Uwaga Adwent: koniec spania

(fot. shutterstock)

"Rozumiejcie chwilę obecną: teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu" (Rz 13, 11).

Chrzest nie zmienia automatycznie chrześcijan w nieskazitelnych aniołów. Ciągle wystawieni jesteśmy na pokusę duchowego snu i zapomnienia o Bogu. Na szczęście zaczyna się nowy rok liturgiczny.

Św. Paweł wzywa do przebudzenia tych, którzy przestali czuwać. Chodzi o chrześcijan w Rzymie, którym przytrafiło się coś na podobieństwo nawrotu dawnej choroby. Zapomniawszy o chrzcie, o ich nowej tożsamości, odstąpili od pierwotnej gorliwości i zatęsknili za pogańskim stylem życia. Ich postępowanie zaczęło rozmijać się z tym, kim się stali. Zamiast czynów miłości, zaczęli się rozpijać, uprawiać rozpustę, kłócić się i prześcigać w zazdrości.

DEON.PL POLECA

Według autorów Nowego Testamentu sen nie oznacza bierności. Przeciwnie, to całkiem dynamiczne działanie, powodujące gwałtowne namiętności, wewnętrzną szarpaninę i opłakane skutki w życiu. Sen, o którym pisze św. Paweł, to popełnianie uczynków ciemności. Kosztują one dużo energii, początkowo wydają się lekkie i przyjemne, ale z czasem zamieniają człowieka w niewolnika, sprawiając, że nie może on spełnić tego, do czego został powołany.

<<5 konkretnych propozycji na adwent>>

W zasadzie do dzisiaj niewiele się zmieniło. Wszyscy wierzący ciągle narażeni są na pokusę "brania wzoru z tego świata" (Rz 12, 2) i mogą ponownie zapaść w duchowy sen. Chrzest nie zmienia ludzi automatycznie w nieskazitelnych aniołów. W naszych czasach pojawiły się jednak pewne różnice. Podczas gdy pierwsi chrześcijanie mieli przynajmniej świadomość ogromnej zmiany, która nastąpiła po chrzcie, dzisiaj wielu ochrzczonych nie doświadczyła nawet pierwotnej gorliwości. Ona dopiero jest przed nimi. Kardynał Paul Cordes twierdzi, że wielu chrześcijan nie ma żywego odniesienia do chrztu: "Zostajemy niejako "urodzeni w chrześcijaństwie (…) Nie ma w nas świadomości, że jest się wybranym, raczej niekiedy skryta zazdrość wobec tych, którzy nie będąc niczym związani mogą sobie na "wszystko" pozwolić. Dlatego istnieje duże prawdopodobieństwo, że prawda naszego własnego chrztu pozostaje dla nas czymś teoretycznym i bardzo rzadko tylko oddziałuje na nasze decyzje". ("Zło dobrem zwyciężaj", 112)

Dzisiaj wielu ochrzczonych śpi w inny sposób. Żyją w zapomnieniu o Bogu i ich godności, uważając się za katolików, ale równocześnie nie modlą się, nie przyjmują sakramentów, a z ewangelicznej moralności wybierają tylko to, co im odpowiada. Są to chrześcijanie zdechrystianizowani, którzy - jak twierdzi Fabrice Hadjadj w "Antypodręczniku ewangelizacji" - żyją w duchowej ignorancji. Takim ludziom wydaje się, że już wiedzą, kim jest Chrystus i dlatego przestają słuchać. Gdy ktoś zwróci im uwagę, że "wybiórczy" katolicyzm oparty jedynie na metryce chrzcielnej nie jest chrześcijaństwem, buntują się i przyklejają takiemu "posłańcowi" łatkę klerykała, bigota lub fanatyka religijnego.

Ale istnieje jeszcze inny, nieco łagodniejszy stan, w który mogą popaść bardziej zaangażowani chrześcijanie, nazwany przez Raniero Cantalamessę "drzemką". "To stan tego, kto jest rozbudzony na tyle, aby widzieć i rozumieć, co ma robić, ale niewystarczająco do tego, by zdecydować się na zrobienie tego".

Wyczerpująco i szczerze pisze o tym św. Augustyn w ósmym rozdziale "Wyznań", którego z drzemki wybudził właśnie dzisiejszy fragment z Listu do Rzymian. Stało się to wtedy, gdy zaczął z płaczem modlić się pod drzewem figowym i wołać o pomoc: "Czułem bowiem, że to one, te nieprawości, mnie więżą, więc krzyczałem z głębi niedoli: "Jak długo, jak długo jeszcze? Ciągle jutro i jutro? Dlaczego nie w tej chwili? (VIII, 12).

Wcześniej jednak podobny był do leniwego człowieka, który wiedział, że musi wstać rano z łóżka, by zrobić coś ważnego. Nastawił sobie budzik, ale gdy usłyszał alarm, wyłączył go i obrócił się na drugi bok, śpiąc dalej. Św. Augustyn wprawdzie rozpoznawał głos Boga, który go potrząsał i wołał, ale jego odpowiedź była ciągle ta sama: "Jeszcze chwilę! Jeszcze tylko chwilę! Poczekaj nieco…" Lecz ta chwila za chwilą przekraczała wszelka miarę chwil; i to "czekanie nieco" - ciągle się przedłużało". Tuż przed nawróceniem św. Augustyn z jednej strony miał już serdecznie dość dotychczasowego życia, z drugiej nie mógł wydobyć się z zaklętego koła sprzecznych pragnień, które utrzymywały go w wewnętrznym rozdarciu. Chciał uzdrowienia, ale bał się, że Bóg za szybko go uleczy i zabierze mu zbyt wiele. Pociągały go - jak sam pisze - "skończone marności, moje stare przyjaciółki. Chwytały za szatę cielesną i szeptały: "Opuścisz nas? I od tej chwili już przenigdy nie będziemy z tobą? I od tej chwili już przenigdy nie będzie ci wolno tego czy tamtego? (VIII, 11). Sam nie odnajdywał w sobie siły, aby zrobić decydujący krok. To, co grzeszne, wciąż wydawało mu się zbyt wielką atrakcją. Żył między młotem i kowadłem. Dlaczego?

Uważał, że wszystkiemu winna była siła grzesznych przyzwyczajeń, które nabył, a potem nie mógł się od nich uwolnić. "Prawem grzechu bowiem jest przemoc przyzwyczajenia, które pociąga i pęta ducha nawet wbrew jego woli, ale nie bez jego winy; bo przecież dobrowolnie nabył to przyzwyczajenie" (VIII, 5). To jest paradoks, że człowiek może działać pod wpływem wewnętrznego przymusu, którego nie chce, choć pierwotnie dał się nabrać, często nieświadomie, i połknął haczyk. Taki jest początek każdego nałogu, ale też mniej groźnych nawyków i z pozoru niewinnych przyzwyczajeń. Często bierze się to właśnie z braku czuwania, rozeznania, zaniedbania modlitwy i życia sakramentalnego.

Każde złe przyzwyczajenie daje bowiem konkretne korzyści: przyjemność, chwilową ucieczkę, poczucie stabilności. Nie trzeba się męczyć, przechodząc kolejne zmiany. Złe nawyki sprawiają, że jesteśmy na każde ich skinienie. Do tego zwykle ta część naszego umysłu, która nie lubi światła, znajduje całą masę usprawiedliwień, by niczego nie zmieniać. Przecież już się "nie da" nic zrobić albo z tym "da się" jakoś żyć - łudzimy samych siebie. W którymś momencie każdy z nas przyzwyczaja się do złego przyzwyczajenia. Stoi za tym lęk, by nie stracić tego, bez czego, jak nam się zdaje, nie sposób żyć.

Jeśli jednak człowiek zmaga się tak jak Augustyn, to już jest na dobrej drodze. Może jeszcze męczą go różne uzależnienia i złe nawyki, ale przynajmniej pragnie coś z nimi zrobić. Drzemka jest mniej groźna niż letarg czy głęboki sen. Ale nie można w niej trwać bezczynnie.Trzeba wołać, błagać, szukać pomocy. I czekać, aż łaska dotknie go jak św. Augustyna w ogrodzie. I da prawdziwą wolność.

Cały rok liturgiczny służy temu, by człowiek wierzący nie zapomniał o swojej tożsamości i z liturgii czerpał siłę, by żyć według Ewangelii. Jednak w dwóch okresach: Adwencie i Wielkim Poście, Bóg daje w Kościele szczególną łaskę, szansę powrotu, wyrwania się ze snu i amnezji, a także okazję do zdemaskowania w świetle Słowa swoich wymówek, niekończących się "tak, ale" i "słodko-gorzkich przyzwyczajeń". Ale podobnie jak nikt nie podniesie nas do pracy z łóżka podnośnikiem, lecz sami musimy z niego zejść, tak samo dzieje się z nawróceniem. Kiedyś trzeba powiedzieć: dosyć spania. To "kiedyś" jest "wiecznym teraz", a nie "później". Bo innej szansy może nie być.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Uwaga Adwent: koniec spania
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.