Same sakramenty nie wystarczą
Hitlera ochrzczono w Kościele katolickim, Stalina w prawosławnym. Jak widać, sama sakramentalna mechanika to o wiele za mało, by być chrześcijaninem.
Święto chrztu Pańskiego - ta nazwa może wprowadzać w błąd. Chrzest kojarzymy z sakramentem, a nie o sakrament w tym przypadku chodzi. Jan zanurzał w wodzie tych, którzy zapragnęli zmienić swoje dotychczasowe nastawienie do życia, ale takiego chrztu, jaki my dzisiaj znamy, nie udzielał. Miał też świadomość, że nie potrafi tej zmiany w człowieku zapoczątkować i doprowadzić do pomyślnego końca. Jan wykonuje obrzęd, ale nie tworzy rzeczywistości, na którą te jego symboliczne działania wskazują. Nie jest czarownikiem, nie zna tajemnych zaklęć i magicznych gestów, które, jeśli poprawnie się je wykona, skutecznie zadziałają i dadzą człowiekowi to, o co człowiek zabiega.
Trzeba przyznać, że czasami w ten sposób podchodzimy do sakramentów. Jeśli się ochrzcisz, będziesz chodził na Mszę św., weźmiesz ślub kościelny, jeśli z całego serca, a więc z wielkim zaangażowaniem uczuciowym i dokładnie według przepisów będziesz wykonywał praktyki religijne - wtedy Bóg ci pobłogosławi, to znaczy spełni twoje nawet najskrytsze marzenia i to bez twego udziału, wysiłku. Jeśli umiejętnie Boga poprosisz, to otrzymasz. Takie podejście do sakramentów można opisać jeszcze na inny sposób. Woda chrztu obmyje twoje serce z brudu grzechu, łaska Boża napełni je nową siłą i staniesz się nowym stworzeniem. Jednak niekoniecznie tak musi być. Dowód: Hitlera ochrzczono w Kościele katolickim, Stalina w prawosławnym. Jak widać, sama sakramentalna mechanika to o wiele za mało, by być chrześcijaninem.
Jan Chrzciciel mówi: "Ja was zanurzam w wodzie", ale o Jezusie mówi: "On was zanurzy w Duchu Świętym". A zatem nie chodzi o obrzęd, dzięki któremu zajdą w nas takie czy inne zmiany. Chodzi o to, byśmy zanurzyli się nie w czymś, ale w kimś, w drugiej osobie. Zanurzyć się w kimś drugim niby w wodzie, rozpłynąć się w nim, tak się z tym drugim zjednoczyć, że patrząc na siebie, widzimy tego drugiego, i patrząc na tego drugiego, widzimy siebie. Takie obopólne przenikanie sprawia, że te dwie osoby uzupełniają się i dopełniają wzajemnie, upodabniają do siebie, stają jednym ciałem i jedną duszą. Przykładów na takie zjednoczenie nie trzeba daleko szukać. Wystarczy uważniej przypatrzeć się życiu małżeńskiemu, rodzinnemu, ale też zakonnemu, w celibacie. Człowiek, który oddaje siebie w ręce innych ludzi, zanurza się w innych ludziach i innym ludziom pozwala zanurzyć się, rozgościć w nim, zaczyna rozumieć, że chrzest Duchem Świętym to nic innego jak tylko nieustanne dorastanie do tej klasy człowieczeństwa, którą przedstawia sobą Jezus Chrystus.
Jan Chrzciciel mówi, że Jezus będzie nas chrzcił także ogniem. Otóż tym ogniem, który towarzyszy Duchowi Świętemu i którym On wypala w nas wszystko, co nie pochodzi od Boga, jest po prostu świat, w którym żyjemy. Nie, nie o jakieś szczególne przeciwieństwa, nie o męczeństwo zaraz tu chodzi, chociaż o to też, ale o wyzwania, jakie stawia przed nami codzienność. Dorosnąć do siebie samego, do tego, kim mamy być dla innych - to jest ten nieustanny chrzest.
Skomentuj artykuł