Jak wybudować solidną wieżę?

fot. depositphotos.com

W naszym życiu duchowym chcielibyśmy niekiedy pogodzić ze sobą to, co ludzkie, ziemskie i przemijalne, od czego nie potrafimy się oderwać, z tym, co Boskie i wieczne, do czego wzywa nas Zbawiciel. Mamy tysiące różnych argumentów za tym, że inaczej po prostu się nie da żyć.

Pan Jezus miał może nawet fajne pomysły na życie i dobre relacje z innymi, ale większość z nich nie nadaje się do realizacji. Mistrz z Nazaretu nie cofnął się jednak z Ewangelią ani o krok, nie „zluzował”, jest w swoich słowach bardzo zasadniczy: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. (…) Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,27.33). Więc – chciałoby się rzec – wóz albo przewóz!

Pójście za Chrystusem jest decyzją, którą podejmuje się tak naprawdę każdego dnia od nowa, ponieważ codziennie mierzymy się z przemijaniem, które dotyka nie tylko naszej sfery fizycznej, ale także emocjonalnej. Prawdziwie dojrzałej decyzji zmiany swojego życia nie jesteśmy w stanie podjąć, przeżywając silne emocje. Człowiek, który doświadcza czegoś intensywnie, może być dosłownie przygnieciony tym, co ziemskie, i niezdolny do wzniesienia się ponad to, co widzi tu i teraz, by odkryć swoje powołanie do życia w rzeczywistości wiecznej: „Nieśmiałe są myśli śmiertelników i przewidywania nasze zawodne, bo śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł” (Mdr 9,14-15).

DEON.PL POLECA

Aby być w stanie wybierać codziennie od nowa drogę miłości, którą proponuje nam Jezus, potrzebujemy racjonalnego podejścia do sprawy, czyli rozważenia, co się bardziej „opłaca”: czy przeżyć wygodnie te kilkadziesiąt lat na ziemi, czy zaryzykować jednak „niewygodę Ewangelii”, po to, by doświadczyć szczęścia w niebie? „Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie?” (Łk 14,28). Nie możemy być wciąż „rozkraczeni” pomiędzy światem a Chrystusem. Dlatego trzeba nam modlić się często o hojne dla Boga serce i otwarty na sprawy Boże umysł, które pozwolą nam zdobyć się na szaleństwo i pójść za Jezusem na całość.

Jeśli jednak rzeczywiście chcemy w naszym życiu zmiany, to musimy pamiętać, że ona nie dokona się, gdy nie będzie oparta na solidnym i konkretnym planie, na projekcie rozwoju. O tym zdaje się przypominać czytany dziś ewangeliczny fragment: „Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? (…) Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu?” (Łk 14,28.31). Nie możemy poprzestać tylko na romantycznym zrywie, na emocjonalnym „rzuceniu się” za Panem. To działa, jest bardzo widowiskowe, ale trwa jedynie chwilę. Zwykły słomiany zapał. Wielki ogień, który krótko się pali. Dużo szumu, a na koniec niewypał. My tymczasem potrzebujemy ognia Ducha Świętego, który będzie w nas stale płonął, rozgrzewając lód naszych serc i wypalając to, co jest w nich śmiercią i grzechem.

Trzeba natomiast powiedzieć, że sam „romantyczny” zapał może być dobrym punktem wyjścia do ciężkiej pracy rozwojowej nad sobą. „Wielkie tłumy szły z Jezusem” (Łk 14,25). To był właśnie ten zryw, bardzo szczery, ale zarazem niezwykle ulotny. Nie we wszystkich jednak ten zapał zgasł, wielu dało się ponieść wiatrowi Ewangelii. Ich życie zmieniło się tak bardzo, że pociągali pięknem swojego wnętrza kolejne osoby, kierując je do Chrystusa – Tego, którego pięknem sami byli piękni.

Pielęgnujmy dobre pragnienia, które mamy w sercach – pragnienia życia bez grzechu, naśladowania Chrystusa w każdym momencie naszego życia. Pielęgnujmy i rozwijajmy je mądrze, wspierając nie tylko emocjami, ale także rozumem. Rozeznawanie, poznawanie siebie, rachunek sumienia – to narzędzia nieodzowne, jeśli chodzi o jakikolwiek duchowy postęp. Warto pamiętać jednak także o tym, że tę pracę nad sobą mamy wykonywać nie tylko my sami, ale także Bóg w nas: „Któż z ludzi rozezna zamysł Boży albo któż pojmie wolę Pana? (…) Któż poznał Twój zamysł, gdybyś nie dał Mądrości, nie zesłał z wysoka Świętego Ducha swego? I tak ścieżki mieszkańców ziemi stały się proste, a ludzie poznali, co Tobie przyjemne, a wybawiła ich Mądrość” (Mdr 9,13.17-18).

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na rachunek sumienia, by nie był zwykłym rozliczeniem z praktyk religijnych, ale spojrzeniem na relacje – do Boga i ludzi oraz na miłość do siebie samego. To ma być pytanie o to, czy chcę spędzić z Bogiem całą wieczność i czy chcę zbawienia dla innych. Jeśli odpowiedź na któreś z tych pytań jest przecząca, to należy zadać kolejne pytanie: dlaczego? Taki oto algorytm Ewangelii, która jest Dobrą Nowiną chcącą dotrzeć do najdalszych zakątków naszego serca i rozbrzmieć w głębinach naszego mózgu – poruszyć emocje i intelekt, wolną wolę i rozum, pociągając do Boga to, co jest w nas Jego obrazem, byśmy chcieli być coraz bardziej do Niego podobni.

Natchnionymi słowami z Ewangelii Łukasza Jezus podkreśla, że ważne jest, bym wiedział, na czym buduję i od czego zaczynam, jakie są moje zasoby i u Kogo mogę uzupełnić ich deficyty: „Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie?” (Łk 14,28). Przede wszystkim mam zyskać przekonanie o tym, że to Jezus może mi pomóc zrobić najlepszy projekt na moje życie. Skończmy już z chrześcijaństwem na pół gwizdka! Owszem, jesteśmy grzeszni, ale nie jesteśmy z góry skazani na porażkę! Nie tyle sam grzech jest pułapką, ale jeszcze większą może być przekonanie, że nie możemy być lepsi i że Niebo jest poza naszym zasięgiem, że mamy być byle jacy, mierni, przeciętni, a „ktoś inny” będzie święty. Ewangelia nie jest Słowem „do kogoś innego”, ale jest Słowem do mnie! To Słowo ma się zagnieździć w moim sercu i zmieniać moje życie – czasem jak huragan, wywracając do góry nogami i niszcząc, jak się przynajmniej może nam wydawać „na gorąco”, gdy zetknięcie z Ewangelią nie przynosi ulgi, lecz niepokój.

Kiedy jednak przetrwam ten krzyż, który zmienia moje życie nie do poznania, i zaufam Temu, który pierwszy wziął na ramiona swój Krzyż, zobaczę, że to, co wydawało się niszczeniem, było robieniem miejsca na coś bardziej wartościowego – to dotyczy zarówno relacji z Bogiem, jak i ludźmi. W każdym z tych wymiarów potrzebujemy oczyszczenia – zbudowania wieży, którą sięgniemy wyżyn i dzięki której będziemy mogli spojrzeć na nasze życie „z lotu ptaka”, dostrzegając już z daleka zbliżające się zagrożenie. Wieżę wzniosę jednak tylko wtedy, gdy pozwolę, by najlepszy Architekt sam pokierował tą budową.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak wybudować solidną wieżę?
Komentarze (1)
MR
~Monika Radziak
4 września 2022, 14:40
No pięknie napisane ale nie wszystko co było jest doskonale można iść za Jezusem albo można iść z Nim Obok Niego i wskazywać co by można poprawić wszak nikt nie chce być nim tylko być Jego przyjacielem i może też czego się od nas naucz przecież wszystko się zmienia i nie stoi w miejscu w tym miejscu i czasie co nauczał Jezus.Idźmy ale też wskazujemy. Rozmowa z Mistrzem.