Jakub Pankowiak: chciałbym stanąć na spotkaniu episkopatu i powiedzieć to wszystkim biskupom [WYWIAD]

Jakub Pankowiak: chciałbym stanąć na spotkaniu episkopatu i powiedzieć to wszystkim biskupom [WYWIAD]
fot. Szymon Żyśko

To jest jedno z moich marzeń. Chciałbym stanąć przed nimi, żeby mogli na mnie spojrzeć, zobaczyć mnie i żeby mogli mi zadawać pytania – mówi w rozmowie z Piotrem Żyłką Jakub Pankowiak, jeden z bohaterów filmu „Zabawa w chowanego”, dziś człowiek walczący o pomoc skrzywdzonym w Kościele.

W niedzielę 21 czerwca w Krakowie odbyła się Modlitwa za Zranionych w Kościele katolickim. Idąc na nią, nie spodziewałem się tego, co miało nastąpić w kolejnych kilkunastu godzinach. Chciałem po prostu pójść do kościoła, żeby wyrazić solidarność ze zranionymi, pomodlić się za nich i prosić Boga o siłę dla prymasa i wszystkich ludzi, którzy starają się walczyć o oczyszczenie i nawrócenie naszej wspólnoty. Okazało się, że to był tylko początek.

Po modlitwie wraz z kilkoma osobami, którym leży na sercu sprawa wspierania zranionych, przenieśliśmy się w okolice Rynku i rozmawialiśmy do późnej nocy. Spotkania z takimi ludźmi dają siłę. Jednym z nich jest Jakub Pankowiak. Wielu z Was zna go z „Zabawy w chowanego”. Kaliski biskup – i nie tylko on – mówi o takich osobach, że to wrogowie Kościoła, którzy chcą go zniszczyć diabelskimi metodami. Ja chciałbym zaświadczyć, że Jakub jest ewangelicznym, odważnym, dojrzałym, wrażliwym i pięknym człowiekiem.

Następnego dnia spotkaliśmy się ponownie i nagraliśmy długą rozmowę. W bardzo ważnym dla mnie miejscu. To właśnie tu kilka lat temu spotkałem się z innym odważnym człowiekiem, księdzem Janem Kaczkowskim, który dodał mi i wielu ludziom odwagi i nauczył, że warto walczyć do końca wbrew wszystkim przeciwnościom.

DEON.PL POLECA

Wyświetl ten post na Instagramie.

Post udostępniony przez Piotr Żyłka (@piotrekzylka)

Piotr Żyłka, DEON.pl: Czy Ty się czujesz – cytując biskupa Janiaka – częścią sił, które chcą diabelskimi metodami zniszczyć Kościół?

Jakub Pankowiak: W moim postrzeganiu rzeczywistości trudno mi zrozumieć taką nomenklaturę. Używanie tego typu sformułowań jest dla mnie kompletnie obce. Nie czuję się częścią żadnych sił. Jestem samodzielnie myślącym i niezależnym człowiekiem, osobą poszkodowaną. Mówię, co się stało, co czuję, i staram się dawać innym nadzieję, że można być osobą molestowaną i równocześnie odnaleźć drogę do normalnego, szczęśliwego życia. I miejsce dla siebie w Kościele. Żadne walki na zewnątrz ani wewnątrz Kościoła mnie nie interesują. Nie rozumiem tych słów biskupa Janiaka. Chcę po prostu walczyć o lepszą przyszłość dla poszkodowanych i o to, żeby w przyszłości poszkodowanych było coraz mniej.

Nie jesteś oszustem, który chce wyłudzić pieniądze od Kościoła? Bo takie głosy też się pojawiają.

To jest najłatwiejsza możliwa linia obrony hierarchów kościelnych. Część z nich nie ma żadnych przekonujących argumentów, więc odwołują się do tych najbardziej prymitywnych, związanych z pieniędzmi. Co nie znaczy, że zadośćuczynienie, również finansowe, nie należy się osobom skrzywdzonym przez księży. Mogę mówić na swoim przykładzie. Straciłem mnóstwo pieniędzy. Jestem muzykiem, instrumentalistą. Gdyby mnie nie spotkało to, co mnie spotkało, to byłbym dziś w zupełnie innym miejscu w życiu zawodowym. Wiele lat spędziłem na leżeniu w łóżku, płaczu i wychodzeniu ze stanów depresyjnych, a nie na pracy i rozwoju osobistym. Ktoś musi wziąć za to odpowiedzialność, również finansową.

Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Sprawa jest o wiele głębsza. Jest przecież pięć warunków dobrej spowiedzi. Jednym z nich jest zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu. Trudno o naprawę wyrządzonej krzywdy, jeśli te warunki nie są spełnione. Zastanawiam się, jak to jest możliwe, że taki człowiek, jak biskup Janiak, który ma być przewodnikiem katolików, nie rozumie podstawowych elementów wiary, którą wyznaje.

Ale chcę też powiedzieć, że rozumiem biskupa Janiaka, kiedy mówi takie rzeczy, bo wiem, że on był wychowywany i formowany w zupełnie innych czasach, w latach osiemdziesiątych, kiedy Kościół faktycznie był twierdzą i musiał się bronić przed realnymi wrogami. Dramat zaczął się później, kiedy komunizm się skończył i Kościół nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Najłatwiej było znaleźć nowych wrogów. Dziś są nimi osoby skrzywdzone, homoseksualiści, gender i jeszcze kilku innych. I trzeba się przed nimi bronić. To jest chyba w ogóle głębszy problem w naszej polskiej mentalności. Umiemy walczyć o wolność, ale nie potrafimy z niej mądrze korzystać. Dlatego kreujemy sobie kolejnych wrogów. Myślę, że właśnie w takim schemacie i sposobie myślenia funkcjonuje biskup Janiak. On nie rozumie, że gdyby wyciągnął rękę w stronę ofiar i zrobił coś dla nas, to odzyskałby prawdziwą wolność. Zamiast tego daje się paraliżować zniewoleniu, zapętlając się w ukrywaniu skandali i atakowaniu tych, którzy chcą Kościół oczyścić. W ten sposób staje się też symbolem ukrywania grzechu w Kościele.

Znam trochę osób zranionych i dlatego wiem, jak trudne jest, żeby powiedzieć o tym, czego się doświadczyło. Czasem nawet najbliższym. A Ty mówisz o tym publicznie i to jeszcze pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem, pokazując twarz. Gdzie znalazłeś odwagę, żeby to zrobić?

Przełomowym momentem był pierwszy film braci Sekielskich o pedofilii w Kościele. Kiedy zobaczyłem w nim osoby pokrzywdzone, dotarło do mnie, że to już teraz. Impuls dał też mój rodzony brat, który jako pierwszy zgłosił się do braci Sekielskich, żeby opowiedzieć swoją historię. I chyba najważniejsze – ponad dwa lata temu rozpocząłem terapię, która jakoś mnie do tego kroku przygotowała. Bo sama myśl, żeby się ujawnić, pojawiła się już bardzo dawno, kiedy miałem 19 lat. Już wtedy czułem, że to trzeba zrobić. Ale sparzyłem się na jednym z dziennikarzy i w konsekwencji na lata mocno zamknąłem się w sobie. Słyszałem też o ciężkich doświadczeniach osób, które szły z informacją o swoim zranieniu do kurii i były potwornie traktowane. Dziś w końcu się odważyłem.

Mam też głębokie poczucie, że obecny czas naprawdę jest momentem jakiegoś przełomu w Kościele. A mi na Kościele i na ludziach w nim będących naprawdę zależy. Dlatego chcę dać coś od siebie, żeby wpłynąć na zmianę.

Wspomniałem, że w pewnym momencie poczułem, że można być szczęśliwym, mimo molestowania. Niektórzy boją się, że kiedy powiedzą o swoich zranieniach publicznie, to już na zawsze przylgnie do nich łatka, że są ofiarami pedofilii. Mnie to nie boli. A nawet cieszy. Bo dzięki temu, że ludzie wiedzą, że jestem skrzywdzony, mogę próbować zrobić coś dobrego dla innych. Ale to wszystko jest możliwe tylko dlatego, bo wcześniej zrobiłem dużo dobrego dla siebie. Wychodzę publicznie ze swoim zranieniem, żeby powiedzieć innym zranionym, że można mimo wszystko być szczęśliwym facetem, mieć rodzinę, żonę, dziecko, robić rzeczy, które się kocha. Mam nadzieję, że inne osoby, które przeszły podobne sytuacje, będą mogły poznać moją historię i dzięki temu odnajdą w sobie siłę, żeby zacząć coś zmieniać w swoim życiu, wierząc, że nie wszystko jeszcze jest stracone.

Co dziś, w czerwcu 2020 roku, jest dla Ciebie najważniejsze, co popycha Cię do działania?

Przede wszystkim to, że mam kontakt z innymi skrzywdzonymi. Kiedy widzę, że moja historia daje im nadzieję, to jest coś, co daje siłę. Cieszę się też, kiedy widzę zmiany w myśleniu u konkretnych księży. Takich, którzy nam nie wierzyli albo nie chcieli nas słuchać, albo jak nas słuchali, to nas nie rozumieli. Całkiem niedawno myśleli bardzo podobnie jak biskup Janiak, a teraz nas rozumieją. To mi daje wiarę, że kiedyś może nawet biskup Janiak zrozumie nasz ból, wyciągnie do nas rękę i wspólnie będziemy zmieniać rzeczywistość. Dla dobra wszystkich poszkodowanych, Kościoła i jego samego.

Inną rzeczą jest to, że przez wiele lat dusiłem się w Kościele w takim, jakim wielu z nas go zna. W Kościele, w którym najważniejsze były dogmaty i skrupulatne wykonywanie czynności religijnych, a gdzieś w tym wszystkim zagubiła się Ewangelia i Jezus. Dzięki zaangażowaniu się w pracę na rzecz walki z pedofilią poznaję teraz wielu ludzi, którzy chcą takiego Kościoła, jakiego mi brakuje. Widzę, że nie jestem sam, że inni też mają podobne marzenia. Mogę się z nimi spotkać, porozmawiać, zobaczyć, że nadajemy na tych samych falach. Dzięki temu buduje się we mnie wiara, że możemy wpłynąć na zmianę w Kościele i wyrwać się ze schematu „oblężonej twierdzy”, szukania wszędzie wrogów, że nie będziemy dostrzegać tylko dogmatów, ale zaczniemy widzieć człowieka i traktować go z ewangeliczną wrażliwością.

Wczoraj, kiedy rozmawialiśmy po Modlitwie za Zranionych w Kościele katolickim, powiedziałeś, że w pewnym sensie rozumiesz biskupa Janiaka i dodałeś, że czujesz, że w Kościele potrzebujemy grubej kreski. O biskupie Janiaku już trochę powiedziałeś, ale co miałeś na myśli, kiedy mówiłeś o grubej kresce?

Wracając jeszcze na chwilę do biskupa Janiaka. Rozumiem go też w tym sensie, że wiem, jak wygląda rzeczywistość Kościoła w Polsce. Dlatego zdaję sobie sprawę, że mając około 70 lat i wychowując się w takiej właśnie rzeczywistości, bardzo trudno jest zmienić swoje poglądy, tym bardziej że wszyscy wokół myślą tak samo. Jeśli biskup od wielu lat otacza się ludźmi, którzy mu tylko przyklaskują, to trudno spodziewać się u niego nagłej i radykalnej zmiany myślenia i zachowania. Jestem biskupem, mam kolegów biskupów, spotykamy się i wszyscy zgadzamy się, że takie czy inne wydarzenia są atakami na Kościół, że Sekielskiemu ktoś płaci za oczernianie hierarchów, że istnieją jakieś diabelskie siły itd.

Wyobrażam sobie, że gdybym był na jego miejscu i funkcjonował w podobnym środowisku, mi też by było ciężko zmienić postrzeganie świata. Bo to by się wiązało z koniecznością zmierzenia się z tym, że przez wiele lat żyłem w zakłamaniu, że sam się okłamywałem. W przypadku biskupa Janiaka taki proces komplikuje dodatkowo to, że światło dzienne ujrzały wydarzenia i zachowania, które go kompromitują. To na pewno nie ułatwia mu tego, żeby publicznie stanąć w prawdzie i powiedzieć „przepraszam”. Boi się ponieść konsekwencje. Dlatego przyznam szczerze, że nie liczę na zmianę myślenia u jednego czy drugiego biskupa, liczę raczej na wymianę biskupów.

A gruba kreska?

Wydaje mi się, że jedyną szansą na to, żeby w sprawie ukrywania pedofilii coś się w Kościele zmieniło, jest stworzenie takiej rzeczywistości, w której z biskupów ukrywających do tej pory zaniedbania w tym temacie zdejmie się odpowiedzialność i umożliwi im się wyjście z twarzą i z godnością. W obecnej sytuacji każdy ich coming out i publiczne przyznanie się do winy wiąże się z medialnym linczem. Dlatego wyobrażam sobie takie rozwiązanie, które dałoby szansę na przyznanie się do winy przed jakąś specjalną komisją. Bez obecności kamer, bez dziennikarzy i opinii publicznej. Dzięki temu łatwiej by im było wyciągać wszystkie trupy z szafy, przyznawać się do błędów, pracować nad zadośćuczynieniem dla poszkodowanych i nad zmianą sposobu przyjmowania zranionych w kuriach itd.

Oczywiście taka gruba kreska dotyczyłaby tych, którzy dopuścili się jakichś zaniedbań, a nie samych sprawców, którzy molestowali i wykorzystywali seksualnie dzieci. Oni muszą ponieść konsekwencje. To, co zrobił biskup Janiak i pewnie wielu innych biskupów, jest swego rodzaju balansowaniem na granicy przestępstwa i braku przestępstwa. Z jednej strony takie rzeczy trudno udowodnić, z drugiej część tego typu działań może nie być do końca świadomych. W tego typu sprawach taka gruba kreska mogłaby być dla nich wybawieniem, bo mogliby zostawić za sobą mniej lub bardziej świadomie popełnione błędy, a dla nas, skrzywdzonych, jakimś rodzajem ulgi, bo nie musielibyśmy cały czas tego wszystkiego przeżywać. Bo przecież Kalisz nie jest jedynym miejscem, w którym dochodziło do tego typu zaniedbań. Zaraz usłyszymy o kolejnych diecezjach. I znowu kolejni biskupi będą się czuć atakowani i będą się bronić. To naturalny odruch. Nawet jeśli wiedzą, że są winni. I to będzie taka niekończąca się spirala, z której osoby zranione mogą wyjść jeszcze bardziej poobijane.

Dlatego trzeba dać biskupom szansę wyjść z twarzą. Oni się nie zmienią. Możemy więc walczyć i czekać kolejnych nie wiadomo ile lat, aż przyjdzie nowy biskup, z nadzieją, że on będzie się zachowywać bardziej przyzwoicie – aczkolwiek gwarancji nie mamy, bo przecież wielu księży jest formowanych przez tych ze starszego pokolenia, więc potencjalnie kolejny biskup może być taki sam albo jeszcze gorszy – albo możemy stworzyć warunki, w których biskupi będą mogli w bezpieczny sposób przyznać się do winy i w końcu będziemy mogli się skupić na pomocy skrzywdzonym, a nie na wzajemnych publicznych oskarżeniach i ciąganiu się po sądach.

Gdybyś dziś mógł stanąć przed wszystkimi biskupami, powiedzmy na spotkaniu episkopatu, to co byś im powiedział?

To jest w ogóle jedno z moich marzeń. Przede wszystkim starałbym się ich przekonać do tego, żeby zrozumieli, że ich nie atakuję. Bo pewnie przez wielu z nich moje działania tak są postrzegane. A – mówię to z ręką na sercu – nie taki jest mój cel. Powiedziałbym im też to, o czym już wspomniałem w kontekście biskupa Janiaka, że rozumiem ich myślenie i sposób zachowania, bo tak byli formowani.

Ale dodałbym też, że my, zranieni, nie jesteśmy wcale marginesem, którym nie trzeba się zajmować, jak mówi biskup Jędraszewski. Chciałbym im też powiedzieć, żeby przeczytali fragment Ewangelii, który mówi, że jak jedna owieczka gdzieś zaginie, to dobry pasterz idzie i robi wszystko, żeby ona wróciła do stada. I że ja często czułem w swoim życiu, że jestem właśnie taką owieczką, która zgubiła się Kościołowi. Ale to nie ja odszedłem. Mnie bolała noga, potrzebowałem pomocy, a pasterze zamiast poczekać na mnie i pomóc mi, żebym bezpiecznie wrócił do stada, zostawili mnie gdzieś z tyłu.

Chciałbym stanąć przed nimi, żeby mogli na mnie spojrzeć, zobaczyć mnie i żeby mogli mi zadawać pytania. Wtedy mógłbym rozwiewać ich wątpliwości. Mógłbym im powiedzieć, patrząc w oczy, że nie wziąłem żadnych pieniędzy od Tomasza Sekielskiego. Chciałbym im pomóc zrozumieć i przekonać ich do tego, żeby nie patrzyli na pedofilię jak na wybryki, które się zdarzają w ich diecezjach, ale żeby dostrzegli nas, ludzi, którzy z powodu zadanych ran cierpią przez wiele lat. Wierzę, że takie spotkanie przynajmniej w części z biskupów mogłoby dokonać jakieś ważnej zmiany.

Nie atakowałbym ich. Bo tak jak rozumiem w pewnym stopniu biskupa Janiaka, tak samo rozumiem resztę z nich. Równocześnie zdaję sobie sprawę, że większość hierarchów pewnie nie chciałaby mnie w ogóle oglądać, co dopiero mówić o słuchaniu. Bo biskupi nie są przyzwyczajeni do słuchania. Miałem „przyjemność” rozmawiać z kilkoma z nich i tylko jeden wykazał się umiejętnością realnego słuchania i zauważenia tego, co chcę powiedzieć.

Kto to był?

Prymas.

I nikt więcej?

Po Modlitwie za Zranionych rozmawiałem chwilę z biskupem Muskusem. On przyszedł na modlitwę incognito. Nie brał udziału w koncelebrze, usiadł w jednej z ostatnich ławek. Nasza rozmowa może nie wyglądała do końca tak, jakbym tego chciał, ale on przynajmniej przyszedł, wyciągnął do nas rękę, była w nim wola spotkania. Właśnie tego chyba najbardziej brakuje polskim biskupom. Odwagi, żeby wejść normalnymi drzwiami do Kościoła, zauważyć nas, zobaczyć, że zranieni są częścią wspólnoty Kościoła. Jeśli mógłbym stanąć przed episkopatem, to właśnie do takich zachowań bym ich zachęcił.

Chciałbym też, żeby nie patrzyli na nas tylko przez pryzmat przyjmowania bądź nieprzyjmowania sakramentów albo regularnego przychodzenia bądź nieprzychodzenia do kościoła. Niestety wielu poszkodowanych z powodów czysto psychologicznych nie jest w stanie normalnie uczestniczyć w tradycyjnych formach życia religijnego. Wielu z nich wręcz fizycznie odrzuca od kościelnych budynków, nie są w stanie do nich wejść.

Jedyna rzecz, którą bym im powiedział, mając w sobie negatywne emocje, to to, że nie mają prawa oceniać zranionych przez pryzmat takich standardowych religijno-dogmatycznych zachowań. Muszą sobie zdawać sprawę z tego, że wiele osób skrzywdzonych to ludzie wierzący. Ale tacy, którzy mają o wiele gorzej niż ja. Bo ja potrafię przyjść na modlitwę do kościoła. Oni nie są w stanie. Równocześnie jest w nich ogromny głód wiary. Do nich najbardziej trzeba wyciągnąć rękę i dać im poczucie...

(Jakub przerywa, przez chwilę siedzimy w milczeniu, w jego oczach widać łzy)

…chciałbym, żeby poczuli miłość. Bo chyba tylko miłość jest w stanie uleczyć ich sytuację. Może to jest naiwne i głupie, ale ja tak postrzegam chrześcijaństwo.

A co Ty czujesz, kiedy wchodzisz do kościoła?

Nie mam jednego uczucia w każdym kościele. Wiele zależy od kontekstu. Od tego, jacy ludzie są w nim ze mną. Na przykład wczoraj czułem się znakomicie. Mimo że oprawa liturgii to był zupełnie nie mój klimat. Ja jestem ortodoksem liturgicznym, więc jak widzę gitary, scholę i tego typu rzeczy, to mnie normalnie krew zalewa. Dla mnie liturgia to chorał gregoriański i muzyka organowa.

Przypomnijmy, że długo pracowałeś jako organista.

Tak.

I wolisz bardziej klasyczną oprawę liturgii?

Zdecydowanie.

To co się wczoraj stało?

Wczoraj dotarło do mnie, że forma nie jest najważniejsza. Już dawno nie przeżyłem tak głębokiego doświadczenia religijnego. Zrozumiałem, że najważniejsze jest to, jaką ludzie obecni w kościele tworzą wspólnotę, a nie to, na jakich się gra instrumentach.

Co tak Cię poruszyło?

Poczułem się chciany i zrozumiany. To był bardzo dobry dzień i dobra modlitwa.

Ale nie zawsze tak jest...

Kiedy wchodzę do przeciętnego kościoła w niedziele albo w święta, to czasem dzieją się takie rzeczy, że zdarza mi się z niego wychodzić w trakcie mszy. Nie jestem w stanie słuchać księży, którzy podchodzą do mszy w ogóle nieprzygotowani, jakby byli przy ołtarzu za karę, nie widać w nich wiary, odprawiają eucharystię na szybko i niechlujnie. A najgorzej jest, kiedy z ambon zaczynają padać słowa o „wrogach Kościoła” zamiast komentarzy do Ewangelii. Wtedy czuję złość.

Ale nie ma we mnie takiego schematu, jak u wielu poszkodowanych, którzy kiedy tylko wchodzą do budynku kościoła, mają odruchy wymiotne. Albo kiedy widzą koloratkę, to zaczynają się pocić. Odstrasza mnie tylko konfesjonał. To jest miejsce, do którego nie jestem w stanie podejść.

Dlaczego?

Bo przy spowiedzi byłem molestowany.

(Przez dłuższą chwilę siedzimy w ciszy)

Miałeś takie momenty, że byłeś wkurzony na Boga? Negowałeś Jego istnienie?

To może brzmieć zaskakująco, ale jeśli chodzi o wiarę, to nigdy nie przeżyłem jakiegoś bardzo głębokiego kryzysu. Ateistą nigdy się nie stałem. Może czasem bywałem agnostykiem. Miałem momenty buntu. Ale to nie dotyczyło Boga, tylko tego, co mówią o Nim księża i jak wykrzywiają Jego obraz.

Na przykład mówiąc, że tacy ludzie jak ja są wrogami Kościoła i nie będą zbawieni, a tacy jak H. będą. No bo on chodzi do spowiedzi, odprawia msze i „umrze w łasce uświęcającej”, więc pójdzie do nieba. A ja – nawet jeśli staram się na co dzień na serio być dobrym chrześcijaninem – ale nie jestem w stanie chodzić do spowiedzi, pójdę do piekła. Tego typu myślenie rodziło we mnie bunt. Myślałem sobie, że jeśli Bóg serio tak patrzy na człowieka, to ja nie wiem, czy chcę być w niebie. Z Bogiem, który mnie nie przyjmie z powodu formalności, a będą tam gwałciciele, którzy wykonywali przy ołtarzu mechanicznie czynności, prawdopodobnie kompletnie nie wierząc w tajemnicę, która wydarzała się na ich oczach.

Dziś wiem, że Bóg taki nie jest. Ale przez jakiś czas zmagałem się z tego typu myślami, bo miałem wokół siebie głupich księży, którzy tak przedstawiali rzeczywistość.

Jakiś czas temu miałem też chwile zwątpienia i nie mogłem zrozumieć, dlaczego Pan Bóg dopuszcza do takiego zła, dlaczego dopuścił do tego, że mi wydarzyło się takie zło, po co to wszystko jest. Teraz, kiedy zacząłem działać i walczę o dobro skrzywdzonych, zaczynam rozumieć.

Myślę, że – oczywiście zachowując właściwe proporcje – każdy z nas przeżywa jakieś cierpienia w życiu i wtedy pojawiają się pytania i wątpliwości. Tylko wielu z nas boi się w ogóle do tego przyznać. Wolimy udawać duchowych herosów. A to przecież nie ma sensu. Najważniejsze, żeby żyć w prawdzie, również przed samym sobą. Dopiero wtedy można zacząć szukać odpowiedzi. Również na te pytania, które zdają się nas przerastać. Bo za bardzo bolą.

Jak Ty się modlisz? Co mówisz do Boga?

No właśnie ja mówię. Rozmawiam z Nim. Nie odnajduję się w klepaniu formułek. Uwielbiam czytać Ewangelię z dnia i słuchać tego słowa, analizować je. To jest moja modlitwa. W wolnej chwili siadam, w telefonie otwieram Ewangelię, czytam ją i o niej myślę. Nawiązuję z tym słowem dialog. Patrzę przez nie na moje życie, na różne wydarzenia. Staram się dostrzec, czego Pan Bóg ode mnie oczekuje, jak powinienem się zachować, co powinienem zrobić.

Ostatnio, tego dnia, kiedy na światło dzienne wyszedł list biskupa Janiaka, też tak zrobiłem. W Ewangelii były tego dnia słowa o tym, że trzeba nadstawić drugi policzek. Przeczytałem to i pomyślałem sobie: Kurwa, ile można? Ile można dostawać po mordzie? A potem był ten list. Zrozumiałem, że Bóg mnie na niego przygotowywał. Na tym właśnie polega nasz dialog.

Przeżyłeś dużo naprawdę trudnych chwil. Jest coś, co Ci daje jeszcze nadzieję?

Jest taki fragment w Piśmie Świętym, który mówi, że od tych, którym wiele dano, wiele się oczekuje. Wyszedłem z traumy po molestowaniu, czuję się szczęśliwy, czuję, że po tym wszystkim naprawdę dużo mi dano. Dlatego wiem, że nie mogę tego zostawić dla siebie. Muszę się tym dzielić z innymi. To jest moje „wiele się od niego oczekuje”. I to mi daje nadzieję. Myśl, że mogę uratować chociaż jedną osobę, że ktoś się do mnie odezwie, napisze, zadzwoni i się spotkamy, i dzięki temu zacznie wychodzić na prostą, nie da się zniszczyć rozpaczy. To jest moja największa nadzieja. Patrzeć, jak osoby zranione odzyskują chęć życia.

Nie mam wielkiej nadziei na wielkie zmiany i reformy w Kościele, w każdym razie nie w najbliższych latach. Ale wierzę, że mogę pomóc konkretnym osobom.

Żeby była jasność. Ja nie jestem altruistą. Pomaganie innym buduje też mnie, daje mi satysfakcję. W końcu czuję się potrzebny, czego przez większość życia nie doświadczyłem. Ale to chyba nic złego.

Mówisz, że nie wierzysz w szybkie reformy w Kościele.

Pewne zmiany już się dzieją na naszych oczach, tylko to jest bardzo długi proces. Zmienia się postrzeganie tematu wykorzystywania seksualnego. Widzę ruchy pojedynczych biskupów, niektórych księży. To ziarenko powoli zaczyna kiełkować. Ale potrzeba dużo cierpliwości, bo efektów nie zobaczymy z dnia na dzień.

A jest coś na poziomie formalnym, co mogłoby pomóc? Jakieś nowe rozwiązania?

Najlepiej by było, gdyby papież Franciszek ogłosił przepis, który wprowadzałby na poziomie każdego kraju powstanie takiej specjalnej jednostki, związanej z Kościołem, ale niezależnej od lokalnych kurii, która będzie miała dostęp do archiwów związanych z przestępstwami seksualnymi i która będzie badać i rozwiązywać te wszystkie trudne sytuacje bez zgody biskupów. Jej przedstawiciele będą wchodzić do kurii i nie będą musieli nikogo pytać o pozwolenie na swoje działania. A jeśli jakiś biskup się przeciwstawi, będzie pozbawiany swojego stanowiska. Prace tej jednostki musiałyby być też raportowane bezpośrednio do Watykanu.

Jeśli ten albo następny papież chce naprawdę rozwiązać problem pedofilii w Kościele, to musi wprowadzić takie rozwiązanie. Inaczej będziemy się z tym borykać przez wiele dziesięcioleci, a i tak może się nam nie udać. Czasem będzie lepiej, czasem będzie gorzej. Wszystko będzie zależne od woli lokalnego biskupa. A jak widzimy, zdecydowana większość naszych biskupów nie ma dobrej woli w tej przestrzeni. Franciszek wprowadził już wiele przepisów, które są krokami w dobrą stronę, ale bez takiego rozwiązania, o którym mówię, to niestety są działania niewystarczające.

Co byś powiedział osobie zranionej, która czyta naszą rozmowę i jest w takim momencie swojego życia, że ukrywa tragedię, której doświadczyła, nawet przed najbliższymi, nie odnajduje sił, żeby zmierzyć się z tym tematem?

Mi przede wszystkim pomogła psychoterapia. Myślę, że to jest pierwszy krok, który trzeba wykonać. Zadbać o samego siebie. Rady w stylu: módl się, przyjmuj komunię i czekaj, aż nagle w jakiś cudowny sposób, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie twoje problemy się rozwiążą, wkładam między bajki. Psychika ludzka jest ogromnie skomplikowana, a osoby zranione mają w sobie mnóstwo blokad. Łaska Boga też oczywiście jest potrzebna, ale On może działać również przez terapię i to od niej powinno się zacząć. Bóg działa w naszym życiu wtedy, kiedy sami podejmujemy konkretne i realne działania.

Dlatego kiedy słyszę rady księży, którzy deprecjonują wsparcie psychologiczne i mówią, że sama modlitwa wystarczy, to mi się robi gorąco. I w odpowiedzi przywołuję tę znaną historię o powodzi. Ktoś siedział na dachu, dookoła wszystko zalane. Wierzy w Boga, więc będzie się tylko modlić i czekać, aż Pan Bóg go uratuje. Przyjechała straż i kazała się ewakuować. Odmówił. Później ktoś przysłał łódkę. Znowu odmowa. W końcu woda osiągnęła taki poziom, że się utopił. Wtedy stanął przed Bogiem i z wyrzutem mówi: „Pokładałem całą nadzieję w Tobie, a Ty mnie nie uratowałeś”. A Bóg na to: „Wysłałem straż, posłałem człowieka z łódką, ale Ty nie chciałeś skorzystać, więc się utopiłeś”.

Dla zranionych taką strażą i łódką jest psychoterapia. To nie znaczy, że nie trzeba się modlić. Ale nie można ignorować i deprecjonować działania Pana Boga przez ludzi i fachową pomoc. Można zacząć od kontaktu z telefonem wsparcia Zranieni w Kościele albo Centrum Ochrony Dziecka. Tam wskażą dobrych terapeutów.

A co jeśli uda się już przejść terapię?

Jeżeli ktoś już poradzi sobie z traumą, to trzeba iść do kurii. Jeśli mam mocną psychikę, to nawet jeśli w kurii zderzę się ze ścianą albo potraktują mnie jak podejrzanego na przesłuchaniu, to już mnie nie zrani. Trzeba też pamiętać, żeby w kurii przypilnować otrzymania potwierdzenia zgłoszenia, żeby kiedyś, jeśli dojdzie do procesu kanonicznego, nie mogli się wykpić i powiedzieć, że przecież nie było żadnego zgłoszenia i oni o niczym nie wiedzieli. Niestety często tak się zdarza, że osoba zraniona nie dostaje żadnego dokumentu potwierdzającego.

Swoją sprawę warto też zgłosić do organów ścigania. Nawet jeśli jest już przedawniona. Po to, żebyśmy, byli w statystykach, żeby było widać, o jakiej skali zranionych mówimy.

A po dokonaniu tych formalności po prostu próbować żyć szczęśliwie. Wiem, że dla wielu osób to może brzmieć abstrakcyjnie, ale to naprawdę jest możliwe. Nawet jeśli ktoś jest teraz w potwornej sytuacji psychicznej i nie wierzy, że kiedykolwiek jeszcze będzie mógł normalnie funkcjonować.

Ja też w to nie wierzyłem. Nie byłem do końca przekonany do terapii. Najbardziej przekonała mnie moja żona. Znalazła mi jakiegoś terapeutę debeściaka i zachęciła, żebym spróbował do niego chociaż raz pójść. A jak będzie coś nie tak, to przecież zawsze mogę zrezygnować. Zaufałem jej, poszedłem i chyba to uratowało mi życie.

I jeszcze jedną rzecz chciałbym dodać, która może pomóc komuś, kto zmaga się z podobną sytuacją do mojej. Pamiętaj, że życie jest zależne tylko od ciebie. Jeśli nie weźmiesz spraw w swoje ręce i nie zaczniesz działać, to żadne kościelne i niekościelne inicjatywy ci nie pomogą.

A co czujesz, kiedy myślisz o osobach dopuszczających się czynów pedofilnych?

W trakcie wypowiedzi dla mediów staram się mówić, ale to rzadko przechodzi, że elementem obecnym zarówno w Kościele, jak i w państwie, który jest pomijany przy przestępstwach seksualnych, jest zaopiekowanie się napastnikami. To, co teraz się dzieje – czyli powoli pojawiające się wsparcie dla zranionych – jest moim zdaniem zaleczaniem choroby, a nie szczepionką, która może sprawić, że ta choroba zniknie. Potrzebujemy jasnego prawa, które będzie mówić o tym, że np. człowiek, który ma zaburzenia pedofilne, poniesie mniejsze konsekwencje, jeśli podda się terapii i będzie pod kontrolą. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dzięki terapii i kontroli ten człowiek już nie będzie aktywny. I dzięki temu nie będziemy mieć grona następnych kilkudziesięciu skrzywdzonych przez niego osób. A tak naprawdę kilkuset albo jeszcze więcej, bo trzeba pamiętać o bliskich i rodzinach osób zranionych, które też wtórnie doświadczają dramatu.

Prewencja w postaci opiekowania się osobami z zaburzeniami pedofilnymi jest niesłychanie potrzebna, ale nie poruszamy tego tematu, bo robimy z nich tylko i wyłącznie zwyrodnialców i zapominamy o tym, że to też są ludzie. Ze swoimi historiami, problemami, często z chorobą, której nie potrafią przeskoczyć i której się sami boją. No bo wyobraź sobie, że jesteś księdzem, masz takie skłonności, idziesz do biskupa i mówisz, że chyba jesteś pedofilem. To jest nierealne. Trzeba więc stworzyć taki system, który im pomoże.

Jak miałoby to wyglądać?

Ten problem jest dobrze przedstawiony w filmie „Pedofil z sąsiedztwa”. Facet ujawnił swoją twarz, powiedział, że ma takie skłonności, nie jest aktywny, ale bardzo się boi, że popełni przestępstwo. I wręcz błaga o to, żeby stworzyć taki system, który go przed tym powstrzyma.

W takim wypadku potrzebna jest terapia, nie tylko psychologiczna, ale też ustawienie leków. To mogłoby doprowadzić do sytuacji, w której chory nie będzie się musiał wstydzić swojego człowieczeństwa. Bo on też jest człowiekiem.

To jest wyzwanie, które stoi przed nami i trzeba się nim zająć zaraz po tym, jak skutecznie pomożemy poszkodowanym. To będzie kolejny etap leczenia społeczeństwa z przestępstw seksualnych. Nie można tego bagatelizować. Są badania, które pokazują, że 3 procent ludzi ma tego typu zaburzenia. Nie wszyscy są aktywni, ale są.

Mówisz o chorobie. A co z ludźmi, którzy nie mają zaburzeń na tym gruncie, ale dopuszczają się czynów pedofilskich?

Część ludzi jest chora, a część funkcjonuje w systemie, który popycha ich do takich działań, mimo że nie mają zaburzeń. Tu się pojawia pytanie np. o formację w seminariach. Potrzebne są spotkania kleryków z poszkodowanymi, rzetelna formacja na temat seksualności. Często jest tak, że ksiądz popełniający czyn pedofilny faktycznie wcale nie jest pedofilem, tylko jest niedojrzały i nie radzi sobie ze swoją seksualnością. Dlatego oni muszą nas spotkać, usłyszeć od nas, jak to boli, muszą mieć świadomość, że robiąc coś takiego, wyrządzają ogromne zło i łamią komuś życie. Wierzę, że takie elementy w formacji mogłyby wiele zmienić.

Jestem przekonany, że wielu przestępców seksualnych dopuściła się tego, co zrobiła, bo myśleli, że to nie jest tak naprawdę nic złego. Zdarzyło im się. Bardzo wymowny jest przykład Romana Polańskiego. Przespał się z 13-latką. Jedni nazywają go pedofilem, inni mówią, że mu się zdarzyło i że dziewczyna mu wybaczyła, więc nie ma problemu.

A problem jest bardzo poważny. Polański żył w danej społeczności, w danej strukturze, która pozwoliła mu się poczuć na tyle wolnym, że mógł to zrobić, więc to zrobił. Mimo że pedofilem nie jest. Trzeba tak ukształtować system – na który składa się formacja duchownych, świadomość społeczna, rozwiązania prawne – żeby potencjalny sprawca wiedział, że jak coś takiego zrobi, to jego życie legnie w gruzach. Niezależnie od tego, czy jest księdzem, znanym na całym świecie reżyserem czy ojcem w małej wiosce.

To może się ludziom nie mieścić w głowach, ale trochę siedzę w tym temacie i wiem, że lepiej zadbać o to, żeby jeden potencjalny przestępca nie skrzywdził nikogo, niż potem dbać o pięćdziesiąt ofiar.

Wierzysz, że takie zmiany są możliwe?

Zdaję sobie sprawę, że to, co mówię, może brzmieć utopijnie, ale myślę, że w szaleństwie jest metoda. I jak patrzę na historię świata, to widzę, że największe przełomy dokonywały się właśnie dzięki – dobrze rozumianym – szaleńcom. Ludziom, którzy walczyli o lepsze jutro wbrew wszystkiemu, nawet kiedy wszyscy dookoła stukali się w czoło i chcieli ich powstrzymać. Albo rzucali im kłody pod nogi. Próbowali ich zdyskredytować. Dlatego nie powinniśmy się poddawać. Jeśli będziemy konsekwentnie i odważnie działać, to ludzie uwierzą w sensowność podejmowanych przez nas kroków i w końcu zmienimy ten świat. Chociaż trochę.

A jeśli się nie uda?

To przynajmniej pod koniec życia będę mógł spokojnie patrzeć w lustro, wiedząc, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy.

Odpowiem ci jeszcze tak: Jedna z dziennikarek zadała Tomaszowi Terlikowskiemu pytanie, co będzie w momencie, kiedy przegramy tę walkę, nikt nie poniesie konsekwencji, nie będzie żadnych daleko idących zmian. Co wtedy, kiedy się okaże, że to oni wygrali, a my przegraliśmy? Pan Tomasz odpowiedział jej, że my już wygraliśmy. Bo jesteśmy po stronie prawdy. A na końcu będziemy tylko z tego rozliczani.

***

Jakub Pankowiak - absolwent Akademii Muzycznej w Poznaniu (dyplom z wyróżnieniem) w klasie organów Sławomira Kamińskiego. Laureat wielu konkursów organowych w Polsce i za granicą. Jeden z bohaterów filmu „Zabawa w chowanego”. Dziś człowiek walczący o pomoc skrzywdzonym w Kościele.

Piotr Żyłka - redaktor naczelny DEON.pl. Autor wywiadu-rzeki z księdzem Janem Kaczkowskim  "Życie na pełnej petardzie". Od dzieciństwa związany ze wspólnotą Taizé, absolwent duszpasterstwa akademickiego BECZKA. Jeden z inicjatorów ruchu społecznego Zupa na Plantach. 

W DEON.pl pracuje od samego początku istnienia portalu. Od kilku lat pełni funkcję redaktora naczelnego. Współautor "Życia na pełnej petardzie". Od dzieciństwa związany ze wspólnotą Taizé, absolwent duszpasterstwa akademickiego BECZKA. Jego najnowsza książka to "Bóg, Cisza. Prostota". Jeden z inicjatorów ruchu społecznego Zupa na Plantach

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Brat Marek z Taizé, Piotr Żyłka

Spotkaj Boga w ciszy i prostocie

Mała, burgundzka wioska. Skromne zabudowania. Cisza. Spokój. Kontemplacja i modlitwa. To właśnie tu, od ponad siedemdziesięciu lat, przyjeżdżają tysiące młodych ludzi. Czego szukają? Co pragną zmienić? Dlaczego, nawet po...

Skomentuj artykuł

Jakub Pankowiak: chciałbym stanąć na spotkaniu episkopatu i powiedzieć to wszystkim biskupom [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.