Nasza ojczyzna jest w niebie
„Jezus wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić. Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe” (Łk 9,28-29). Tylko Ewangelista Łukasz podaje modlitwę jako okoliczność tego wyjścia na Tabor.
Jezus zabiera uczniów na szczyt góry, czyli na miejsce, z którego dobrze widać niebo, żeby tam pokazać im, jak wygląda rozmowa Ojca z Synem. Z jednej strony zaskakuje fakt, że w takich okolicznościach „Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni” (Łk 9,32). Z drugiej strony, komu nie zdarzyło się „uciąć komara” podczas modlitwy?
Kiedy się ocknęli, zobaczyli jednak, że modlitwa wznoszona przez Jezusa do Boga odkryła przed nimi twarz, której dotąd nie dostrzegali, ponieważ zbytnio byli skupieni na tym, co w Chrystusie było ludzkie. Podczas przemienienia mogą doświadczyć głębi tego, co kryje się pod tytułem „Mesjasz”. Widzą Go w otoczeniu Mojżesza i Eliasza – Jezus jest pośrodku, co jest czytelnym znakiem, potwierdzonym zresztą potem przez skierowany do nich Boży głos: „To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie!” (Łk 9,35).
Przemienieniu Jezusa towarzyszy cudowne światło, uczniowie widzą Jego chwałę, a okryci obłokiem odczuwają lęk, który wynika nie tylko ze zmieszania zastaną sytuacją, lecz z szacunku wobec Bożego majestatu: „(…) pojawił się obłok i osłonił ich; zlękli się, gdy weszli w obłok” (Łk 9,34). To doświadczenie z Góry Tabor ma umocnić ich wiarę w mesjańskie posłannictwo Mistrza z Nazaretu i sprawić, że w chwilach grozy i zachwiania, które jeszcze przed nimi, będą wołać razem z Psalmistą: „Pan moim światłem i zbawieniem moim, kogo miałbym się lękać? Pan obrońcą mego życia, przed kim miałbym czuć trwogę?” (Ps 27,1). Są to słowa człowieka odczuwającego lęk czy wręcz przerażenie z powodu sytuacji, która go przerasta i paraliżuje, ale jednocześnie wydobywa z niego ziarenka wiary, której w obliczu kryzysu chce się uchwycić jak ratunkowego koła.
„Gdy oni się z Nim rozstawali, Piotr rzekł do Jezusa: «Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza». Nie wiedział bowiem, co mówi” (Łk 9,33). Uczniowie dopiero przed chwilą się obudzili, zastali niespotykaną sytuację, a w takich okolicznościach niejeden z nas „palnąłby” coś bez przemyślenia. Piotr reaguje spontanicznie, proponując rozbicie namiotów. Namiot daje schronienie, ale „odcina” też wzrok człowieka od nieba, zabiera możliwość spojrzenia w górę.
W ten sposób Piotr nieświadomie nawiązuje do sceny, którą dzisiejsza liturgia stawia przed nami w czytaniu z Księgi Rodzaju. Tam też słyszymy o namiocie, z którego Bóg każe wyjść Abramowi, żeby ten mógł bez przeszkód spojrzeć w niebo: „Bóg, poleciwszy Abramowi wyjść z namiotu, rzekł: «Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić»; potem dodał: «Tak liczne będzie twoje potomstwo»” (Rdz 15,5). I to ma być dla nas właściwy kierunek: patrzeć w niebo. Wielki Post niejednokrotnie nam o tym przypomina. Wszystkie podejmowane przez nas wyrzeczenia czy ćwiczenia mają ten sam cel: kierować wzrok człowieka ku wiecznej przyszłości. Nie jest to takie proste, bo wiele jest doczesnych spraw zajmujących nam głowę, a obietnice składane człowiekowi przez Boga zdają się być często „odklejone” od rzeczywistości: potomstwo liczne jak gwiazdy na niebie, życie bez końca w Królestwie Niebieskim… Wokół świat się wali, a Bóg nadal swoje… Stąd też zdanie: „Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę” (Rdz 15,6). Wiara Abrama jest godna podziwu, bo takie zaufanie wobec Boga nie jest czymś, co przychodzi człowiekowi z łatwością.
W tej starotestamentalnej scenie, w której Bóg zawiera z Abramem przymierze, pojawia się swoista gra światła z ciemnością. „A gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Abram zapadł w głęboki sen i opanowało go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go wielka ciemność” (Rdz 15,12). Najpierw doświadczeniem tego człowieka, którego wielką wiarę chwilę wcześniej widzieliśmy, staje się ciemność – tak jakby stracił nadzieję. Słońce zachodzi, a on nie wierzy w ponowne jego wzejście.
Sen, lęk, ciemność – mieszanka, która wydaje się być nie do zniesienia. Mieszanka będąca wspólnym doświadczeniem wielu osób, które utraciły poczucie sensu. Jednak właśnie pośrodku tej beznadziei pojawia się Boży płomień: „A kiedy słońce zaszło i nastał mrok nieprzenikniony, ukazał się dym jakby wydobywający się z pieca i ogień niby gorejąca pochodnia i przesunęły się między tymi połowami zwierząt. Wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem (…)” (Rdz 15,17-18). Bóg wiąże się z człowiekiem w dramatycznych okolicznościach, kiedy ten zdaje się resztkami sił wołać: „O Tobie mówi serce moje: «Szukaj Jego oblicza!». Będę szukał oblicza Twego, Panie. Nie zakrywaj przede mną swojej twarzy (…)” (Ps 27,8-9). Wtedy właśnie Bóg pokazuje człowiekowi swoją twarz Ojca, Opiekuna i Zwycięzcy.
Nawiązanie do Golgoty jest aż nazbyt oczywiste: „A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej” (Mk 15,33). To góra pełna mroku, lęku i beznadziei. Tam Bóg zdaje się przegrywać. Tam nie jest Zwycięzcą, lecz poddaje się władzy śmierci. Tam ma zakrytą przed ludźmi twarz, widać tylko Jego ludzkie oblicze – zmasakrowane przez grzech. Jednak to właśnie na Golgocie wyrażone zostaje przez samego Boga cierpienie całego rodzaju ludzkiego, kiedy woła: „«Eloi, Eloi, lema sabachthani», to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mk 15,34).
I tam po raz kolejny, a jednocześnie ostateczny, Pan zawiera przymierze ze swoim ludem, przyjmując ofiarę złożoną przez Syna z samego siebie. Krzyż, choć dramatyczny i przytłaczający, choć nie do uniesienia przez człowieka próbującego dać sobie z nim radę w pojedynkę, stał się dla tych, którzy przyjęli Mesjasza, znakiem kierującym wzrok ku Górze: „Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana Jezusa Chrystusa (…)” (Flp 3,20).
Skomentuj artykuł