Kamil Stoch o Bogu. "Dzięki Niemu jestem tym kim, jestem, i robię to, co robię."
- Czuję największą frajdę, kiedy mogę innym sprawić radość, kiedy widzę, że coś, co zrobiłem, daje ludziom przyjemność, że ktoś się przez to uśmiechnął, poprawił się jego nastrój - mówi w książce "Jak mieć w życiu frajdę" autorstwa Katarzyny Stoparczyk.
Kamil Stoch - "Chodzi o to, żeby pożyć"
Katarzyna Stoparczyk: Komu dedykuje pan swoje skoki?
Kamil Stoch: Nie zastanawiałem się nad tym komu, ale jak bym teraz miał pomyśleć, pomyśleć, przede wszystkim Panu Bogu, bo to dzięki Niemu jestem tym kim, jestem, i robię to, co robię.
Ale też swoim najbliższym, mojej żonie, moim rodzicom. Tym, od których dostaję dużo wsparcia: współpracownikom, czyli trenerom, i kibicom, którzy jeżdżą za nami, dopingują nas, zdzierają gardła i życzą nam jak najlepiej, a czasem razem z nami po prostu się denerwują.
Jakim pan był dzieckiem?
Szczęśliwym.
Poobijanym trochę?
Bardzo poobijanym, zawsze coś sobie zrobiłem. Taka niefrasobliwość została mi do dzisiaj, bo ostatnio pomagałem żonie w porządkach...
Właśnie! Pan przed chwilą pokazał mi kciuk, który jest cały poszarpany, jakby pana mama powiedziała: poharatany.
Tak po prostu mam, że jak idę obok kanciastego stołu, potrafię się uderzyć o kant. To mi zostało z dzieciństwa - a to sobie zwichnąłem obojczyk, a to skręciłem nadgarstek, złamałem nogę.
Ciekawe, że wszystko działo mi się w domu albo w okolicach domu, a nigdy na skoczni. Na skoczni miałem tylko jeden wypadek, przez który przeszedłem dwie operacje, to była jedyna taka trudniejsza sytuacja, reszta zdarza mi się w domu.
Czy to prawda, że jako mały czteroletni chłopiec skakał pan z fotela?
Tak, skakałem ze wszystkiego, co się dało, z dachu, z daszku, z płotu, z fotela, z wersalki - ze wszystkiego, co miało jakąś wysokość.
Co panu sprawia największą frajdę?
Czuję największą frajdę, kiedy mogę innym sprawić radość, kiedy widzę, że coś, co zrobiłem, daje ludziom przyjemność, że ktoś się przez to uśmiechnął, poprawił się jego nastrój.
Skomentuj artykuł