"Kruchość dzisiejszego człowieka - możemy to powiedzieć, nie popadając w żadnego rodzaju prozelityzm - pomaga w odkryciu, niestety po fakcie, że modlitwa, rachunek sumienia czy spowiedź przyczyniają się do dobrego funkcjonowania ludzkiej psychiki" - pisze ks. Jean-François Noel w książce "Życie odnalezione". Autor uczy w niej, jak odrzucić poczucie winy, dojść do prawdy o sobie oraz zadbać o swój dobrostan.
Podczas niedzielnej Eucharystii, której przewodniczę w mojej parafii, w pierwszym rzędzie naprzeciwko mnie siedzi dziewczynka, najwyżej sześcioletnia, i wpatruje się we mnie przez cały czas trwania ceremonii. Po zakończeniu podchodzi do mnie i pyta, czy może mi coś powiedzieć. Jej pewność bawi mnie i zaskakuje. Jakże jestem zdziwiony, gdy dziewczynka oznajmia: "Podobało mi się, ale było za długo!". Intryguje mnie nie tyle drobna bezczelność (czy miałbym tupet podsumować tak mojego proboszcza - nie sądzę), co szczerość jej tonu. Jak gdyby niezależnie od doznanej nudy pytała mnie, a jednocześnie siebie, o to, co przeżyła, a co zastanawiało ją i niepokoiło zarazem.
Anegdota jest sympatyczna, ale to, co ukazuje, już nie. Poszukiwanie natychmiastowych doznań, strach przed nudą, kompulsywny zapping to niektóre z objawów towarzyszących życiu dzisiejszego człowieka. Cóż one oznaczają, jeśli nie to, że trudno mu jest pozostawać we własnym wnętrzu? Jak gdyby to budziło w nim jakiś lęk. Hipoteza Marcela Gaucheta, który twierdzi, że ceną schyłku religijności jest trudność w byciu sobą, wydaje się bardziej niż kiedykolwiek uzasadniona (Marcel Gauchet, Le désenchantement du monde). Schyłek religijności to nie tylko kwestia wyznania i wiary, jak sądzili religijnie "wyzwoleni". I pomyśleć, że podawali się oni za humanistów, cóż za oszustwo! Uderzając w religijność, uderzono też w ludzką intymność.
Kruchość dzisiejszego człowieka - możemy to powiedzieć, nie popadając w żadnego rodzaju prozelityzm - pomaga w odkryciu, niestety po fakcie, że modlitwa, rachunek sumienia czy spowiedź przyczyniają się do dobrego funkcjonowania ludzkiej psychiki. To tak, jak gdyby religia już wcześniej znała psychologiczną wagę tych "powrotów do siebie". I rzeczywiście sprzyjają one temu, co powszechnie nazywa się "zyskaniem świadomości", bez którego człowiek nie może w sposób intymny przyjąć siebie. Tamci "humaniści" nie przewidzieli, że popchną człowieka ku ucieczce przed samym sobą.
Schyłek religijności to nie tylko kwestia wyznania i wiary, jak sądzili religijnie "wyzwoleni". I pomyśleć, że podawali się oni za humanistów, cóż za oszustwo! Uderzając w religijność, uderzono też w ludzką intymność.
Trwanie w sobie samym wymaga oparcia w świadomości. Ta ostatnia bywa często mylona z myśleniem. Otóż myślenie nie wystarczy, a przy tym często wywołuje uczucie obciążenia, przez niektórych wyrażane w słowach: "Głowa mi od tego pęka!". Myślenie, mówienie i słyszenie siebie to trzy etapy budzenia się świadomości (José Morel Cinq-Mars, Du côté de chez Défendre l’intime, défier la transparence, Seuil, Paris 2013).
Jeden z moich pacjentów spytał mnie kiedyś, czy mógłbym mu pomóc przestać myśleć. Wbrew temu, co właśnie "myślał", problem nie polegał na tym, że myślał za dużo, ale że nie słyszał siebie. Ujmowanie myśli w słowa i wypowiadanie ich powoduje efekt nasycenia. Jak u tych, którzy mówią, żeby nic nie powiedzieć, albo żeby się nie słyszeć. Żałosne świadectwo wielosłowia, biorącego się za myślenie, można dzisiaj spotkać w niezliczonych sieciach komunikacyjnych. Czyż ich mnożenie się nie jest podejrzane?
Fragment książki ks. Jeana-Françoisa Noela "Życie odnalezione".
Skomentuj artykuł