Ubrani w miłość

Ubrani w miłość
fot. depositphotos.com

Patrząc na obrazy Świętej Rodziny, które znamy chociażby z bożonarodzeniowych kartek czy żłóbków, łatwo ulec pewnemu złudzeniu. Widzimy spokój, harmonię, ciepłe światło i cichą obecność. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, poukładane i bezpieczne. Jednak dzisiejsza liturgia słowa brutalnie konfrontuje ten sielankowy obraz z rzeczywistością.

Zamiast statycznego piękna, otrzymujemy opis ucieczki, zagrożenia życia i konieczności podejmowania dramatycznych decyzji pod presją czasu. To bardzo ważne przypomnienie: świętość nie rodzi się w cieplarnianych warunkach, z dala od problemów, ale w samym środku życiowego sztormu. To właśnie tam, w oku cyklonu codzienności, wykuwa się to, co najtrwalsze.

DEON.PL POLECA


Często wydaje nam się, że o jakości naszych relacji decydują wielkie uniesienia, romantyczne gesty czy chwile absolutnego zrozumienia się bez słów. Tymczasem o prawdziwej miłości można mówić dopiero, gdy w danej relacji widać gotowość do przebaczenia. To są właśnie momenty weryfikacji, które odzierają nas z iluzji i stawiają w prawdzie. Bo dopóki jest miło, dopóki wszystko układa się po naszej myśli, miłość może być tylko deklaracją. Dopiero gdy pojawia się rysa, zranienie, inność drugiego, która nas uwiera – wtedy zaczyna się prawdziwe życie.

Paweł Apostoł jest w tej kwestii niezwykle precyzyjny. Nie pisze o uczuciach, które przychodzą i odchodzą, ale o konkretnej postawie, którą mamy przyjąć, niczym szatę: „(…) obleczcie się w serdeczne współczucie, w dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby ktoś miał coś do zarzucenia drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy. Na to zaś wszystko przywdziejcie miłość, która jest spoiwem doskonałości” (Kol 3,12-14). Zwróćmy uwagę na słowo „obleczcie się”, które sugeruje pewien wysiłek, intencjonalność. To nie jest coś, co „się dzieje” samo z siebie. Każdego ranka, budząc się obok męża, żony, czy patrząc na swoje dzieci lub rodziców, muszę podjąć decyzję: dzisiaj znowu „wkładam” na siebie cierpliwość. Dzisiaj znowu „ubieram się” w cichość. „Znoszenie jedni drugich” brzmi mało romantycznie, ale to właśnie w tym – w akceptacji tego, że drugi człowiek jest inny, czasem trudny, czasem irytujący – kryje się heroizm codziennej miłości.

Przepis na dobrą rodzinę wydaje się prosty, gdy czytamy te słowa na papierze – mamy listę cnót, mamy instrukcję obsługi. Życie jednak często wymyka się teoretycznym rozważaniom, które zderzają się ze zmęczeniem, egoizmem, historią zranień. Żeby Pawłowa wizja jedności mogła mieć jakąkolwiek szansę spełnienia się w rzeczywistości, a nie pozostała jedynie pobożnym życzeniem, trzeba odnaleźć w przepisie Apostoła podstawowy „składnik”, bez którego nie ma mowy o powodzeniu przedsięwzięcia budowania relacji opartych na miłości – czy to w rodzinie, czy też szerzej, czyli we wspólnocie Kościoła. Tym „składnikiem” jest Pan: „(…) jak Pan wybaczył wam, tak i wy” (Kol 3,13). To jest klucz do wszystkiego. Często ponosimy porażkę w naszych relacjach, bo próbujemy generować miłość i przebaczenie z własnych, bardzo ograniczonych zasobów. Próbujemy wykrzesać z siebie cierpliwość, której nie mamy. To droga donikąd – do frustracji i zniechęcenia. Apostoł Narodów odwraca tę perspektywę – miłości mamy uczyć się od samego Chrystusa poprzez doświadczanie jej na sobie.

Nie da się bowiem przebaczyć drugiemu człowiekowi, jeśli najpierw samemu nie stanęło się w prawdzie przed Bogiem i nie doświadczyło się Jego przebaczenia. To jest ten moment, w którym przestaję być sędzią dla moich bliskich, a staję się dłużnikiem łaski. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy będziemy rozwijać naszą relację ze Zbawicielem i traktować ją jako fundament każdej innej relacji, jaką budujemy w naszym życiu. Jeśli czujesz, że nie masz siły wybaczyć, że mur urazy jest zbyt wysoki – nie patrz na ten mur, ale na Tego, który tobie wybaczył wszystko. Żeby natomiast możliwe było pogłębianie więzi z Bogiem, która uzdalnia nas do takiej miłości, potrzeba z naszej strony zaufania wobec Jego woli. I tu znów: teoria jest prosta, w praktyce jednak różnie to wychodzi… Jak zaufać, gdy świat wali się na głowę? Jak zaufać, gdy plany biorą w łeb, a przyszłość jest jedną wielką niewiadomą?

DEON.PL POLECA


W tym kontekście Ewangelia ukazuje nam Józefa jako przykład całkowitego zawierzenia Bogu. To postać, która w dzisiejszej liturgii „mówi” swoim działaniem. Józef to człowiek, któremu Bóg wywrócił życie do góry nogami. Miał swoje plany, miał swoją wizję stabilizacji. Tymczasem od momentu powołania do roli opiekuna Świętej Rodziny musi wciąż ponawiać, w coraz to nowych sytuacjach, swoje „ufam”: „(…) oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: «Wstań, weź dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał dziecięcia, aby Je zgładzić»” (Mt 2,13). Wyobraźmy sobie tę noc. To nie jest spokojny sen. To nagłe przebudzenie, lęk o życie najbliższych, konieczność porzucenia wszystkiego w jednej chwili. Józef mógłby dyskutować, pytać: „Boże, dlaczego? Przecież to Twój Syn, czy nie możesz Go ochronić inaczej? Dlaczego muszę stać się uchodźcą, obcym w obcym kraju?”. Ale Józef tego nie robi: „On wstał, wziął w nocy dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu (…)” (Mt 2,14). Anioł nakazuje uchodzić do Egiptu czy potem wracać do Izraela, Józef wstaje i idzie. Kiedy boi się – a wiemy, że się lękał: „Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść” (Mt 2,22) – otrzymuje we śnie kolejne zapewnienie, że Bóg nadal prowadzi. I to słowo Pana mu wystarcza.

To jest właśnie ta przepaść między naszym myśleniem a wiarą biblijną. My chcemy rozumieć, chcemy mieć plan B, chcemy zabezpieczenia. Józef nie kalkuluje, lecz ufa. Nie analizuje szans powodzenia, nie sprawdza stanu konta, nie szuka ludzkich gwarancji. Jego gwarancją jest głos Boga, nawet jeśli ten głos każe iść w ciemność nocy. Jego miłość do Maryi i Jezusa wyraża się w tym, że bierze za nich odpowiedzialność, opierając się całkowicie na Bogu, a nie na własnej sile czy mądrości. Ta postawa Józefa może być lustrem dla naszych dylematów. Ile razy kryzysy biorą się z tego, że w relacji z naszymi najbliższymi za bardzo kalkulujemy? „Jeśli ja zrobię to, to co on zrobi dla mnie?”. „Jeśli teraz ustąpię, to czy nie okażę słabości?”. Józef uczy nas, że miłość to ryzyko wyjścia w nieznane, będąc prowadzonym jedynie ręką Boga.

Jeśli usuniemy Boga z rzeczywistości naszych rodzin, czy też w ogóle z naszych relacji z innymi ludźmi, zostaniemy sami ze swoimi oczekiwaniami i pretensjami. Wtedy „znoszenie siebie nawzajem” stanie się udręką. Ale jeśli zaprosimy Go do środka – tak jak Józef zaprosił Go w swoje sny i w swoje lęki – wtedy okaże się, że potrafimy wybaczyć to, co zdawało się być niewybaczalne, że potrafimy być cierpliwi, gdy wszystko nas drażni. Że potrafimy kochać nie dlatego, że ktoś na to zasłużył, ale dlatego, że my sami jesteśmy kochani przez Boga. Kiedy więc wrócisz dzisiaj do domu, do swojej codzienności, która może daleka jest od ideału, spróbuj spojrzeć na swoich bliskich nie przez pryzmat tego, co ci dają lub czego ci nie dają. Spróbuj spojrzeć na nich tak, jak Bóg patrzy na ciebie – z miłosierdziem. Spróbuj oblec się w to miłosierdzie.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Kazimierz Tischner, Michał Lewandowski

Kapłan, filozof, kaznodzieja. Chłopak z charakterem

Jaki był Józiu, czyli słynny ks. prof. Józef Tischner, od narodzin do momentu odejścia 25 lat temu?

Kazimierz Tischner rysuje wzruszający portret najstarszego brata, Filozofa z Łopusznej – człowieka...

Skomentuj artykuł

Ubrani w miłość
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.