Bartymeusz: od niewidomego żebraka do ucznia

Bartymeusz: od niewidomego żebraka do ucznia
fot. depositphotos.com

Odczytywany dziś fragment Markowej Ewangelii jest dość zwięzły, ale jednocześnie niezwykle gęsty i pełen dynamizmu. Poruszające wołanie niewidomego żebraka dla ludzi składających się na tłum towarzyszący Jezusowi było jedynie robieniem zamieszania, zawracaniem gitary Mistrzowi z Nazaretu. Skupieni na Nauczycielu niosącym przesłanie o Bożej miłości nie dostrzegli człowieka tak bardzo jej spragnionego, tak mocno ufającego w to, że jego los może się odmienić.

Bartymeusz musiał dużo słyszeć o Jezusie. Dowiadując się z opowieści innych ludzi o zdziałanych przez Niego cudach, może nawet marzył o tym, żeby Go spotkać. W przechodzącym tłumie odczuwa Jego bliskość, choć jeszcze nie jest ona bezpośrednia. Woła do Jezusa, choć jeszcze go nie widzi, ale wie, że gdzieś niedaleko On jest, więc może go usłyszy: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (Mk 10,47). Woła z ufnością, że ten krzyk do niego dotrze, że Go poruszy. „Wielu nastawało na niego, żeby umilkł” (Mk 10,48). Woła głośno, nie zważając na ludzi, którym było to nie w smak: „Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Synu Dawida, ulituj się nade mną!»” (Mk 10,48). Wołanie Bartymeusza to wyznanie wiary w to, że człowiek potrzebuje Boga, że bez Niego sobie nie poradzi, że tylko On jest w stanie odwrócić jego beznadziejną sytuację, że jako stworzenie nie jest samowystarczalny. Niewidomy żebrak z dzisiejszej Ewangelii uosabia takie słabości, które pozbawiają człowieka samodzielności – zdany jest jedynie na łaskę lub niełaskę innych ludzi, żebrze o ich uwagę i pomoc.

Do uszu Jezusa dociera wołanie Bartymeusza i wysyła do niego ludzi, którzy mają go przywołać. Przekazuje mu przez innych, którzy dotąd byli tłumem zirytowanym jego uporczywością, Dobrą Nowinę o tym, że Bóg chce wejść w bezpośredni kontakt z człowiekiem, który zna Go tylko z opowieści: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię” (Mk 10,49). Widzimy, jak bardzo zdesperowany był Bartymeusz – zrywa się, biegnie na oślep, bez niczyjej pomocy, zostawia swoje dotychczasowe miejsce i rusza na spotkanie z Jezusem. I to już jest pierwszy cud, który dokonuje się w jego życiu – wstał z miejsca i poszedł ku Chrystusowi. Choć był niedaleko, bo przecież Jezus usłyszał jego wołanie, to jeszcze potrzebuje może kilkunastu, może kilkudziesięciu metrów, żeby stanąć przy Nim naprawdę blisko, żeby móc z Nim zamienić słowo, czyli nawiązać dialog, a więc „wymianę słów”. Tym właśnie jest modlitwa – wołaniem o litość i wrażliwością na choćby najmniejszą przesłankę o tym, że dotarło ono do uszu Najwyższego.

W Chrystusie widzimy Boga, który odpowiada na wołanie zdesperowanego człowieka – nawiązuje z nim dialog, zachęca do tego, by ten wypowiedział na głos pragnienie, które nosi głęboko w swoim sercu: „Co chcesz, abym ci uczynił?” (Mk 10,51). Bartymeusz słyszy sam siebie, słyszy swoją modlitwę, która jest bardzo prosta i bardzo stanowcza. Nie owija w bawełnę, lecz prosto z mostu mówi Jezusowi, czego chciałby najbardziej: „Rabbuni, żebym przejrzał” (Mk 10,51). Wielka musi być jego wiara w to, że Mistrz z Nazaretu jest rzeczywiście Mesjaszem, czyli kimś namaszczonym i posłanym przez Boga, by objawić Jego wolę i działać w Jego mocy, która jest panowaniem nad światem i stworzeniem. Słyszy od Jezusa: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Mk 10,52).

Kiedy Bartymeuszowi otwierają się oczy, to pierwszą osobą, którą widzi, jest sam Jezus. To On się nad nim ulitował, wysłuchał go i dał mu nowe życie. Teraz może oglądać Jego twarz, pełną miłości i współczucia, twarz Arcykapłana, w którym i przez którego działa Bóg, objawiając swoją ojcowską miłość do każdego człowieka. Bartymeusz musi na nowo ułożyć swoje życie, na nowo poznać świat i ludzi, musi się odnaleźć w rzeczywistości, która teraz jest dla niego dużo szersza. Jezus przywraca mu wzrok nie tylko w fizyczny sposób, pozwalając, by wreszcie oczy zaczęły spełniać funkcję, dla której zostały stworzone, by stały się czułe na światło, dzięki któremu wytwarza się obraz rzeczywistości otaczającej człowieka. Jezus przywraca Bartymeuszowi także wzrok duszy – do jego serca dociera światło Słowa niosącego nadzieję, wskazującego na przyszłość, wyznaczającego kierunek. Zaczyna patrzeć na swoje życie w zupełnie nowy sposób. W śpiewie przed Ewangelią słyszymy słowa, które są wprowadzeniem do opowieści o niewidomym, który odzyskał wzrok: „Nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus, śmierć zwyciężył, a na życie rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1,10).

Tę radykalną zmianę, jaka nastąpiła w życiu Bartymeusza, ewangelista Marek oddaje także w sposób nie wprost, opowiadając nie tylko o przywróceniu wzroku, ale podkreślając, że przestaje on siedzieć przy drodze, nie jest już więcej niewidomym żebrakiem, ale teraz już jako widzący rusza za Jezusem w drogę jako Jego uczeń: „Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą” (Mk 10,52). Cud przywrócenia wzroku być może był dla niego spełnieniem marzeń, być może był jedyną motywacją jego uporczywego wołania w stronę Nauczyciela i błagania Go o litość, być może nie oczekiwał niczego więcej. Doświadczona łaska pociąga go jednak dalej za Tym, który mu ją wyświadczył. Rusza w drogę z Jerycha do Jerozolimy. To bardzo symboliczne przejście z jednego z najniżej położonych miast na świecie, z miasta, które jest symbolem życia bez Boga i w pewnym sensie przeciwieństwem Jeruzalem – do Miasta Pokoju, na świętą Górę Syjon, do miejsca, w którym dokonają się zbawcze dzieła Chrystusa.

Historia Bartymeusza powinna zrodzić w nas ważne pytania o to, jak wygląda nasza modlitwa. Czy jest ona prośbą o to, żeby przejrzeć na oczy i zobaczyć prawdziwe Oblicze Chrystusa, żeby zostawić na boku swoje wyobrażenia i widzieć Go już tylko bezpośrednio? Czy jest w niej podtrzymująca naszą wytrwałość ufność w to, że Bóg jej wysłucha, że nie będzie głuchy na wołanie człowieka spragnionego łaski? Czy jest w niej szczere wyznanie tego, że potrzebujemy Boga, bo sami nie damy rady? Opowieść o tym niewidomym żebraku z Jerycha to też pytania o to, co zrobiliśmy z wysłuchaną przez Boga modlitwą. Ile razy nie wykorzystaliśmy łaski i zostaliśmy w miejscu? Czy każde doświadczane przez nas dobro, choćby najmniejsze i najbardziej codzienne, odbieramy jako działanie Pana, a zarazem wezwanie do tego, by pójść za Nim, pogłębiać z Nim relację i przez bliskość z Nim uczyć się Jego miłości? Historia Bartymeusza mówi nie tylko o cudzie przywrócenia wzroku, ale to przede wszystkim opowieść o tym, jak bardzo bliskość z Bogiem może odmienić życie człowieka. Przestaje być żebrakiem zdanym na innych i zadowalającym się otrzymywanymi ochłapami, a staje się uczniem, który z zafascynowaniem poznaje Mistrza i zgłębia Jego słowo.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Józef Tischner

Głęboka wiara i wielkie pytania ks. Józefa Tischnera

Jak wierzyć w świecie, który żongluje iluzjami? Czy kierować się sumieniem, jeśli inni idą na kompromis? Dlaczego Bóg tak często milczy wobec naszego cierpienia? Ile w Jego...

Skomentuj artykuł

Bartymeusz: od niewidomego żebraka do ucznia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.