po)wagi życzenia. Dopiero teraz nabiera ono znaczenia, bowiem jest sformułowane odpowiedzialnie: wiem, że ani ty, ani ja nie mamy mocy sprawczej nad tym, czego sobie życzymy, to bowiem należy do sfery „Boga darów śmiertelnych”, i właśnie dlatego nasze życzenie jest poważne. Życzymy sobie przecież tego, aby sprzyjali nam bogowie, a nie tylko ludzie; wieczność, a nie tylko czas. Dlatego tak mało „mnie” jest w tych życzeniach. Nie życzę SOBIE, aby wiodło ci się dobrze (choć przecież językowo taka konstrukcja jest możliwa i częsta; co więcej: niepozbawiona jest praktycznego sensu – gdy będzie wiodło się tobie dobrze, i ja będę miał mniej trosk i zobowiązań); życzę TOBIE, a redukując siebie pragnę, aby to, co dobre, spotkało cię nie z mojej woli, lecz z woli tego, co pozostaje poza naszą wiedzą. Nie chodzi tu w ogóle o mnie, chodzi o Najwyższego.
Dlatego nie mówię „chciałbym”, lecz „życzę ci”, podkreślając w ten sposób, że nie o moje chcenie tutaj chodzi. Na chceniu spoczywa bowiem cień zazdrości, rychłe podejrzenie zawiści: chciałbym mieć to, co ty, być tak urodziwy i mądry... Szekspir w swej wielkiej mądrości wiedział o tym dobrze. W 29. Sonecie umieścił wśród skarg kochanka frazę: „wishing me like to one more rich in hope”. Polscy tłumacze dobrze rozpoznali w tym pokusę chcenia i zazdrości, czyhającą na życzenie. Jerzy Sito pisze: „Chciałbym jak ów być w nadzieję bogaty”, Stanisław Barańczak tłumaczy bez ogródek: „I gdy zazdroszczę bliźnim: – temu – że aż tylu / Ma przyjaciół…”.
Pytanie postawione na samym początku pewnie trzeba by więc uzupełnić drugim: jak sobie życzymy? I odpowiedzieć z całą należytą ostrożnością – z dobrym namysłem, czyli bez „chcenia” i „zazdrości”.
Skomentuj artykuł