Jak nie bronić się przed świętością?
Masowo pojawiające się w ostatnim czasie, bardzo różnej jakości publikacje oraz inne medialne przekazy o Janie Pawle II, przedstawiają Papieża jako zwyczajnego człowieka, który płacze i śmieje się, bawi z dziećmi, ściska dłoń nieuleczalnie chorego i potrafi wyjść do każdego człowieka. Jest to miły, pełen ciepła i dobroci człowiek, który całe życie oddał służbie Bogu i innym ludziom.
Intencje przedstawiania Jana Pawła II w ten sposób są różne. Jedni chcą wykorzystywać ekonomicznie polski sentymentalizm. Inni, zwłaszcza media katolickie, na ogół chcą pokazać, że jego świętość była bliska każdemu człowiekowi. Jest to próba realizacji pragnienia Jana Pawła II, by każdy człowiek odkrył w sobie powołanie do świętości, nią się zafascynował i wszedł na jej drogę. I rzeczywiście, wielu ludzi fascynuje Jan Paweł II, jego osoba. Ale jakoś nie ruszają dalej – ku świętości. Dlaczego?
Od dawna znana jest prawda, że spotkanie ze świętością jest mysterium tremendum et fascinans. Spotkanie Świętego Boga, jak pokazują choćby opowieści Izajasza i Jeremiasza oraz chrześcijańskich mistyków to także przerażające doświadczenie. W istocie, świętość jest przerażająca, bo wymaga radykalnej zmiany, konfrontacji i zakwestionowania siebie. Sr. Janet Ruffing, doświadczona kierowniczka duchowa pisze: „Ta dynamika reagowania strachem i ucieczką od bliskości z Bogiem – od Jego świętości, nieprzewidywalności, a także od Jego czułości – wynika z faktu, że spotkanie z takim Bogiem staje się, wyraźnym bądź subtelnym, zagrożeniem dla naszego malutkiego uwarunkowanego poczucia ja”. Naturalną reakcją człowieka na świętość jest opór. Paradoksalnie, jeśli prędzej czy później ten opór się nie pojawia, to można mieć wątpliwości, czy człowiek rzeczywiście zmierza do świętości.
Często jest tak, że pragniemy zmiany, ale jednocześnie, gdzieś na głębszym poziomie, nie chcemy wcielić jej w życie. Odczuwamy, że ona nam zagraża. Ludzie często oddalają od siebie możliwość wejścia Boga w ich życie, gdyż wyczuwają coś w tym doświadczeniu, co ich przeraża. Wszyscy wpadamy w popłoch, gdy Bóg się do nas zbliża. A jeżeli nie wpadamy, to być może dlatego, że sobie Boga oswoiliśmy i zneutralizowaliśmy Jego świętość. Wszyscy też na różne sposoby unikamy cierpienia, które wiąże się z rozwojem czy wyzwaniem, jakim jest przyswajanie sobie nowych sposób odczuwania, myślenia i reagowania.
Sr. Ruffing pisze: „większość z nas wynajduje nieskończenie wiele pomysłowych wymówek pozwalających uniknąć nie tylko konsekwencji duchowego doświadczenia, lecz często, co jest jeszcze bardziej zadziwiające, samego doświadczenia Boga, którego przecież, jak twierdzimy, pragniemy”. Czy kupowanie gadżetów z Janem Pawłem II, filmy i wspomnienia, nocne czuwania i pielgrzymki do grobu w Rzymie nie stały się i nie staną się sposobem uniknięcia konsekwencji fascynującego duchowego doświadczenia? Oczywiście, może to być sposób na łagodne prowadzenie w kierunku Tajemnicy. Gdzie jest jednak granica pomiędzy sentymentalizmem, czy gorzej, usprawiedliwianiem się, a mistagogią świętości? Co zrobić, aby wspominanie Jana Pawła II nie stałą się obroną przed świętością, zamiast pierwszym krokiem w jej kierunku?
Można też pytać dalej: czy jesteśmy jako Kościół przygotowani, aby po okresie zachwycania i uniesienia, po okresie fascinosum, pomóc ludziom przejść przez okres tremendum, jakie wywołuje tajemnica Boga i Jego świętości? Jeśli ludzie nie będą w stanie tego przejść, to nie będzie ich wina. Większość oporów przed świętością nie da się pokonać samemu. Niezbędna jest pomoc wspólnoty. Pytaniem jest jak towarzyszyć ludziom by pokonali bariery oporu i lęku przed wtargnięcie we własne życie niekontrolowanej i nieprzewidywalnej Tajemnicy Boga?
Pytanie o to, jak nie bronić się przed świętością nie ma łatwej odpowiedzi. Każdy będzie to przeżywał inaczej. Dlatego być może pewną propozycją jest indywidualne towarzyszenie ludziom i więcej słuchania ich opowieści o fascynacji i przerażeniu świętością. Słusznie zauważa Sr. Ruffing: „Samo to, że osoba korzystająca z kierownictwa regularnie usiłuje artykułować te subtelne i niosące istotne znaczenia doświadczenia religijne, a na dodatek czyni to wobec kogoś, kto naprawdę słucha, intensyfikuje oczekiwanie, że osoba ta odpowie Bogu oraz uporządkuje lub przeorganizuje swoje życie i decyzje w zgodzie z rozwijającą się relacją”. W przeciwnym razie znowu będziemy się biczować i mówić o niewykorzystanej szansie.
Korzystałem z: Janet Ruffing RSM, „Kierownictwo duchowe. Dalsze etapy”, WAM, Kraków 2010.
Skomentuj artykuł