Kluczowy moment w historii zbawienia
Rzekł Mojżesz: Gdy mnie zapytają, jakie jest Jego imię, to cóż im mam powiedzieć? Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: JESTEM, KTÓRY JESTEM. I dodał: Tak powiesz synom Izraela: JESTEM posłał mnie do was. (Wj 3, 13-14)
To kluczowy moment w historii zbawienia i w rozwoju duchowym człowieka. Imię bowiem w Biblii to nie konwencjonalna nazwa jak w naszej kulturze; to ujawnienie istoty tej osoby, której imię się zna. Znać czyjeś imię - to znać jego moc, ale i jego słabe strony; i albo wejść z nim w głęboką komunię, albo też nad nim zapanować. Dlatego w Starym Testamencie Bóg tak niesłychanie długo zwleka z objawieniem swojego imienia Izraelowi. Izraelici nie znają imienia Boga aż do czasów Mojżesza. Gdy po walce nad potokiem Jakub pyta Boga o imię, otrzymuje w odpowiedzi pytanie: Czemu pytasz mnie o imię? (Rdz 32, 30). Bóg Izraela jest nazywany do czasów Mojżesza Bogiem przodków: Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba. W tym czasie narody ościenne nadają swoim bogom mnóstwo imion, mają ich całe litanie, lecz są to tylko projekcje ludzkich pragnień i lęków, a tych zawsze jest wiele.
Bóg objawia swe imię dopiero Mojżeszowi. Aby jednak zrozumieć to objawienie, trzeba uwzględnić cały kontekst historyczny ówczesnego Izraela i historię samego Mojżesza. Izrael jest wtedy w najgorszym okresie niewoli egipskiej, nie tylko obciążony niewolniczymi pracami, ale także w sytuacji zagrożenia jego etnicznej i fizycznej egzystencji. Także osobista sytuacja Mojżesza jest skrajnie trudna. Ze wszystkich jego szczytnych pragnień i zamierzeń nic mu się nie udało zrealizować. Wręcz przeciwnie, cały jego imponujący ludzki potencjał: inteligencja, wykształcenie, sprawność fizyczna marnują się, a on sam się starzeje. Czy taki ktoś powinien paść owce, na dodatek nie własne, ale swego teścia? Przecież został zredukowany niemal do roli niewolnika. Mijają już nie lata, ale dziesięciolecia - i nic się nie dzieje. Wszystko zdaje się zmierzać ku tragicznemu końcowi. Mojżesz jednak się nie skarży, cierpi w milczeniu. Imię jego pierworodnego syna "Gerszon" brzmi jak westchnienie człowieka głęboko nieszczęśliwego, bo oznacza: Jestem wygnańcem w obcej ziemi. Zarówno Izraelici w Egipcie, jak i Mojżesz na pustyni dochodzą do dramatycznego przekonania: nic się już nie da zrobić, już po nas!
To doświadczenie własnej bezsilności i braku jakichkolwiek perspektyw jest z punktu widzenia duchowego niezwykle ważne. Wtedy dopiero człowiek przekonuje się, ile jest wart przy całym swoim potencjale. Bez wiary takie doświadczenie zamienia się w tragedię, jak choćby u rozfilozofowanych Greków. Mojżesz jednak niesie w sobie elementarne dziedzictwo Abrahama, akceptuje tragiczność swej sytuacji i ma nadzieję, że stanie się niemożliwe. W ten sposób odbiera jej pełne jadu żądło śmierci. Tak rodzi się pokora. Leży ona, owszem, w popiele, czy jak kto woli, w gnoju, ale wzrok ma wzniesiony ku górze. Łączy w sobie dwie rzeczywistości: tragiczność prawdy o człowieku z otwartością na prawdę o Bogu, który objawia się jako Miłość. Rozpościera się pomiędzy Jezusowym beze Mnie nic uczynić nie możecie i Pawłowym wszystko mogę w tym, który mnie umacnia. Mojżesz staje się najpokorniejszym z ludzi, jacy żyli na ziemi (por. Lb 12, 3). Takiemu człowiekowi Bóg objawia swe imię. To imię, które - jak poświadczają bibliści - nie oznacza w przede wszystkim tego, iż do istoty Boga należy istnienie, jak to zinterpretował św. Tomasz z Akwinu, ale JESTEM DLA CIEBIE, a być dla drugiego to przecież esencja miłości.
Skomentuj artykuł