Eucharystia jest uniżaniem się Boga
I choć sama Eucharystia jest wielką kenozą, to podczas jej celebrowania dostrzec możemy momenty, w których Bóg uniża się jeszcze bardziej. To dzieje się właśnie wtedy, gdy Jego Święte Ciało łamane jest rękami prezbitera, z którego ust padają słowa brzmiące jak drwina z Bożej potęgi.
„Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1,29). To słowa dobrze nam znane, słyszymy je podczas każdej Eucharystii tuż przed przyjęciem Ciała Pańskiego. Dlaczego akurat w tym momencie Mszy Świętej mają one dotrzeć do naszych uszu i wybrzmieć w naszych sercach? Ponieważ Komunia Święta jest spotkaniem polegającym na fizycznym zjednoczeniu człowieka z Chrystusem. Jest to jednak spotkanie, w którym mam sobie uświadomić, kim ja jestem oraz kim jest Ten, który karmi mnie swoim Ciałem, i po co to robi.
Tak mocne słowa słyszymy w momencie, kiedy wpatrujemy się w przełamany Chleb. Ten Chleb gładzi grzechy świata. Gdybyśmy naprawdę byli ludźmi mocnej wiary, świadomymi, w czym bierzemy udział, uczestnicząc w Eucharystii, to każdego dnia chcielibyśmy przyjmować Ciało Pańskie. Nasze oczy widzą wielkie rzeczy, choć umysł często tego do siebie po prostu nie dopuszcza.
Natchnione Boże Słowo, które znajdujemy na kartach Biblii jest kenozą, czyli uniżeniem się Boga przed stworzeniem. Bóg, który wydaje się niedostępny, mówi ludziom o sobie, pozwala się poznać. Jeszcze większą kenozą Boga-Emmanuela okazało się jednak Wcielenie Syna Bożego. Tego ludzie nawet nie brali pod uwagę, że Bóg może stać się człowiekiem. Wchodzi w czas i historię Ten, który jest ich Stwórcą. Przyjmuje ludzkie ciało Ten, który dał mu pierwsze tchnienie.
Na tym jednak kenoza Boga się nie kończy. Wcielenie jest początkiem całej drogi uniżania się Boga przed ludźmi – drogi, która wciąż trwa, którą własnymi oczami możemy dostrzec, w której sami często uczestniczymy. Ziemskie życie Jezusa Chrystusa zakończyło się wydarzeniem Krzyża, który był dramatyczną kenozą, ponieważ Ten, który jest Życiem, poddał się pod władzę śmierci. Jego uniżenie prowadzi Go jednak do zwycięstwa, do wyjścia z grobu, którego pustka do dziś jest dla nas świadectwem o pełni zbawienia w Chrystusie.
I na tym również się nie kończy uniżanie Boga przed człowiekiem. Apostołom powierzona zostaje misja głoszenia Dobrej Nowiny i sprawowania sakramentów, z których najcenniejszym jest dla nas Eucharystia. Ona też jest kenozą Boga – i to po tysiąckroć większą niż Wcielenie i Krzyż. W ludzkie ręce powierzony zostaje Skarb, którego wartość przewyższa wszelkie wyobrażenie. Bóg w Eucharystii uniża się tak bardzo, że nawet Jego obecność może zostać po prostu nie zauważona przez serce niepobudzone łaską, zamknięte w fizycznym świecie doznań i bodźców, gdzie liczy się tylko to, co doświadczyć można zmysłami, a nie zakłada się istnienia rzeczywistości głębszej, dostępnej zmysłem wiary.
I choć sama Eucharystia jest wielką kenozą, to podczas jej celebrowania dostrzec możemy momenty, w których Bóg uniża się jeszcze bardziej. To dzieje się właśnie wtedy, gdy Jego Święte Ciało łamane jest rękami prezbitera, z którego ust padają słowa brzmiące jak drwina z Bożej potęgi: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Błogosławieni, którzy zostali wezwani na Jego ucztę”. Ten połamany Chleb jest Ciałem Zwycięzcy Śmierci? Ten łyk Wina jest Krwią, która obmywa z grzechów i otwiera przed człowiekiem na oścież bramy niebios?
Podczas każdej Eucharystii nasza wiara jest wystawiana na niesamowitą próbę. Ten dysonans pomiędzy tym, co słyszymy, a tym, co widzimy, ma nas rozbić. Mamy wyjść z Mszy Świętej połamani i „przeczołgani”, strąceni z wygodnego fotela „zaliczaczy” rytuałów na podłogę, gdzie leżą ci, co już niczego nie pojmują, bo przerasta ich to, jaki jest Bóg – że nie jest taki, jaki powinien być, czyli wzbudzający respekt swoją niedostępnością i oddaleniem, swoją innością względem marnego stworzenia. Nie w chrześcijaństwie takie rzeczy, nie w Eucharystii. Tu Bóg jest człowiekiem, jest w jego rękach i dla niego. Dlatego przyjmowanie Ciała Pańskiego w Komunii Świętej jest kolejnym stopniem kenozy Boga. Łaska, która zostaje złożona w człowieku jednoczącym się z Bogiem w świętych sakramentach, jest depozytem, jest ziarnem, które jeszcze nie wypuściło z siebie całego potencjału życia – jest kenozą. Bóg uniża swoją zbawczą wolę, wiążąc ją z wolną wolą człowieka i czyniąc ją w pewien sposób od niej zależną.
Musimy więc walczyć o wiarę w realną obecność Chrystusa w eucharystycznych postaciach Chleba i Wina. Tu chodzi o coś więcej niż o teologiczny spór o to, na ile i czy w ogóle następuje transsubstancjacja, czym ona jest i jak ją rozumieć. O tę wiarę nie mamy walczyć z innymi, ale z samymi sobą. Jego prawdziwa obecność w Eucharystii jest po prostu niesamowicie Dobrą Nowiną. Jeśli coś ma zjednoczyć nas jako chrześcijan, to właśnie Eucharystia celebrowana z wiarą w prawdziwą przemianę przyniesionych i wypracowanych przez ludzi darów w Ciało i Krew Chrystusa. W Eucharystii ludzkie działanie jest punktem wyjścia do działania Boga w nas. Eucharystia to otwieranie się człowieka na „uzupełnienie” przez Boga. Potrzebujemy łaski, która wypełni w nas to, co jest pustką, która uszlachetni to, co jest niedoskonałe.
Słowa Jana Chrzciciela z dzisiejszej Ewangelii, na których dzisiaj tak bardzo się skupiliśmy, „ustawiają” nas w stosunku do Chrystusa. Choć jest On Bogiem uniżającym się przed człowiekiem, to jednak On zwycięża grzech, nie ja. To On ma działać przeze mnie swoją mocą, nie ja o własnych tylko siłach. To On ma być zawsze na pierwszym planie, nie ja i moje ego. Wszystko, co robię, oraz to, jak żyję, ma wskazywać innym na Niego: „(…) przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi” (J 1,31). Uświadomienie sobie kenozy Boga ma mnie pobudzić do mojej kenozy wobec Niego. Kenoza wynika z miłości, a miłość rodzi wzajemność. Uniżam się przed Zbawicielem, uznając, że inicjatywa zbawcza należy do Chrystusa – nigdy sam siebie nie zbawię, sam sobie życia wiecznego nie wywalczę, lecz zbawienie zawsze będzie dla mnie darem darmo danym, łaską, którą otrzymuję od kochającego mnie Boga.
Jednak w wierze nie chodzi o bierne poddanie się Bożemu działaniu, lecz o spotkanie, w którym poddam Bogu wszystkie moje działania, by to On prawdziwie działał przeze mnie. On nie ma być jedynie kimś, kto zatwierdza to, co mi się udało, a odcina się od tego, co mi nie wyszło. On ma być Tym, który „stał się moją siłą” (Iz 49,5b). Bóg „mnie ukształtował od urodzenia na swego Sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela” (Iz 49,5a), ale zawsze będzie pragnął więcej, bo chce, aby Jego „zbawienie dotarło aż do krańców ziemi” (Iz 49,6). Mam być dla innych Jego sakramentem – widzialnym znakiem i narzędziem łaski, która zmienia człowieka i czyni go podobnym do Niego.
Skomentuj artykuł