Choć do grona świętych i błogosławionych coraz częściej dołączają świeccy, małżonkowie, osoby żyjące „w świecie”, to jednak ciągle w tyle głowy nosimy stereotyp, jakim powinien być człowiek święty. I na pewno do tego obrazu nie pasuje polityk. Kim był János Esterházy?
A jednak toczy się proces beatyfikacyjny polityka węgierskiego - Jánosa Esterházego. Niektórzy nazywali go „świętym”, inni „zdrajcą”. Miał przyjaciół wśród wielkich tego świata, ale tym mianem darzył go i drobny cygański przestępca. Choć posiadał polskie korzenie i pośmiertnie odznaczono go za pomoc polskim żołnierzom w czasie II wojny światowej, niewiele osób w ogóle o nim słyszało.
János Esterházy (1901-1957) był węgierskim arystokratą, urodzonym na Wielkim Zaolziu, na terenie dzisiejszej Słowacji. Jego ojcem był zawodowy żołnierz pochodzący ze znanego węgierskiego rodu, matką, Elżbieta Tarnowska, córka hrabiego Stanisława Tarnowskiego, zasłużonego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jako mały chłopiec János stracił ojca, a wychowaniem jego i dwóch sióstr zajęła się matka. A ona z miłości do przedwcześnie zmarłego męża, wychowywała dzieci w duchu gorącego patriotyzmu węgierskiego.
W czasie kiedy młody Esterházy dorastał, przez Europę przetoczyła się I wojna światowa, a po niej międzynarodowy układ, który jego rodzinne strony ustanowił częścią Czechosłowacji. Korona Węgierska straciła wtedy około 70 proc. swoich terenów, a duża część Węgrów stała się przymusowo obywatelami Czechosłowacji. Hrabia Esterházy szybko stał się obrońcą i głównym przywódcą dyskryminowanej mniejszości węgierskiej w Czechosłowacji. Już jako trzydziestolatek stanął na czele partii reprezentującej mniejszość węgierską. Sam często powtarzał, że najważniejsze jest dla niego dobro Węgrów, ale też chce w polityce kierować się wiarą w Boga. I jak pokazała historia, nie były to tylko słowa.
Węgierski Rejtan
Prawdziwym testem wiary był dla hrabiego II wojna światowa. Już wcześniej przemawiał do swoich rodaków, że najważniejsze to nie żywić do nikogo nienawiści. „Nienawiść rodzi się ze strachu” - mawiał.
Po napaści Niemiec na Polskę pomagał polskim żołnierzom przedostać się przez Bratysławę do Francji. Udało mu się uratować m.in. gen. Kazimierza Sosnowskiego. W czasie wojny pomagał wszystkim zaangażowanym w ruch oporu, bez względu na pochodzenie: i Węgrom, i Słowakom, i Czechom. W swoim dworze w Ujlaku ukrywał też Żydów. Załatwiał lewe papiery, pomagał przedostać się za granicę. Jego córka już po latach wspominała, iż dobrze wiedział, że pomagając innym w ten sposób, ryzykuje życie swoje, ale też i całej rodziny. Gdyby tylko ktoś odkrył jego działalność, śmierć groziła wszystkim.
Nigdy nie słyszeli , żeby złorzeczył prześladowcom, nie narzekał na swój los.
Również jako polityk, nie bał się mówić, jak powinien zachowywać się chrześcijanin w tych trudnych czasach. Mówił wprost, że Europa znalazła się w potrzasku między dwiema demonicznymi siłami: z jednej strony atakował Belzebub nazizmu, z drugiej szatan komunizmu. Jako jedyny w parlamencie sprzeciwił się deportacji Żydów ze Słowacji do Niemiec. Wiedział, że posyłani są tam na pewną śmierć. Potępiał też tworzone na Słowacji obozy koncentracyjne.
Otwarcie mówił też o zbrodniach komunizmu. W publicznych przemówieniach i w wydawanym przez siebie gazetach chciał informować wszystkich o zagładzie tysięcy Polaków zamordowanych w Katyniu. Hitler pytał, jak to możliwe, że pozwolono, by ciągle jeszcze „ktoś taki przewodził Węgrom”. Nienawidzili go także komuniści.
Nie uciekł
W 1944 roku do Czechosłowacji wkroczyła Armia Czerwona. W 1945 r. Esterházy umówił się na spotkanie z Gustávem Husákiem, kierującym wówczas resortem spraw wewnętrznych w Bratysławie. Janos chciał wstawiać się za prześladowanymi Węgrami. Po spotkaniu został jednak wydany NKWD. Oskarżano go przede wszystkim o działalność faszystowską i „kłamliwe oskarżanie Związku Radzieckiego o zbrodnię katyńską”. Choć dawano mu możliwość ucieczki, zrezygnował z niej. Mówił, że nie będzie uciekał, bo jest niewinny.
Wywieziono go do Związku Radzieckiego i tam torturowano. Czasem z ciemnej celi wprowadzano go na salę przesłuchań i kazano patrzeć w reflektor, przez co zniszczono mu wzrok. Bito go, dawano środki psychotropowe, po których nie dało się spać. Hrabiego nie dało się jednak złamać torturami fizycznymi. Jak sam wspominał, najgorsze było to, kiedy zaczęli mu opowiadać, co zrobią jego najbliższym. Wtedy, jak sam wspominał, poczuł w sobie wielką nienawiść do oprawców, tak bardzo, że chciałby ich zabić. Dopiero myśl, że Bóg opiekuje się jego rodziną, przyniosła mu pokój. Pozwoliła przebaczyć.
W czasie „ciemnej nocy wiary” wsparciem było dla niego nabożeństwo do św. Teresy od Dzieciątka Jezus. W czasie swojego uwięzienia nie wiedział, co dzieje się z jego żoną i dziećmi, co było dla niego dodatkową torturą. Jak wspominali współwięźniowie, nigdy nie słyszeli, żeby złorzeczył prześladowcom, nie narzekał na swój los.
Po kilku miesiącach przesłuchań, wysłano go do Gułagu, gdzie poddano go katorżniczej ciężkiej i skrajnie trudnym warunkom bytowym. W 1949 r. postanowiono przewieźć go do Czechosłowacji, gdzie miał zostać wykonany na nim wyrok śmierci. Esterházy był tak wycieńczony, że najprawdopodobniej nie przetrwałby transportu. Skierowany do więziennego szpitala, dzięki ofiarności lekarzy, m.in. takich, którzy wdzięczni mu byli za ratowanie Żydów, udało się na tyle podreperować jego zdrowie, że był w stanie przetrwać podróż do kraju. Tam osądzono go niczym największego zdrajcę. Dzięki staraniom najbliższych, karę śmierci zmieniono na dożywocie. Więziono go w najgorszych zakładach karnych w Czechosłowacji.
Wujek János
Zachowało się wiele świadectw współwięźniów, którzy wspominali Jánosa Esterházego z czasów trwającej 12 lat katorgi. Esterhazy, który jako polityk zawsze próbował kierować się Ewangelią. Przez niektórych nazywany „najbardziej sprawiedliwym politykiem Europy Środkowej”, dla wielu Słowaków był i nadal jednak jest zdrajcą, bo bronił praw mniejszości węgierskiej. Opowieści świadków potwierdzają, że podczas 12 lat więziennej tułaczki wszystkich współwięźniów traktował z szacunkiem i wspierał, nie patrząc na ich pochodzenie. Pomagał także wielu Słowakom. Współwięźniowie pochodzący ze skłóconej z nim narodowości, wydawali o nim jak najlepsze świadectwo.
Jak wspominał jeden z współwięźniów Rudolf Bošnák, Esterházy znosił niewolę z takim pokojem, jakby był w domu. Opowiadał o nim tymi słowami: „Był człowiekiem wewnętrznie wolnym, gdyż potrafił się wznieść ponad wszystko to, co go otaczało, a zawdzięczał to swojej głębokie wierze. Był bardziej wolny od tych, którzy zakładali mu kajdanki, bo oni się bali nawet siebie nawzajem. Esterházy się nie bał”. Lata więzienia nie tylko go nie złamały, ale doprowadził go do doskonałości
Czytając jego listy do siostry widać, że poświęcił się wspieraniem na duchu współwięźniów. Cierpiał zwłaszcza, kiedy widział, jak system niszczy jego współbraci Węgrów. Opowiadał siostrze, że bardzo go martwi, że w więzieniu kwitnie prostytucja. Mężczyźni oddawali swoje głodowe racje chleba, byleby tylko „kupić” sobie możliwość współżycia z więźniarkami, które także zmuszone, były do takich decyzji, walcząc o przetrwanie. Esterhazy próbował tłumaczyć, jak ten grzech niszczy wszystkich. I wielu udało mu się przekonać.
Jeden z osadzonych z nim Węgrów, 25 lat młodszy od Esterházego József Hetényi, opisywał, że spotkanie z hrabią zmieniło jego życie. Był półsierotą, któremu w dzieciństwie zmarła mu matka, a jako 19-letniego chłopaka aresztowano go i pod zarzutem fikcyjnej działalności antypaństwowych, wysłano do sowieckich gułagów. Spotkanie z Esterházym sprawiło, że przestał narzekać na swój los. Wcześniej wciąż rozpamiętywał, jak wielka spotkała go niesprawiedliwość, tkwił w „bezmiernej goryczy i beznadziei”. Świadectwo życia hrabiego Jánosa, który nigdy nie złorzeczył swoim prześladowcom, ale i wierzył, ze wróci do domu i rodziny, było zaraźliwe. Współwięzień przyznaje, że dzięki niemu zyskał nową nadzieję, która pozwoliła mu przetrwać cierpienie i wrócić do domu. Hetényi wspominał, że swoje cierpienia „wujek János”, jak sam kazał się nazywać, ofiarowywał za innych prześladowanych Węgrów i ich cierpienie przedkładał nawet ponad własne. W oczach współwięźnia był „cierpiącym Chrystusem Węgrów”.
„Święty” więzień
Więźniowie wspominali, że Esterházy nigdy nie stracił swojej godności. Wiedział dlaczego cierpi, a swoje cierpienie łączył z męką Chrystusa.
Jego towarzystwa szukali zarówno uwięzieni arystokraci, ale i drobni złoczyńcy. Wszystkich traktował z takim samym szacunkiem. Zachowała się anegdota o pewnym Cyganie, osadzonym z Esterházym. Kiedy owemu Cyganowi udało się uciec z więzienia, pierwszym, co zrobił na wolności, było zdobycie ciepłej koszuli i wysłanie jej hrabiemu. Po pewnym czasie człowiek ten znów powrócił do więzienia i prowadzony do celi z daleka krzyczał do Esterhazy'ego, że to on zdobył dla niego koszul. To dość znaczące, kiedy wspomni się świadectwa polskich żołnierzy i Żydów, którzy jeszcze w czasie II wojny, trafiali do hrabiego często w łachmanach i głodni, a on wszystkim zapewniał ubranie i jedzenie.
Był bardziej wolny od tych, którzy zakładali mu kajdanki, bo oni się bali, nawet siebie nawzajem.
9 maja 1955 r. więźniom czechosłowackim ogłoszono szeroką amnestię. János ze swoimi współwięźniami cieszył się, że na drugi dzień wróci do domu. Z przejęcia całą noc nie mógł spać. Rano, już przebranemu w cywilne ubranie, oznajmiono, że jego amnestia nie obejmuje. Inny współwięzień, którego też potraktowano w ten sposób, próbował popełnić samobójstwo. János też mocno się załamał, odebrało mu to nadzieję na powrót do domu, nie stracił jednak wiary. Jak opisywała jego siostra, dyrektor więzienia, powtarzał, że nie wypuszczą Esterházy'ego, ani żywego, ani martwego.
Hrabia János zmarł 8 marca 1957 r. w więzieniu w Mirovie na Morawach. Jak pisał jeszcze w 1949 r., codziennie modlił się o to, że jeśli nie uda mu się wrócić do domu, to żeby miał możliwość przed śmiercią wyspowiadać się i przyjąć Komunię Św. Kiedy umierał towarzyszył mu jego współwięzień, greckokatolicki biskup, który opatrzył go sakramentami i czuwał przy nim aż do końca.
Wiele lat później korytarzami tego samego więzienia chodził urodzony na Morawach jezuita František Lízna. Przez 19 lat prześladowano go jako wroga systemu socjalistycznego. Po 1989 roku wyznaczono mu pracę kapelana więziennego. Pracował w miejscach, gdzie więziony był Esterházy. Tam jezuita usłyszał o węgierskim męczenniku i zafascynował się nim. Odtąd modlił się za jego wstawiennictwem za swoich podopiecznych. Zwłaszcza, kiedy czekała go rozmowa, albo spowiedź, jakiegoś szczególnie trudnego więźnia, zawsze prosił o pomoc Esterházy'ego. I był pewien, że ten wspiera go z góry.
Kiedy o. Lízna sam dowiedział się, że jest w ostatnim stadium choroby nowotworowej i zostało mu kilka miesięcy życia, nie miał wątpliwości, że i teraz trzeba prosić o pomoc patrona z więzienia w Mirovie. Za wstawiennictwem Esterházy'ego modlił się on sam i jego znajomi. Kiedy jakiś czas później jezuita powtórzył badania, okazało się, że jest zupełnie zdrowy. Jest przekonany, że to hrabia János przyczynił się do jego uzdrowienia.
W 2019 r. w Krakowie otworzono proces beatyfikacyjny Jánosa Esterházy'ego. Postępowanie prowadzone jest w trybie męczeństwa za wiarę. Bieżący rok to 120. rocznica urodzin hrabiego i wiele środowisk walczy o to, by pokazać kim naprawdę był János Esterházy i odkłamać jego czarną legendę.
Korzystałam z:
R. Grajewski, Między młotem a kowadłem, w: https://www.gosc.pl/doc/6765999.Miedzy-mlotem-a-kowadlem/2, dostęp: 05.06.2021r.
Janos Esterhazy. Męczennik dwóch narodów polskiego i węgierskiego, pod red. I. Molnára i I. Zambori, Budapest-Warszawa 2015r.
I. Molnár, Zdradzony bohater, Biblioteka Frondy
Skomentuj artykuł